Tymczasem było jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia gali i postanowiłem dowiedzieć się czegoś o hotelu, w którym zatrzymał się przed walką nasz bokser wraz ze świtą. Pani managerka Aleksandra Lasoń w uroczy sposób opowiedziała nam jego historię starą i nową, a okazało się, że naprawdę miała się czym przechwalać. Oto ona:
Od 1813 roku budynek był warzelnia soli, a od 1825 – w budynku warzelni umieszczono Urząd Sprzedaży i Spedycji Soli, jak również mieszkania dla pracowników Urzędu (zarządcy, kontrolera, ważników i pomocników). Na wysokości pierwszego piętra, od strony wschodniej, zbudowano drewniany ganek na stalowych słupkach i konsolach, z którego wchodziło się do mieszkań. Było 5 pomieszczeń kancelaryjnych i 7 – magazynowych oraz kilka mieszkań trzy i czteropokojowych. Po 1857, po wybudowaniu linii kolejowej do Wieliczki, do „Turówki” doprowadzono bocznicę kolejową, która zakończona była obrotową zwrotnicą. Umożliwiało to podstawianie wagonu bezpośrednio pod drzwiami magazynu, od strony zachodniej. W latach 1825 – 1908 zmieniono przeznaczenie i przebudowano oficyny towarzyszące budynkowi głównemu od strony południowej i zachodniej. W 1901 przebudowano oficynę południową na mieszkania, a po 1908 r. identycznie postąpiono z oficyną zachodnią. Te dwa budynki zachowały się do chwili obecnej. W latach 1988 – 1990 powstał projekt przebudowy i adaptacji budynku głównego na hotel pracowniczy dla załóg wykonujących prace zabezpieczające w kopalni. Ówczesny urząd wojewódzki w Krakowie przekazał 10 mieszkań i wykwaterował wszystkich lokatorów, natomiast kopalnia soli nie przystąpiła do żadnych prac. Opustoszała „Turówka” w ciągu dziesięciu lat zamieniła się w kompletną ruinę. W latach 2001 – 2006 prowadzono intensywne prace remontowo – adaptacyjne, ażeby 14 grudnia 2006 dokonać otwarcia czterogwiazdkowego Turówka Hotel & SPA. Turówka to zabytkowy obiekt wpisany do rejestru zabytków pod numerem: A-531.
Około dziewiątej wieczór, po odebraniu akredytacji prasowych, udaliśmy się do pięknego obiektu Muzeum Kopalni Soli, w którego położonej na poziomie 125 metrów pod ziemią pomieszczeniach przygotowano galę Wojak Boxing Night Underground Show. W walce wieczoru Krzysztof Zimnoch pokonał na punkty Artura Binkowskiego. Kilka pierwszych walk nie zawróciło nam w głowach. Bardziej interesowało nas otoczenie, a było na co popatrzeć.
Wokół ringu rozmieszczono okrągłe stoły. Przy nich zasiedli różnoracy natable, biznesmani, artyści i Bóg raczy wiedzieć kto jeszcze, a w kuluarach pokazywano sobie spojrzeniami dostojników podobno z tak zwanej polskiej mafii. Wszystkim towarzyszyły kobiety w wieku pomiędzy siedemnaście-czterdzieści pięć, wydekoltowane, obwieszone brylantami i po prostu piękne.
Bar obficie był zaopatrzony, ludzie bez wstydu palili papierosy. Koło tego wszystkiego uwijali się kelnerzy i kelnerki, roznoszące drogie trunki i niezliczone ilości parujących talerzy. Mało kto zwracał uwagę na to, co dzieje się na ringu. Dopiero po trzeciej walce uwagę zgromadzonych zwróciła licytacja rękawicy z autografem Mike’a Tysona. Po ciężkiej potyczce z ceny wywoławczej 800 złotych zrobiło się 10 000 dolarów amerykańskich, wyłożonych przez biznesmena z USA, któremu trofeum przed kamerami Polsatu wręczał mocno nadęty bokser, Artur Szpilka.
Na walkę naszego faworyta musieliśmy poczekać prawie do północy. Artur Binkowski wyzywający swojego rywala i odgrażający się mu na wiele dni przed walką, wyszedł przy muzyce do filmu "Czterej pancerni i pies". Kiedy do ringu zmierzał Zimnoch grupa kibiców wykrzykiwała jedno, mocno obraźliwe słowo: „konfident”. Niepokonanego na zawodowych ringach białostoczanina przywitały przenikliwe gwizdy, podczas gdy Binkowskiego owacja na stojąco.
Pierwsza runda była dość spokojna. Dopiero pod jej koniec do ataku przystąpił Binkowski. 38-latek parł do przodu, a Zimnoch nie mógł znaleźć na niego sposobu. W końcówce drugiej rundy przedostał się przez gardę Binkowskiego i poczęstował go serią ciosów. Wraz z każdą sekundą rosła jego przewaga. Na początku czwartej rundy białostoczanin przypuścił prawdziwy szturm, ale przeciwnik wciąż stał mocno na nogach. Binkowski ograniczał się jednak głównie to blokowania poczynań Zimnocha. Kiedy wydawało się, że nokaut jest już tylko kwestią czasu, niespodziewanie do ataków przystąpił Binkowski. Sił i zapału starczyło mu jednak na pół rundy. Potem znowu zaczęły się klincze.
Pod koniec szóstej rundy obaj pięściarze zaczęli zamiast walczyć na pięści prowadzić słowne potyczki, w rezultacie czego sędzia ringowy ukarał jednego i drugiego ostrzeżeniem. Kiedy przed ostatnią rundą arbiter ringowy poprosił bokserów o tradycyjne uderzenie się rękawicami, ani jeden z zawodników nie chciał tego uczynić. Na ringu rozgorzała prawdziwa wojna, a wszystko rozpoczął potężny prawy sierp Binkowskiego. Po nim Zimnoch ruszył do szturmu, uzyskał przewagę siłową, ale rywal wciąż nie padał. I nie padł, a zaraz po walce wyglądał, jakby nie walczył na śmierć i życie z wyższym, młodszym i faworyzowanym rywalem. Został potraktowany jak zwycięzca – porwały go z ringu ramiona licznej grupy fanów. Przeważali mieszkańcy Bielawy. Potem w atmosferze glorii Artur Binkowski udzielał wywiadów ekipom telewizyjnym i dziennikarzom prasy.
Powiedział nam, że czuje się świetnie i mimo tej porażki (przegrana jednogłośnie na punkty) jest gotów do następnych pojedynków. Rzeczywiście, dla mnie i moich przyjaciół imponujące było to, że w ogóle zdecydował się na ten pojedynek, że wytrzymał siłę ciosów Zimnocha, że przetrwał i skończył walkę z uśmiechem na ustach. I tutaj pokonany Artur Binkowski wyszedł na zwycięzcę. Gdyby tę sytuację oglądał ktoś niezorientowany, pomyślałby widząc: ten tłumek ludzi zgromadzony wokół Binkowskiego, te okrzyki, te wiwaty - że tak fetuje się zwycięstwo. Konkludując – Artur przegrał, to fakt. Ale zarazem wygrał. Jest popularny i kochany przez polską publiczność, polskich fanów boksu. Pozostało złożyć mu gratulacje i życzenia dalszych sukcesów. Artur zapewniał mnie, że w krótkim czasie przyjdą.
Napisz komentarz
Komentarze