Dziś na tapecie znaleźli się Bułgarzy i Rumuni, czyli „skrzyżowanie Turków z bydłem domowym”… „Co urodzi się z polsko-rumuńskiego małżeństwa? Dziecko zbyt leniwe, żeby kraść…”Rzecz jasna, te niewybredne kawały made in Germany nie są miernikiem tego, co myśli ogół niemieckiego społeczeństwa, jednak - jak nie patrzeć - nie biorą się z niczego. Czy Rumuni i Bułgarzy są „szarańczą”, która zburzy spokój i wyssie soki z systemu socjalnego RFN? Tego w każdym razie boi się współrządząca, bawarska Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU), która rozpoczęła grę na niebezpiecznych, ksenofobicznych nutach. Na marginesie otwarcia dla tych krajów unijnego rynku pracy, w RFN (a także w Wielkiej Brytanii) ożyły koszmarne stereotypy; w opiniach obiegowych, Rumuni i Bułgarzy to sześć milionów niepiśmiennych cyganów, którzy kradną na potęgę i zmuszają dzieci do żebrania na ulicach.
Niemcy, Austria, Francja, Malta, kraje Beneluksu i Wielka Brytania wykorzystały co do ostatniego dnia wynegocjowany w umowach akcesyjnych siedmioletni okres przejściowy przed otwarciem rynków pracy dla bułgarskich i rumuńskich nowicjuszy w UE. Od 1 stycznia br. mogą oni być już zatrudniani bez żadnych ograniczeń we wszystkich państwach wspólnoty. W krajach, które zdecydowały się na wcześniejsze zniesienie tych barier, m.in. we Włoszech, Czechach i Irlandii, odnotowano napływ setek tysięcy bułgarskich i rumuńskich imigrantów, którzy znaleźli pracę przede wszystkim w rolnictwie i budownictwie, w gastronomii i hotelarstwie oraz jako pomoce domowe. Także Niemcy, mimo obowiązującego w republice generalnego zakazu, wydawali zezwolenia na ich zatrudnianie, lecz głównie absolwentom wyższych uczelni. Nie było ich mało, w ubiegłym roku zarejestrowano w RFN bez mała 240 tys. rumuńskich imigrantów, większość - z uniwersyteckimi dyplomami. Dzięki temu, nasi zachodni sąsiedzi pokrywali własne zapotrzebowanie w deficytowych branżach i wzmacniali swą gospodarkę. Dla Bułgarii i Rumunii był to natomiast niekorzystny drenaż ich wykwalifikowanej kadry.
Przymus całkowitego otwarcia rynku pracy wyraźnie zaniepokoił chadeków z CSU, którzy na tę okoliczność ukuli nawet hasło: „kto oszukuje, ten wylatuje”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, każde państwo broni się przed patologiami z importu, gdyby nie fakt, że z urawniłowki - stosowanej notabene nie po raz pierwszy przez bawarskich polityków - wybrzmiewa założenie a priori, że Niemcy zaleje fala obcojęzycznych degeneratów.
CSU łowi na prawicowym marginesie, to wykalkulowany a przez to nadzwyczaj szpetny akt - skwitował komentator telewizyjnego kanału informacyjnego n-tv.
W skrócie chodzi o postulaty mające chronić RFN przed „napływem biedy”; do Niemiec mogliby przybywać tylko ci Bułgarzy i Rumuni, którzy mają zagwarantowane miejsce pracy, mieliby ograniczone możliwości korzystania z opieki socjalnej, a ci, którzy nadużywające jej byliby deportowani z wilczym biletem.
Były minister spraw wewnętrznych, obecnie szef resortu żywienia i gospodarki rolnej Hans-Peter Friedrich z CSU nie dopatruje się w tym zamachu na historyczne osiągnięcia Unii Europejskiej i nie widzi nic złego w rozważanych ograniczeniach. Balon został przekłuty. W kręgach politycznych i w mediach RFN toczy się ożywiona debata, czy CSU prowadzi dziką i nieodpowiedzialną grę na rasistowskich resentymentach? Czy Rumuni i Bułgarzy stanowią rzeczywiście zagrożenie dla niemieckiego systemu socjalnego? Pomijając fakt, że wewnętrzne ograniczanie swobody zatrudnienia obywateli z państw wspólnoty byłoby uderzeniem w ten jeden z podstawowych filarów istnienia UE, kto, jak kto, ale Niemcy powinni w tej sprawie nie marnować okazji do milczenia: dobrobyt w RFN zbudowany został przede wszystkim na eksporcie, na nim się opiera, zaś obcokrajowcy wykonywali i do dziś wykonują prace, jakim sami Niemcy po prostu gardzą, wypełniają również luki przy zatrudnianiu wykwalifikowanej kadry. Dość wspomnieć choćby tylko lekarzy „z importu”, w tym z Polski, których wykształcenie nie kosztowało niemieckich podatników ani złamanego centa, a bez których służba zdrowia popadłaby w RFN w poważne kłopoty.
Podobnie ożywioną debatę mieliśmy w 2004r., gdy chodziło o napływ z Polski, Węgier i Czech. Wtedy przybył zaledwie ułamek tego, czego się spodziewano - przypomniał kolegom z CSU wiceprzewodniczący siostrzanej partii CDU Armin Laschet i oględnie skrytykował ich postulaty: owszem, gdzieniegdzie występują problemy z Rumunami i Bułgarami, lecz „logicznie rzecz biorąc nie mają one nic wspólnego z nowym otwarciem” (rynku pracy).
Poza tym, jak podkreślił, „wszyscy, którzy przyjeżdżają, dokładają się do naszej kasy socjalnej”. Według obliczeń Instytutu Badań Rynku Pracy (IAB) w Norymberdze, do Niemiec za chlebem może przybywać rocznie do 180 tys. przybyszów z Bułgarii i Rumunii, którzy będą mogli znaleźć zatrudnienie głównie w sektorach deficytowych i „nic dziś nie uzasadnia określania ich mianem >>importu biedy<<”, orzekli specjaliści IAB.
Przedsiębiorcy różnych dziedzin wciąż borykają się ze znalezieniem kwalifikowanego personelu, imigranci są przez nich bardzo mile widziani - wyłuszcza wiceprzewodniczący Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej Achim Dercks.
Pomysły CSU temperuje także komisarz UE do spraw zatrudnienia, socjalnych i integracji László Andor; nie należy spodziewać się fali imigrantów, bo większość Bułgarów i Rumunów, którzy chcieli wyjechać z kraju już się na terenie wspólnoty osiedlili (ponad 3 mln imigrantów).Jednak tego rodzaju opinie, ani fakty, ani konkretne dane nie trafiają do mózgów populistów z CSU. Posądzany o szerzenie ksenofobii szef tej partii i premier Bawarii Horst Seehofer broni swego: ostrzejsze restrykcje zostały zakotwiczone w umowie koalicyjnej CDU/CSU-SPD (nowego gabinetu kanclerz Angeli Merkel) i będą wprowadzone w życie, gdyż: „najlepszą ochroną przeciw prawicowo-radykalnym głupkom” jest „rozwiązywanie problemów, na których tacy ludzie mogą gotować swą zupkę”- stwierdził w wywiadzie dla bulwarowego „Bilda”. Rozwiązywanie problemów - owszem, tylko, jakimi sposobami?
Jaką zupkę i na jakim gazie gotuje Seehofer i jego ekipa? CSU usiłuje zbić punkty przed marcowymi wyborami we własnym landzie i majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Nie jest to jednak dla niej żadnym usprawiedliwieniem, gdyż właśnie na takim gruncie rodzą się wrogie wobec obcokrajowców nastroje społeczne i durne kawały.
CSU „szkodzi Niemcom i Europie”, podważa jej pryncypia i „niezbywalną część europejskiej integracji”, z której Niemcy „z pewnością czerpią znacznie większe profity niż inni”, huknął poirytowany szef dyplomacji RFN Frank-Walter Steinmeier. Na takie postępowanie istnieje u nas, w Polsce, a także w Niemczech, adekwatne porzekadło o mentalności Kalego, które być może dzisiaj należałoby zastąpić powiedzeniem o „mentalności Hansa”?
Napisz komentarz
Komentarze