Nieważne, kto zaczął bójkę na plaży w Gdyni i jakie były jej okoliczności. Tak przynajmniej uważa minister spraw wewnętrznych. Istota problemu polega według niego na czymś innym.
"Jak to się stało, że kibole znaleźli się na plaży, wśród dwóch tysięcy normalnych ludzi?" — pytał na konferencji prasowej Bartłomiej Sienkiewicz.
To dość zaskakujące pytanie. Jak na razie nie ma wydzielonych plaż dla kiboli i nie-kiboli. Innymi słowy, segregacja z jakichkolwiek powodów w Polsce nie istnieje. Choć oczywiście, wszystko jest możliwe, biorąc pod uwagę, że minister Sienkiewicz obiecuje przykręcenie śruby. W walce z kibolami ma sięgnąć po wszelkie dostępne środki prawne, a nawet te jeszcze niedostępne. Wystarczy przecież zmienić prawo. Właśnie to sugeruje minister spraw wewnętrznych, zapowiadając też tajemniczą „socjalizację” kiboli, która ma być przeprowadzona nawet siłą.
To intrygującą koncepcja. Ma jednak zasadniczą słabość — minister Sienkiewicz nie stoi na czele orwellowskiego Ministerstwa Miłości i nie dysponuje Policją Myśli.
Logika, w myśl której nie odpowiada się za czyny — i nieważne kto zaczął bójkę i jakie były jej okoliczności — ale jest się piętnowanym za przynależność do określonej kategorii osób, też jest trudna do zaakceptowania w normalnym społeczeństwie.
Jeśli kibole dopuścili się w Gdyni przestępstwa, powinni odpowiadać za przestępstwo. Podobnie jak meksykańscy marynarze, którzy z sobie znanych przyczyn wydają się uważać noże za akcesoria plażowe.
Za każdym razem należy mówić o określonej odpowiedzialności prawnej za określony czyn.
Ciekawe też, jak wyglądałaby przymusowa „socjalizacja” kiboli? Zapewne byłby to rodzaj jakiejś terapii, której efektem finalnym byłby doskonały obywatel – antyteza kibola. Tylko czy byłaby to terapia przez pracę czy raczej orwellowskie seanse nienawiści? I czy minister Sienkiewicz opracował już jakiś taryfikator? Powiedzmy: za sam szalik klubowy - trzy miesiące robót, za głowę ogoloną na pałę dorzucamy cztery kolejne i proszę się nie tłumaczyć, że włosy nie chcą rosnąć. Wywieszanie obraźliwych transparentów to już kamieniołomy.
Kiedy Bartłomiej Sienkiewicz, znakomity analityk od spraw wschodnich, został ministrem spraw wewnętrznych, można było oczekiwać, że poprowadzi swój resort tak chłodno i precyzyjnie, jak pisał swe teksty.
Niestety tak się nie stało. Sprawia wrażenie, jakby stworzył wizję wroga publicznego i napawał się poczuciem siły, mnożąc retoryczne zapowiedzi w rodzaju „idziemy po was”. Niekoniecznie przekłada się to na skuteczność.
W klasycznych westernach występuje czasem wątek szeryfa z przypadku — przypina sobie gwiazdę, pręży muskuły i zachowuje się, jakby chciał aresztować połowę obywateli za zakłócanie spokoju w saloonie.
A i tak wiadomo, że jeśli pojawią się prawdziwi bandyci, miasteczko będzie mogło liczyć tylko na jeźdźca znikąd.
Maja Narbutt, wPolityce.pl
Napisz komentarz
Komentarze