autor: Jacek Karnowski, źródło: Stefczyk.info
Leszek Miller zgłosił pomysł, trzeba przyznać - bardzo, bardzo dobry. Zaproponował bowiem, by ustawowo przyznać odszkodowania ubogim osobom, które przed laty straciły pracę wskutek reform Balcerowicza. Pieniądze miałby wypłacać Fundusz Solidarności, finansowany z wpływów prywatyzacyjnych i dochodów spółek skarbu państwa.
"Z badań przeprowadzonych na nasze zlecenie wynika, że aż 69 proc. respondentów w Polsce negatywnie ocenia tamte reformy. Przez nie zlikwidowano w Polsce około 700 fabryk, a dwa miliony osób zostały pozbawione pracy" - mówił na konferencji prasowej rzecznik SLD Dariusz Joński.
Odszkodowania miałyby trafiać tylko do osób ubogich, które straciły pracę w wyniku likwidacji zakładów funkcjonujących w okresie PRL-u, a których obecny dochód na głowę w gospodarstwie domowym nie przekracza 840 zł miesięcznie. W sumie, rocznie, nie więcej niż 2,8 mld zł.
Pomysł, podkreślam, niezwykle trafny. Rzeczywiście, należy w Polsce dążyć do wyrównywania różnic społecznych, a miliony ludzi rzeczywiście zostały niezwykle brutalnie potraktowane przez autorów Wielkiej Zmiany. Przed i po przełomie.
Pozostaje oczywiście problem pieniędzy. Nie sądzę, by potrzebne pieniądze udało się zdobyć ze źródeł wskazanych przez SLD. Wpływy prywatyzacyjne po pierwsze maleją, a po drugie, państwo nie powinno pozbywać się sreber rodowych, których zostało tak niewiele, i które stanowią naszą ostatnią szansę na zbudowanie narodowych ośrodków kapitałowych. Z tego samego powodu drenowanie państwowych spółek jest działaniem szkodliwym, tym bardziej, że rząd Tuska wydrenował je już bardzo starannie.
Sądzę więc, że trzeba szukać gdzie indziej. I wiem, gdzie. Otóż należy opodatkować nomenklaturę, która uwłaszczyła się w wyniku przełomu 1989 roku, która najbardziej skorzystała z terapii szokowej. Wiemy przecież, ile fortun wówczas powstało, i jak wiele z nich zbudowano na bazie rozkradanego majątku państwowego. Sądzę, że gdyby na tych ludzi nałożyć podatek (obowiązujący np. przez dekadę), zebralibyśmy na szlachetny cel, wskazany przez Leszka Millera, naprawdę grubą kwotę. Może starczyłoby na inne cele, np. na tzw. udomowienie zagranicznych banków, co pozwoliłoby nam odzyskać choć kawałek suwerenności gospodarczej? To byłoby podwójnie sprawiedliwe, bo przywracałoby nadzieję na lepszą przyszłość całemu narodowi.
Gdyby pieniędzy z podatku nomenklaturowego zabrakło, można szukać dalej. Może ekstra podatek na ludzi, którzy przenieśli swoją wysoką pozycję społeczną z PRL do III RP? Mowa oczywiście o tych grupach, które w komunizmie by nie awansowały, gdyby nie współpracowały z reżimem, a więc np. o Tajnych Współpracowników Służby Bezpieczeństwa, funkcyjnych partyjnych, wysokiej rangi działaczach organizacji koncesjonowanych itp.
Oczywiście, problemem będzie precyzyjne i zgodne z porządkiem prawnym zdefiniowanie grup, które należy opodatkować na rzecz Funduszu Solidarności. To jednak problem do przejścia, zwłaszcza, że określenie poszkodowanych przez reformy Balcerowicza także łatwe nie będzie. Zgadzamy się jednak z Leszkiem Millerem, że chcieć, to móc.
No i jeszcze jedna sprawa. Powołując Fundusz Solidarności, ustawodawca musi zadbać, by w pierwszej kolejności wyrównać straty tym, którzy za drogę do wolności zapłacili już w PRL, a więc byłym działaczom opozycji, pozbawianym prawa do awansu, wyrzucanym z pracy, degradowanym, prześladowanym, więzionym. To logiczne: ludzie nie młodnieją, i zanim dojdziemy do poszkodowanych w latach 90., należy wyrównać krzywdy wyrządzone w latach 80.
A więc: Fundusz Solidarności - tak! Skąd pieniądze? Od uwłaszczonej nomenklatury. Dla kogo? Dla skrzywdzonych i trwale zubożonych działaczy "Solidarności" w pierwszej kolejności.
Jacek Karnowski
Napisz komentarz
Komentarze