O ile bowiem reszta państw podporządkowanych Moskwie zdążyła się już uporać, bądź właśnie to robi, ze swoim wstydliwym dziedzictwem i osądza funkcjonariuszy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, to w Polsce są oni uznawani za ludzi honoru, w całym kraju straszą różne pomniki wdzięczności Armii Czerwonej, a byli esbecy kwestionują w sądach ustawę dezubekizacyjną z 2009 roku obniżającą im wysokie resortowe emerytury. W tym ostatnim przypadku sprawa oparła się w czerwcu br. o trybunał w Strasburgu, który na szczęście skargi byłych funkcjonariuszy na zapisy tej ustawy nie dopuścił do rozpatrzenia. A jeśli dodamy do tego upamiętnienie popiersiem na dziedzińcu ministerstwa spraw wewnętrznych niedawno zmarłego Krzysztofa Kozłowskiego, szefa tego resortu w „pierwszym niekomunistycznym rządzie” Tadeusza Mazowieckiego, w którym główną rolę odgrywał m.in. Czesław Kiszczak, to otrzymujemy pełen obraz dzisiejszej Polski. Bo o Kozłowskim można powiedzieć wszystko, tylko nie to że jako minister spraw wewnętrznych widział potrzebę lustracji, dekomunizacji, a jako nadrzędny cel postawił sobie likwidację powiązań służb z Moskwą.
I tak w czasie, gdy w Czechach wprowadzano opcję zerową i odbudowywano od nowa służby specjalne, a potem ujawniono w internecie na stronie tamtejszego MSW nazwiska tajnych współpracowników komunistycznej Státnoj Bezpečnosti (StB), gdy w Niemczech otwierano archiwa STASI, to nad Wisłą teczki agentura czuła się bezpiecznie. Bezkarnie palono teczki, a powołany Instytut Pamięci Narodowej do czasu objęcia steru przez Janusza Kurtykę pełnił rolę dekoracyjną.
Z zazdrością więc patrzę na to, co obecnie dzieje się na Węgrzech i w Rumunii. W Polce w wyniku polityki „grubej kreski” i ustaleń okrągłego stołu nie ma co nawet marzyć o postawieniu przed sądem wierchuszki partyjnej, odpowiadającej chociażby za śmierć robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku, czy członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Jakże odmiennie to wygląda nad Dunajem, gdzie dzięki rozwiązaniom prawnym wprowadzonym w 2011 roku przez rząd Victora Orbana, na mocy których przestępstwa wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości uznane zostały za nieulegające przedawnieniu, możliwe stało się osądzenie m.in. przedstawicieli władz komunistycznych, którzy w 1956 roku pomagali wojskom ZSRR krwawo stłumić powstanie na Węgrzech. W rezultacie 16 października prokuratura postawiła Beli Biszku, byłemu szefowi MSW w promoskiewskim rządzie Janosa Kadara, zarzuty popełnienia zbrodni wojennych w związku z represjami wobec cywilów. Biszku osobiście nadzorował działania Rady Wojskowej, która wydała rozkaz strzelania do ludności cywilnej podczas protestów w stolicy Węgier oraz w mieście Salgotarjan w grudniu 1956 roku w wyniku czego zginęło 49 osób. Miał też ingerować w procesy uczestników powstania, domagając się dla nich surowszych kar, z karą śmierci włącznie.
Ciężar nieosądzonych zbrodni komunistycznych zrzuca z siebie także Rumunia, w której w czasach komunizmu spośród 617 tysięcy więźniów politycznych 120 tysięcy zmarło w gułagach. Na początku września 2013 roku prokuratura postawiła zarzut ludobójstwa Alexandru Visinescu, byłemu naczelnikowi więzienia Ramnicu Sarat w latach 1953-1963, w którym przetrzymywano i torturowano rumuńską elitę sprzed czasów komunistycznych oraz intelektualistów. Jest to pierwsze oskarżenie tego typu po 1989 roku i straceniu Nicolae Ceauşescui jego żony Eleny. Visinescu został także oskarżony o spowodowanie śmierci sześciu osób. Dziś tłumaczy, że jedynie „wykonywał rozkazy”.
Zarzuty zostaną prawdopodobnie postawione także Ionowi Ficiorowi, byłemu naczelnikowi obozu pracy Periprava, który odpowiedzialny jest za śmierć 103 więźniów. Zwrócił się o to do prokuratury Instytut Badania Zbrodni Komunizmu. Wcześniej, bo w lipcu, wszczęto śledztwo przeciwko 35 strażnikom komunistycznych gułagów którzy, o czym w obszernej depeszy poinformował Reuters. Mieli torturować więźniów, m.in. bić ich po piętach i przypalać papierosami podczas przesłuchań.
Biszku ma dziś 92 lata. Visinescu – 87, Ficior – 85, w podobnym wieku są strażnicy gułagów. Wspominam o tym dlatego, że w państwach, które rzeczywiście chcą oddać sprawiedliwość ofiarom czerwonego terroru, wiek katów nie ma znaczenia. U nas ludzie, którzy wydawali rozkazy strzelania do bezbronnych cywilów, protestujących przeciwko komunistom, drwią z wymiaru sprawiedliwości, a rozprawy ze względu na podeszły wiek oskarżonych odraczane są w nieskończoność. Ale o jakiej sprawiedliwości w ogóle mówimy, skoro Zygmunt Bauman, który w stalinowskim Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego likwidował członków powojennego podziemia niepodległościowego, odbiera na uczelniach doktoraty honoris causa, bierze udział w organizowanej przez „Gazetę Wyborczą” debacie „o brunatnej Polsce”, czyli o odradzaniu się faszyzmu w wyniku działań „skrajnej prawicy”, a osoby protestujące przeciwko jego obecności w życiu publicznym i trzymające w rękach zdjęcia ofiar stalinizmu są zatrzymywane przez policję.
Piotr Jakucki, źródło: Stefczyk.info
Napisz komentarz
Komentarze