autor: Jacek Karnowski, źródło: wPolityce.pl
Przykład takiej ekstremy znajdujemy w wydaniu świątecznym. Komentując zmianę lidera sondaży Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, a więc autorzy najbardziej reprezentatywni dla "Polityki", stwierdzają:
Zwycięstwem PiS było przekonanie dużej części społeczeństwa do tego, że w Polsce obowiązuje normalna reguła, jak w każdym europejskim kraju: spalająca się władza naturalnie ustępuje na rzecz głównej opozycyjnej siły. Niby tak jest rzeczywiście, ale reguła ta zachowuje swój politologiczny sens, gdy opozycja działa wedle tych samych zasad i uznaje panujące konstytucyjne porządki. W przypadku polskiego systemu politycznego ta reguła nie występuje, za sprawą antysystemowych zamiarów i zapowiedzi PiS…
Innymi słowy, zdaniem autorów "Polityki", PiS nie ma prawa objąć w Polsce władzy, bo jego intencje są "antysystemowe". To oczywiście jawne nadużycie - zapowiedź naprawy państwa nie może być uznawana za dążenie do obalenia republiki. Gdyby tak było, konstytucja powinna zakazywać jakichkolwiek istotnych reform. Nawet próby reform skutkujących zmianami w układzie sił społecznych są w systemie demokratycznym dopuszczalne.
Władyka i Janicki uważają tak naprawdę, że wszystko co zmierza do naruszenia szeroko pojętych interesów obecnej władzy oznacza zamach na "konstytucyjne porządki". Pośrednio potwierdzają najpoważniejszy zarzut wobec III RP - że nie jest to państwo demokratyczne, ale koteryjne, stanowiące emanację porozumienia części elit solidarnościowych z postkomunistami, ponad głowami społeczeństwa. Nie zauważają przy tym, że również obecnej ekipie można zarzucić łamanie ducha konstytucji, i to w sferach szczególnie chronionych przez ustawę zasadniczą - np. poprzez rozmontowywanie polskiego kodu kulturowego, ataki na rodzinę czy prowadzenie jawnie sprzecznej z polskim interesem polityki zagranicznej. Nie wspomnę już o likwidowaniu pluralizmu, niszczeniu mediów publicznych, zastraszaniu niepokornych dziennikarzy, naukowców i zwykłych obywateli działaniami administracyjnymi. Czy choćby o jawnie sprzecznych z konstytucją trybie przyjęcia Paktu Fiskalnego (w rezultacie ratyfikacja okaże się, wcześniej czy później, nieważna).
Oczywiście, nad tego typu tezami można przejść obojętnie; cóż mają mówić dziennikarze prorządowi, gdy obóz władzy zaczyna być masowo odrzucany przez Polaków? Jak mają uzasadnić trwanie przy złym, szkodliwym premierze? Coś muszą wymyślić. Problem w tym, że odmawianie Prawu i Sprawiedliwości prawa do objęcia władzy (którą ekipa Kaczyńskiego raz już oddała) sprawia wrażenie usprawiedliwiania każdego posunięcia ludzi obecnie rządzących. Każdego, a więc także sprzecznego z regułami demokracji. Każdego, które zatrzyma PiS.
Dziennikarze "Polityki" posuwają się więc bardzo daleko. Realny, "politologiczny" sens ich artykułu to zielone światło dla wzmacniania systemu rządów, który już dziś ma cechy państwa monopartii; państwa, w których aparat władzy został podporządkowany jednemu ugrupowaniu, i nie służy już całej społeczności.
PiS jest więc, zdaniem dziennikarzy "Polityki", straszny, antysystemowy, niekonstytucyjny. Zupełnie jak "Solidarność" w 1981 roku.
Na szczęście są siły poważne, rozważne i cenione. Np. SLD Leszka Millera. Oto w kolejnym numerze "Polityki" Jacek Żakowski ogłasza, że "Leszek Miller jest jak Rudy" - w sensie jak czołg 4 pancernych:
Jak to się stało, że dziś ufa Millerowi ponad dwa razy więcej osób, niż kiedy odchodził z rządu, a nie ufa mu trzy razy mniej badanych? (…) Patent Millera na sukces jest prosty: on sam, umiarkowana pod każdym względem lewicowość, aparat, szacunek dla PRL, powaga. Wiadomo, że w Polsce nikt nie ufa politykom. I słusznie. Ale niewiarygodność Millera jest przewidywalna…
Tak, zgoda, taka jest III RP. "Szacunek dla PRL" jest jej fundamentem. Z kolei dążenie do budowy nowego, nieuwikłanego w brudną przeszłość i brudne struktury państwa - okazuje się być działaniem "antysystemowym".
Z powyższego wynika jedno: przed redaktorami "Polityki" trudny rok. Muszą zdecydować, czy trzymać z Tuskiem, dającym szansę na powstrzymanie Kaczyńskiego, czy rzucić się w objęcia prawdziwej miłości - Millera. Niby można obie sympatie łączyć, ale redaktorzy "Polityki" są zbyt doświadczeni, by nie wiedzieli, że to groźny rozkrok.
Napisz komentarz
Komentarze