Przeanalizowałam badania, przeprowadzone w sprawie sześciolatków, rozmawiałam z rodzicami i widzę ten problem tak: większość rodziców nie ma żadnych wątpliwości, że ich sześcioletnie dzieci są gotowe na edukację szkolną. Zdecydowana większość rodziców uważa, że jest to właściwy wiek - powiedziała nowa minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska na konferencji prasowej.
Ciekawe w jaki sposób pani minister weszła w posiadanie tej tajemnej wiedzy, skoro Sejm zdecydował, że rodzice nie mają w tej sprawie prawa wypowiedzieć się w referendum, spuszczając z wodą w klozecie milion zebranych podpisów za wnioskiem. Być może pani minister zebrała wiedzę dzięki twitterowej sondzie:
Stuk puk! Siedzę, czytam opracowania MEN. I pytam Was: jakie macie argumenty za lub przeciw 6 - latkom w szkole? Taka szybka sonda :) - pisała niedawno Kluzik - Rostkowska.
Najwyraźniej wynik szybkiej sondy pozwolił uznać pani minister, że szkoły są gotowe na sześciolatki oraz że sześciolatki są gotowe na pójście do szkoły. Tymczasem nie jest ani tak, ani tak.
Zdaniem Kluzik-Rostkowskiej "szkoły są przygotowane'', ale chciałaby wiedzieć jak "przygotowanie szkół widzą rodzice''. Tym samym pani minister przyznała, że nie ma wciąż wytycznych dotyczących tego jakie kryteria powinny spełniać szkoły, by można było uznać je za gotowe na przyjęcie sześciolatków. Wszystko też wskazuje na to, że MEN nie planuje ich stworzyć. Pani minister zdaje się także nie zauważać, że 80 procent rodziców, którzy nie wysłali sześciolatków do szkół, mimo iż mogli, wyraziło w ten sposób swoją opinię w kwestii gotowości szkół i jakości reformy. Zupełnie więc nie wiem, skąd opinia pani minister, że większość rodziców nie ma żadnych wątpliwości, iż ich sześcioletnie dzieci są gotowe na edukację szkolną.
Dla rodziców, którym zupełnie odebrano głos w sprawie edukacji ich dzieci, ma nowa szefowa MEN propozycję:
Chcemy zmienić także pewien mechanizm: dziś, jeśli rodzic pójdzie z dzieckiem do poradni psychologiczno-pedagogicznej, poprosi o opinię na temat dojrzałości szkolnej dziecka, a psycholog uzna, że dziecko nie jest dojrzałe, by pójść do pierwszej klasy, to decyzję o tym podejmuje poradnia z dyrektorem szkoły, z wyłączeniem rodzica.
Tymczasem zdaniem nowej minister w przypadku opinii negatywnej, to rodzice powinni decydować, a nie szkoła.
Ostateczna opinia powinna należeć do rodzica. Chcemy przygotować poradnie pedagogiczne na to, by każdy rodzic mógł w nich zbadać dojrzałość szkolną dziecka.
Skoro jednak minister się zgadza, że to rodzice powinni mieć głos decydujący, to po co była cała ta reforma? Przecież m.in. o prawo wyboru chodziło inicjatorom akcji "Ratuj Maluchy".
Wygląda na to, jakby nowa minister rzucała dziś wściekłym rodzicom ochłapy na pocieszenie, mydląc im (nam) oczy ich (naszymi) prawami.
A tym, którzy wciąż mają czelność posiadać wątpliwości, kazała - podobnie jak poprzedniczka - dzwonić na infolinię. Właściwie mogła od razu powiedzieć: "piszcie do mnie na Berdyczów", bo rodzice, którzy już wcześniej zgłaszali się z konkretnymi problemami do MEN tą drogą, dostawali w odpowiedzi statystyki i odpowiedź, że statystycznie problem nie istnieje. A ci, którzy wrzucali swoje wątpliwości na ministerialnego Facebooka, orientowali się, że ich posty usunięto.
Mieliśmy już ministrę, która zdobywała wiedzę o swoim resorcie z internetu. Teraz mamy ministrę, która uczy się z Twittera. Szkoda tylko, że na tej zabawie ucierpią dzieci.
Dorota Łosiewicz
Napisz komentarz
Komentarze