Podstawą tej sensacji stały się najnowsze dane Instytutu Badań Rynku Pracy (IAB) w Norymberdze. W generalnym skrócie chodzi o to, że w RFN rośnie liczba obywateli zarabiających mniej niż dwie trzecie średniej krajowej. Za próg, od którego zaczyna się niemiecka bieda, ustalono w 2010 r. wynagrodzenie w wys. 9,54 euro za godzinę pracy. Poniżej tego progu zarabia obecnie prawie co czwarty Niemiec. A w zestawienie z państwami UE Niemcy są pod tym względem niemalże na szarym końcu, oznajmił rzecznik IAB.
Hmm, gdyby przecięty Polak zarabiał tyle co najmniej zarabiający Niemiec, pewnie codziennie dawałby swemu pracodawcy kwiaty. Jak nie patrzeć, 9,54 euro za godzinę, to w przeliczeniu około 320 zł dziennie, 1,6 tys. zł tygodniowo, 6,4 tys. miesięcznie… Jak się jednak okazuje, dla niemieckich sprawozdawców wyścigu płac w Europie, to nie my, lecz Niemcy zamykają płacowy peleton.
Skąd takie wnioski w raporcie bawarskiego instytutu? Stąd, że nie biorą oni pod uwagę siły nabywczej i nie przeliczają stosunku płacy do wydatków, a więc tego, ile np. bochenków chleba, słoików musztardy czy litrów benzyny może kupić za swą pensję Niemiec, Francuz, Anglik itd., a jedynie suche dane z poszczególnych krajów. Zgodnie z naszym Dziennikiem Ustaw, minimalne, miesięczne wynagrodzenie Polaków w 2013 r. nie może być niższe od kwoty 1,6 tys. zł brutto, czyli dokładnie tyle, ile wynosi tygodniówka niemieckiego „biedaka”. Statystyka IAB uwzględnia wyłącznie liczby zarabiających poniżej minimum w stosunku do ogółu zatrudnionych w danym kraju. A ponieważ w Polsce, w Bułgarii, Wielkiej Brytanii czy na Cyprze ów stosunek waha się w granicach 18-21 proc., zaś w RFN wynosi 24,1, stąd prosty wniosek, że Niemcy mają gorzej od nas. Jasne?
Ba, jeszcze gorzej od Niemców, znaczy, jeszcze więcej najmniej zarabiających, występuje w Belgii, Francji, we Włoszech i w państwach skandynawskich. Po ogłoszeniu raportu przez Instytut Badań Rynku Pracy, politycy niemieckiej opozycji i związkowcy biją na alarm. Przecież nie może tak być, żeby odsetek najmniej zarabiających w RFN był większy niż w Polsce i w Bułgarii… Potrzebujemy niezbędnych, politycznych, ramowych rozwiązań, aby jeszcze więcej ludności nie musiało pracować za najniższe wynagrodzenie!” - wezwał rządzących szef robotniczego stowarzyszenia AWO w Berlinie Wolfgang Stadler. Trzeba zastopować przekształcanie się Niemiec w kraj niskich dochodów - wtórują mu zgodnym chórem koledzy z innych związków.
Jeśli więc Polaku-szaraku jeszcze nie wiesz, to musisz sobie wreszcie uzmysłowić, że żyjesz w kraju mlekiem i miodem płynącym, i czym prędzej gnaj do kościoła dać na mszę w intencji premiera Donalda Tuska. Co tam jakaś destruktywna gadanina związkowców o umowach śmieciowych, które dla Niemców są egzotyką - mają za swoje, są w płacowym ogonie, a my na czele i to się liczy! Teraz tylko czekać, aż minister finansów Jan Antony Vincent Rostowski posłuży się danymi IAB przy uzasadnieniu wielomiliardowych cięć, wynikających z jego wyrwy budżetowej. My po prostu żyjemy ponad stan!
A propos życia i stanu. Na początku lipca Eurostat opublikował, a „Gazeta Wyborcza” i portal platforma.org i tym podobne natychmiast roztrąbiły wszem i wobec, że: W Polsce żywność jest tania, taniej tylko w Macedonii! I znów mamy magię liczb. Z danych Eurostatu wynika „niezbicie”, że w całej Europie najmniej płacimy za jedzenie my, Polacy, a także Macedończycy i Rumuni. Ów ranking objął 37 państw: kraje UE, EFTA (Islandię, Norwegię i Szwajcarię) oraz Macedonię, Serbię, Turcję, Albanię, Bośnię i Hercegowinę. Pod uwagę wzięto ceny około 500 różnych produktów. Miernikiem było to, ile pieniędzy wydają obywatele poszczególnych państw na żywność w stosunku do unijnej średniej. Najwięcej muszą płacić Norwegowie i Szwajcarzy, bo aż 150 proc. tej średniej, my - eureka! - zaledwie 61 proc. Nic, tylko upić się ze szczęścia i jeszcze sobie zapalić dobrego cygareta. No, bo w takiej Irlandii za paczkę papierosów trzeba wyłożyć dwa razy więcej niż przecięta cena w UE, a u nas? U nas tylko jej 58 proc. W podsumowaniu swych analiz Eurostat dodał tak na marginesie, że różnice w europejskich cenach się „zacierają”… Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tu ponownie mógłbym głupio pytać: ile to różnorakich dóbr może kupić za swą przeciętną pensję taki Norweg, Szwajcar, Niemiec czy Francuz z „ogona” Europy? Nie chcę jednak nikomu psuć nastroju, a poza tym, nie wypada przecież podważać danych tak szacownych instytucji jak IAB czy Eurostat. W końcu to najprawdziwsza prawda, że skoro Reagan w przybiegł przed Breżniewem, to znaczy, że Ronald to miernota, gdyż był przedostatni, to Lońka został wicemistrzem…
Piotr Cywiński, wPolityce.pl
Napisz komentarz
Komentarze