autor: Maciej Pawlicki, źródło: wPolityce.pl
W normalnych kulturach, także polskiej, posiadanie dzieci oznacza szczęście. Nie tylko błogosławieństwo, ale także powodzenie, siłę i bogactwo. Tak właśnie traktują dużą liczbę dzieci np. muzułmanie, co widać w zmieniających się narodowościowych proporcjach Europy. W minionym 20-leciu większość z nas doszła do wniosku, że jedno dziecko wystarczy, a dla wielu jeszcze lepiej, gdy nie ma go wcale.
Jednak promocja egoizmu i nieodpowiedzialności to tylko dodatek do przyczyny głównej wymierania narodu: zrodzonego właśnie z niezabitej jeszcze odpowiedzialności strachu przed przyszłością. Polskie małżeństwa są bardzo dzietne w Anglii, ale w Polsce dzieci mieć nie chcą, bo widzą, że w Tuskolandii - nie mając pociotka w partii rządzącej lub jej koalicjancie i nie chcąc wchodzić w lepkie układy – nie mają żadnych perspektyw, skazani będą na wegetację. Kilka milionów już wyjechało, a 64% polskich nastolatków nie widzi dla siebie przyszłości w Polsce, rozważa wyjazd na stałe.
Młodzi Polacy dzielą się dziś więc na trzy grupy:
1. tych, którzy z Polski wyjechali lub wkrótce wyjadą.
2. tych, którzy zostają, ale nie mają i nie chcą mieć dzieci.
3. tych, którzy zostają, mają lub chcą i będą mieć dzieci.
Grupa pierwsza jest arcyważna, toczyć będziemy o nią wiele bitew, ale przyjrzyjmy się – bardzo uproszczonej - finansowej relacji między grupą drugą i trzecią.
Wyobraźmy sobie dwa małżeństwa, powiedzmy 25-latków: Iza i Marek należą do grupy drugiej, Ewa i Jacek do grupy trzeciej. Mają takie samo wykształcenie, te samo zdolności, są tak samo pracowici, mają w swojej miejscowości takie same szanse (takie same „dojścia”?). Iza i Marek nie chcą mieć dzieci, oboje podejmują pracę, zarabiają po 3000 zł miesięcznie. Ewa i Jacek chcą być rodzicami, pojawia się dziecko pierwsze, potem drugie, potem trzecie. Ewa prowadzi dom pełen dzieci, zawodowo pracuje tylko Jacek, także zarabia 3000 zł miesięcznie.
Dochód Izy i Marka wynosi 72 000 zł rocznie. Przez 20 lat zarobią 1 mln 440 tys. zł na utrzymanie ich dwojga. Małżeństwo Ewy i Jacka zarabia 36 000 zł rocznie, przez 20 lat zarobi 720 000 zł, ale utrzyma za nie pięć osób. Dochód 20 lat w małżeństwie Izy i Marka wyniesie 720 000 zł na osobę. Dwudziestoletni dochód w rodzinie Ewy i Jacka wyniesie na osobę 144 000 zł, bo trzeba go podzielić na pięć. Ale przecież państwo polskie „wspiera” rodzinę Ewy i Jacka ulgami na dzieci – wynoszą one miesięcznie po 92 zł na pierwsze i drugie dziecko i 130 zł na dziecko trzecie, a więc 314 zł na troje. Po odliczeniu tych żałosnych, upokarzających ulg na dzieci - oba małżeństwa płacą takie same podatki. Iza i Marek żyć będą – mniej więcej - pięciokrotnie bardziej dostatnio niż Ewa i Jacek i ich dzieci. A jednak podatki płacą TAKIE SAME.
Dlaczego?
A co będzie po kolejnych 20 latach? Na emerytury całej czwórki: Izy, Marka, Ewy i Jacka pracować będą tylko dorosłe dzieci Ewy i Jacka. Oraz ich wnuki. Powtórzmy: Iza i Marek przejdą na utrzymanie trójki dzieci Ewy i Jacka oraz ich wnuków. Będą to mogli zrobić tylko dlatego, że Ewa i Jacek wychowali swe dzieci. Przez pierwsze dwadzieścia lat życia żyli więc Iza i Marek pięciokrotnie wygodniej od Ewy i Jacka i ich dzieci, a po przejściu na emeryturę żyć będą na koszt tych, od których przez dwadzieścia lat pięciokrotnie wygodniej żyli.
Czy my ten absurd widzimy???
Najbardziej podstawową i skuteczną zmianą, która zatrzyma wymieranie Polaków i przywróci żywotność narodu jest zmiana systemu podatkowego, która każdego obywatela Rzeczypospolitej, bez względu na wiek, traktować będzie tak samo. Każdy członek rodziny, każe dziecko pozostające na utrzymaniu rodziców, musi być przez system podatkowy dostrzeżone nie w skali upokarzającej ulgi, ale w skali dokładnie takiej samej, jak każdy podatnik pełnoletni. Bez dyskryminacji.
Maciej Pawlicki
Napisz komentarz
Komentarze