W latach 80-tych trasa ta ominęła Polskę, choć po wcześniejszych koncertach (84 i 86) Ironi mieli już status kapeli kultowej. Nic więc dziwnego, że bilety rozeszły się błyskawicznie, a pod halą było wiele osób chcących je jeszcze kupić. Koncert gwiazdy poprzedzała grupa Voodoo Six , której niestety nie obejrzeliśmy, choć z wejściem nie było żadnych problemów.
Sygnałem, że widowisko się zacznie było odpalenie numeru UFO "Doctor Doctor". Wkrótce zgasły światła i po symfonicznym wstępie Ironi rozpoczęli rozpędzonym " Moonchild". Dickinson w czarnym fraku rządził w górnej części sceny pokonując ją w iście akrobatyczny sposób. Na marginesie jak na swój wiek to kondycją kasuje niejednego 25 latka! Pola dotrzymywali mu Janick Gers szalejący na scenie z polską flagą i Steve Harris tradycyjnie „strzelający basem” do publiczności. Gitarzyści Smith i Murray skupili się na grze, a Nicko okładał okazały zestaw garków;)! Nie mogło się obyć bez kultowego „Scream for me Lodz! Scream for me Polska!”, a odzew 13 tys. ludzi wypełniających halę był natychmiastowy. Następnie poleciały "Can I Play with Madness" i "The Prisoner" poprzedzony projekcją filmową. Zresztą wizualizacja każdego numeru robiła wrażenie(pirotechnika, światła, scenografia), a na bocznych ekranach były wyświetlane fragmenty znane z teledysków. Po "2 Minutes to Midnight" lekkie zaskoczenie, bo pojawił się pierwszy numer z lat 90-tych czyli "Afraid to Shoot Strangers". Początek jednej z najsłynniejszych ironowych galopad "The Trooper" wzbudził owację, a Bruce w mundurze brytyjskim , ze sztandarem w ręku szarżował z Lekką Brygadą nawiązując do wydarzeń z wojny krymskiej.
W przerwach między utworami wokalista chwalił naszą publiczność i… kiełbasę;)
Podczas "The Number of the Beast" na scenie pojawił się główny lokator piekła;), a w "Phantom of the Opera" usłyszeliśmy olbrzymią skalę możliwości głosu Dickinsona.
Wizerunek maskotki zespołu do tej pory pojawiał się z tyłu na płótnach .
W trakcie "Run to the Hills" Eddie wkroczył na scenę jako amerykański kawalerzysta, walcząc z resztą zespołu. Kiedy podczas refrenu fani zdzierali gardła, miałem wrażenie, że Atlas Arena eksploduje i odleci, taka była moc!
Trochę spokoju wprowadził monumentalny "Seventh Son of a Seventh Son" poprzedzony utworem "Wasted Years". Świetny "The Clairvoyant" i "Fear of the Dark" odśpiewany przez publiczność to drugi magiczny moment tego koncertu. Podstawowy set zamknął utwór tytułowy czyli "Iron Maiden", podczas którego ponownie pojawił się Edward, tym razem z potomkiem .Potem tradycyjne podziękowania, pamiątki dla fanów i panowie zniknęli ze sceny…
Nikt nie wierzył, że to koniec, a zespół nie kazał długo na siebie czekać. Pierwsze słowa wypowiedziane przez Winstona Churchilla zapowiedziały "Aces High", następnie usłyszeliśmy "The Evil That Men Do", a na koniec "Running Free".
Widać, że zespół ma dystans do siebie, żartując na temat pochodzenia poszczególnych muzyków. Zostali wymienieni Anglicy, Szkoci, Irlandczycy i...Polacy, dzięki czemu największe brawa zabrał oczywiście Gers, którego ojciec znalazł się na wyspach podczas II wojny światowej.
Grali dwie godziny i było wszystko co tygrysy lubią najbardziej, choć hiciorów spokojnie wystarczyłoby na kolejne dwie!
Podsumowując, frekwencja i przekrój wiekowy od 5 do 105 świadczą, że jest
w narodzie stałe zapotrzebowanie na Maidenów. Prawdziwa muzyka sama się obroni, na przekór plastikowym gwiazdkom lansowanym w mediach. Tym bardziej ,że Ironi są jak dobre wino, im starsi tym mocniejsi!
Ps. Wielkie Dzięki dla Milenki i Łukasza, pozdro dla Dzwonka i Mariana(p.904 rulezzz ;)!
Napisz komentarz
Komentarze