autor: Piotr Cywiński, wpolityce.pl
Co więcej, koalicjanci CDU/CSU-SPD zapowiedzieli, że nie będzie podwyżki podatków, będzie natomiast zrównoważony budżet państwa (także począwszy od 2015r.). Teoretycznie przeciętne rodziny Schmidtów i Müllerów powinny się cieszyć, tymczasem nazywany „najpotężniejszym związkowcem świata” Frank Bsirske (kierowana przez niego centrala Ver.di reprezentuje 2,1 mln pracobiorców), kręci nosem: 8,50 euro za godzinę pracy to za mało!
Wprawdzie Bsirske pochwalił chadeków i „socis”, że w ogóle dogadali się w tej sprawie, jednak już zapowiada, że będzie walczył o minimum 10 euro. Owszem, zauważa, że może pojedyncze firmy będą miały z tego powodu jakieś problemy, lecz będą one wynikały raczej z ich złej struktury i zarządzania, ale generalnie nie widzi zagrożenia dla miejsc pracy. Przeciwnie:
Minimalna płaca 10 euro za godzinę poprawi jakość życia milionów obywateli, a większa siła nabywcza społeczeństwa sprzyja wzrostowi gospodarczemu
- argumentuje. 62 letni Bsirske, politolog z wykształcenia, syn pielęgniarki i robotnika w fabryce Volkswagena, upomina się też o emerytów.
Musimy przeciwdziałać starczej biedzie
- zaapelował w niedawnym wystąpieniu. Postulaty Ver.di, to m.in. doliczanie do okresu zatrudnienia przy przechodzeniu na emeryturę czasu bezrobocia, większe zaangażowanie pracodawców w zaopatrzenie emerytalne (obecnie w RFN co drugi pracownik objęty jest zakładowymi świadczeniami emerytalnymi), oraz sukcesywne podwyższanie wysokości składek emerytalnych o 0,2 proc. rocznie.
Podobne żądania pod adresem nowego gabinetu kanclerz Angeli Merkel wysuwa szefowa związku żywienia i restauracji (NGG) Michaela Rosenberger. Jak stwierdziła na użytek „Bilda”, stawka 8,50 euro na godzinę jest…
wciąż tak niskim wynagrodzeniem, że życie z pracy własnych rąk jest prawie niemożliwie.
„Prawie” po niemiecku i po polsku to jak dwie oddalone od siebie o lata świetlne planety. Oto bowiem mamy „cud nad Wisłą”: zarabiający kilkakrotnie więcej Niemcy mają problemy z powiązaniem końca z końcem od pierwszego do pierwszego, a Polacy na głodowych w porównaniu z nimi pensjach się… bogacą. Aż dziw bierze, że do tej pory Merkel nie spytała zaprzyjaźnionego z nią premiera Donalda Tuska, jak wy to robicie…?
Jak to się dzieje, że przy takiej uległości wobec związkowców w sąsiadujących z nami przez rzekę Niemczech ceny są takie same, a w wielu przypadkach nawet niższe niż w Polsce (dość porównać, ile kosztują poszczególne produkty np. w sklepach Lidla czy Kauflandu po obu stronach granicy), że bezrobocie mają kilkakrotnie niższe niż u nas, że w przeciwieństwie do naszego kraju, miliony obywateli nie musiało emigrować z RFN za chlebem, a zatrudnianie latami na umowach „śmieciowych” bez żadnych świadczeń oraz zabezpieczeń socjalnych na przyszłość jest nie do pomyślenia…?
Można też spytać inaczej: jakie zyski czerpie zagranica z naszej skolonizowanej gospodarki i jej firmy, które unikają płacenia podatku dochodowego w naszym kraju, a wiele z nich nie musi też płacić podatków od nieruchomości? Wystarczy sięgnąć do badań pozarządowej Fundacji Republikańskiej, w których można przeczytać m.in., że np. w 2011r. występujące niemal w każdym polskim mieście niemieckie sieci Lidla i Kauflandu „zapłaciły podatek CIT w zerowej wysokości”, a francuski Carrefour „otrzymał nawet 14 mln zł zwrotu”.
Biedacy po prostu, altruiści i łaskawcy, że w ogóle u nas coś sprzedają i dają nam, Polakom, zatrudnienie… Czepianie się, że na takich stawkach, za jakie Niemiec czy Francuz nie podnieśliby - za przeproszeniem - tyłków z foteli, czy o to, że sprzedawanych nam, własnych towarów nie wyposażają w opakowania z nazwami w języku polskim byłoby wręcz nietaktem…
Pozostaje jeszcze tylko jedna kwestia do wyjaśnienia: jak to możliwe, że niemiecka gospodarka przy tak niskich cenach w stosunku do przeciętnych zarobków i świadczeniach socjalnych jeszcze nie zbankrutowała z hukiem, a jest jedną z najsilniejszych, najbardziej stabilnych w Europie i w świecie?
Głupie pytania, my przecież jesteśmy na dorobku… Kto się dorabia? Nieważne. Ważne, aby - jak wniósł w noworocznym orędziu prezydent Bronisław Komorowski - autostrada z Warszawy do Niemiec nosiła nazwę „Wolności”, a z Północy na Południe Europy „Solidarności”. Bo my, Polacy, po prostu bardzo solidarnym narodem jesteśmy…
Napisz komentarz
Komentarze