autor: Sergiusz Muszyński, źródło: wPolityce.pl
Wszyscy pamiętamy, że proces o którym piszę rozpoczęli jeszcze w latach 80 komuniści, uchwalając tzw. ustawę Wilczka. Stanowiła ona preludium to nadchodzącego drenażu majątku państwowego przez nomenklaturę, a następnie sterowanego politycznie masowego napływu obcego kapitału do ubogiej Polski. Bogate podmioty gospodarcze z Zachodu za bezcen wykupiły polski przemysł, często wyłącznie po to by likwidować konkretne zakłady produkcyjne a załogę wyrzucić na bruk. Doprowadzono do sytuacji, w której zachodni przedsiębiorcy mieli u nas eldorado, sprowadzając „tubylców” do roli taniej siły roboczej. Dotyczy to nie tylko wielkich korporacji, które ten proces zdominowały. Wystarczyło, że średniej wielkości przedsiębiorstwo z Niemiec zaciągnęło w swoim kraju kredyt na relatywnie niewielką według standardów zachodniego biznesu sumę, a już mogło w Polsce przejmować poważne elementy gospodarki. Polacy nie mieli możliwości operowania takim kapitałem, co z kolei uniemożliwiło wytworzenie się polskiej klasy średniej. Staliśmy się rynkiem zbytu bez własnej produkcji, krajem uzależnionym kapitałowo a przez to w pewnym stopniu także politycznie od obcych metropolii. Na 100 największych firm w Polsce tylko 17 można określić jako kapitałowo polskie. W sektorze bankowych na 63 banki tylko 3 mają większościowy kapitał polski.
To właśnie fakt, że olbrzymia część polskiej gospodarki znajduje się w obcych rękach jest prawdziwą przyczyną tego, że polscy pracownicy za taką samą płacę otrzymują średnio cztery razy mniejszą pensję niż ich odpowiednicy z Europy Zachodniej. Przez to, że zbyt szybko zaakceptowaliśmy bezwarunkową liberalizację handlu oraz przepływu kapitału z Zachodem na jego warunkach, Polska jest dzisiaj europejskim rezerwuarem taniej siły roboczej. Jak obliczył Instytut Sobieskiego, 2 mln polskich emigrantów w latach 2014-2020 swoją pracą powinno wytworzyć dla reszty 27 państw UE (głównie Wielkiej Brytanii i Niemiec) aż 172 mld euro. Te pieniądze powinny pracować dla dobrobytu naszej Ojczyzny.
Dlatego właśnie jedną z naczelnych potrzeb Polski jest repolonizacja gospodarki, w tym repolonizacja obcych banków. Nie należy tego traktować w kategorii "socjalizmu" czy "etatyzmu", tylko walki o polski kapitał który powinien dominować w naszym kraju. Tylko wówczas płace pójdą w górę, a młode małżeństwa nie będą stały przed wyborem "mieszkanie albo dziecko" czy też ewentualną ucieczką za granicę.
Najważniejsze z kroków, które powinny zostać w tym celu podjęte, skupiają się na doprowadzeniu do faktycznej dyskryminacji obcych gigantów kapitałowych, jednak tylko do stopnia zgodnego z prawem Unii Europejskiej. Do czasu pozostawania najważniejszych podmiotów gospodarczych w zagranicznych rękach konieczne jest wprowadzenie podatku bankowego oraz dodatkowego opodatkowania wielkich sieci hipermarketów. Ten zabieg pozwoli na zatrzymanie zdecydowanie większej części wypracowywanych przez nie zysków w kraju, uniemożliwiając tak daleko idące transferowanie ich za granicę. Wykorzystując trudną sytuację strefy euro należy wymusić na zarządach banków wyprzedaż ich polskich aktywów, m. in. poprzez aktywne wspieranie „frankowiczów”, którym trzeba umożliwić jednorazową spłatę kredytu po korzystnym dla nich, określonym przez państwo kursie bądź też doprowadzić do ustawowego przewalutowania tych kredytów na złotówki po kursie franka sprzed czasów kryzysu. Powinniśmy także zdecydowanie zmniejszyć obciążenia podatkowo-składkowe dla małych i średnich przedsiębiorców, zaś wielkim korporacjom z Zachodu postawić ultimatum – albo inwestujecie, albo będzie płacić wyższe daniny publiczne. Istotnym instrumentem przy ograniczaniu skutków globalnego kryzysu w Polsce mógłby być także jednorazowy podatek nałożony na sektory z dominacją kapitału zagranicznego. Równie istotne jest ograniczenie zbędnych wydatków państwa, m. in. poprzez zatrzymanie rozrostu biurokracji, co przy zwiększeniu wpływów do budżetu powinno pozwolić przynajmniej na spowolnienie przyrostu długu publicznego.
Jak wiemy, kiedy podobne zmiany zostały wprowadzone przez Budapeszt, w Brukseli podniosła się niewyobrażalna histeria. Z racji, iż Polska jest znacznie większym krajem od Węgier, interesy gospodarcze obcych państw w naszej Ojczyźnie są daleko bardziej żywotne. Stąd atak jakiego możemy się spodziewać ze strony Unii Europejskiej stojącej na straży biznesów zagranicznych grup kapitałowych będzie odpowiednio potężniejszy. Być może trudno to sobie wyobrazić, ale czeka nas daleko większa nagonka na Prawo i Sprawiedliwość niż ta z lat 2005-2007.
Napisz komentarz
Komentarze