Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 22 stycznia 2025 16:53
Reklama
Reklama

Okrakiem: Szkoły mojego życia (3) – Widmo wojska i dwa Eseny

Kolejny retrospektywny felieton Edwarda Wójciaka. Tym o tym, jak radzili sobie Ci, którzy nie chcieli "iść w kamasze", przysięgając przy okazji wierność radzieckiemu okupantowi.

 

Nie masz granicy szczęścia, gdy tworzy się epoka:

Płucom oddech szeroki, młodym droga szeroka,

Przyszłość należy do tych, czyja wola niezłomna,

Drogę wskazał nam Stalin - chwała mu wiekopomna!

Świat nowy budujemy od podstaw, od podwalin -

Sta - lin! Sta - lin! Sta - lin!!!

(Jan Brzechwa – Nowa Huta)

 

Ten świetny bajkopisarz dla dzieci miał w swym życiorysie haniebne 10 lat pierwszego okresu powojennego, kiedy "najdziksze wyprawiał swawole" w ohydnym stalinowskim duchu. Nie chodzi o kilka, lecz o paręset wierszy i satyr, zebranych w aż 8 tomach. (J.R.Nowak)

 

Stosunek do służby wojskowej (także: stosunek do powszechnego obowiązku obrony RP (Rzeczypospolitej Polskiej)) – wyrażenie prawne określające odniesienie obywatela polskiego podlegającego poborowi do czynnej służby wojskowej. Termin: „uregulowany stosunek do służby wojskowej” oznaczał zwykle, że obywatel polski służył w wojsku, odbył obowiązkowe przeszkolenie wojskowe bądź przeszkolenie wojskowe studentów i Wojsko Polskie (jako instytucja) dalej nie rościło sobie w stosunku do niego praw wynikających z obowiązku stawienia się do poboru lub na przeszkolenie. Ostatni pobór do wojska odbył się w roku 2008, a ostatnie wcielenie do wojska w ramach tego poboru od 2 do 4 grudnia 2008. Później poborów nie było, ponieważ 9 stycznia 2009 r. Sejm dokonał nowelizacji odpowiedniej ustawy (obowiązuje od 11 lutego 2009 r.). Zwolnienie z zasadniczej służby wojskowej ostatnich poborowych odbyło się w sierpniu 2009 r. (Wikipedia)

 

Oprócz kilku zuchów, którzy zdecydowali się świadomie na karierę wojskową i jak czas pokazał, kilku z nich dochrapało się stopni pułkowników a nawet generałów, reszta moich kolegów maturzystów z tomaszowskich szkół średnich na myśl o wojsku dostawała wysypki. Były to czasy, kiedy egzaminy na studia były dosyć trudne, ale „władza ludowa”, chyba dla podkreślenia tej swojej „ludowości” zrobiła ułatwienia dla kandydatów zdolnych do wykazania pochodzenia robotniczego lub chłopskiego, wprowadzając tak zwane punkty za pochodzenie. Kto takie pochodzenie mógł mieć? Moim zdaniem wszyscy mieli, a jak nie mieli, to sobie załatwili. Wiadomą rzeczą było przecież, że przedstawicieli arystokracji, szlachty czy przedwojennej inteligencji w powojennej Polsce może i trochę się uchowało, ale nie zapominajmy, jak bardzo okupanci niemieccy i radzieccy zadbali o to, żeby ich zostało jak najmniej. Ci, co przezyli, niezbyt chętnie się do pochodzenia przyznawali. Jasne, że wśród nas byli i tacy, których rodzice wykonywali zawody, na podstawie których przynajmniej nazw można było zaliczyć ich do inteligencji. Ale najnowszą grupę nowej inteligencji mieliśmy stanowić w przyszłości my, obecni maturzyści i przyszli (na razie  niedoszli) studenci.

 

Moje aspiracje, żeby skończyć polonistykę i w przyszłości być - nie, nie nauczycielem języka polskiego, tylko dziennikarzem, a najlepiej – pisarzem, uzasadniał choćby fakt, że mój brat Tadeusz od dwóch lat z powodzeniem studiował ten kierunek na Uniwersytecie Warszawskim, a w przyszłości miał być, i został – cenionym dziennikarzem, po ukończeniu elitarnego podyplomowego Studium Dziennikarskiego na tej samej uczelni.

 

Już na jakieś dwa lata przed maturą moje zainteresowania skierowane były na pochłanianie ogromnej ilości lektur, śledzenie wydarzeń literackich a szerzej – kulturalnych w Polsce i marginalnie – na świecie, jako że do świata to my mieliśmy cieniutki dostęp, na skutek jakby nie było zawieszonej samobójczo przez komunę tak zwanej żelaznej kurtyny. Ta kurtyna to nie był żaden żart. Przedrzeć się przez nią czy to fizycznie (paszporty wydawała bezpieka), czy też psychicznie (cenzura, również wydawnictw), to znaczy – intelektualnie, do zadań łatwych nie należało. Kanałami i zrzutami docierała zakazana literatura, szczególnie obszarpane i wystrzępione egzemplarze książek autorów przeklętych, lub dobrze ukrytych pod pseudonimami, wydawane przez księcia Jerzego Giedroycia w paryskiej „Kulturze”. Wielką radość sprawiały nam te książczyny, chociaż niektóre z nich czytane po latach utraciły niestety swój podziemny, konspiracyjny blask.

 

Tak więc dobrze na oko przygotowany, oczytany i pewny siebie, przystąpiłem do egzaminów na UŁ. Szkoda, że po drodze nastąpiły okoliczności jakby nie za bardzo przewidziane, a z cała pewnością niezaplanowane. Dość, że mimo punktów za autentyczne pochodzenie robotnicze, nie dostałem się. Panika opanowała nie tylko mnie, ale także wielu moich przyjaciół, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Zajrzało nam głęboko w oczy widmo odbycia zasadniczej służby wojskowej. Trzeba było wiać. Nikt przytomny nie chciał „iść w kamasze”. Jedynym ratunkiem był Esen, czyli Studium Nauczycielskie. Szkoła półwyższa, jak określono w oficjalnej nomenklaturze. Wraz z kilkoma kolegami z Tomaszowa zdaliśmy wcale niełatwy egzamin do tej wcale niegłupiej szkoły w Piotrkowie Trybunalskim. Wykładowcami byli tam dobrze wykształceni ludzie z tytułami naukowymi, zajęcia prowadzili na wysokim poziomie i wymagania mieli także niemałe. Nie każdy mógł sprostać, a już na pewno nie wspomniana, wąska grupka tomaszowskich przyszłych inteligentów. Najlepiej (dla mnie) będzie, jeśli o finale „studiowaniu” przez zaledwie jeden semestr na tej uczelni opowie pożyteczny w takich przypadkach Filip Krawiec – bohater mojej powieści „Zupa z Króla”.

 

 

 

 

 

„Gaśnica była bardzo ciężka i wymykała mi się z rąk, podobnie jak Lisowaty, który przebiegle wykorzystał moment i już po chwili na czele reszty drugiego roku, dużymi susami, ze straszliwym rykiem pędził w kierunku schodów. Ponieważ gaśnica padając uderzyła zbijakiem o podłogę, zaczęła wyrzucać ogromne ilości śniegu, to ja zacząłem ich gasić. Na całej długości korytarza, po którym goniłem strugami śniegu uciekających intruzów, ze ścian spadały tynki razem z portretami partyjno-rządowych dostojników.  Następnego dnia dyrektor wyrzucił ze szkoły wszystkich nas, mieszkańców pokoju numer 9. Zapowiedział przy tym uroczyście, że dopóki on będzie dyrektorem Studium, żaden mężczyzna z Tomaszowa nie będzie przyjęty na tę uczelnię. I podobno słowa dotrzymał.

 

Był początek grudnia i całkiem biała zima królowała w Tomaszowie, kiedy zawitał w nim syn marnotrawny, czyli ja. Sierota raczej, bo mój tata zmarł już dawno, a mama dopiero przed rokiem. Byłem przeraźliwie sam. Starszy brat odwalał wojsko, jako największy wróg polskiego narodu oraz siła antysocjalistyczna. Wiosną esbecy przebrani za „aktyw robotniczy”, do nieprzytomności pobili go drewnianymi pałkami na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego. Prosto z więziennego szpitala, zawieźli go, podobnie jak wielu innych, na przyspieszoną komisję poborową. A stamtąd do jakiejś zaplutej jednostki wojskowej. „Studenci - do nauki, pisarze - do piór”, darła się wtedy propaganda. No cóż, brat nie potrafił uszanować przywileju studiowania w PRL-u.

 

Pierwszy dzień wolności przesiedziałem trzęsąc się z zimna w nieopalanym, od dawna opuszczonym, rodzinnym domku. (…) Przed południem wyszedłem na miasto, gdzie spotkałem chłopaków. Rozpoczęły się świąteczne ferie, pozjeżdżali wszyscy na święta. Stali jak dawniej naprzeciwko kościoła i pilnowali kasztana. Lokator, Drab z Hampusem, Owsiok, Elas, Wąż, Clay, Romanek, Kwaśny, Czombe, Bolek, Larry, Dżaki i Eichmann - moi najwięksi przyjaciele. Przelecieliśmy się przez Tomaszowiankę, powtórzyliśmy na Dołku, poprawiliśmy w Tramwaju i tam zrobiło nas się jeszcze więcej. Dołączyliśmy do Ciurajli i dwóch braci Ros, rozpijających półlitrówkę pod lastriko. Wąż nazywał tak zimne nóżki, specjalność zakładu. Mój ty Boże, dużo nas wtedy było, trzeba przyznać. Doczłapał się Toni z  pijanym furmanem, który saniami zaprzężonymi w dwa wielkie konie, rozwoził opał. Węgielny właśnie sprzedał na lewo cały wóz towaru i opijał biznes. Po jakimś czasie telepaliśmy się drogą do Spały, wyśpiewując ulubioną piosenkę patriotyczną z repertuaru Claya: - Lance do góry, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń....

 

Na pokładzie mieliśmy skrzynkę wódki. Nie powiem dokładnie, kto z nami jechał, bo bez przerwy ktoś spadał z tych sań. Prawem doboru naturalnego tylko najsilniejsi dotarli do Spały. Knajpę „Pod Żubrem” jeszcze pamiętałem, resztę nad ranem opowiedziała mi milicja. Aresztowali nas wszystkich tuż pod domem Węgielnego, gdzie dotarły późną nocą mądre szkapy, ciągnące śnieżną nocą przez dystans dziesięciu kilometrów wóz, z dobrze rokującymi młodymi koneserami mocniejszych trunków. Nad ranem pałkarze coś tam ode mnie chcieli, ale ja za bardzo nie kontaktowałem. Wyrzucili mnie z komendy na ulicę, prosto w bielusieńką zaspę. Pobrudzili tylko śnieg”.

 

Tylko usunąć trochę fikcji literackiej, a reszta już się sama pozgadza. Tak to więc ja, jako świeżo usunięty ze szkoły półwyższej nieborak odebrałem kolejną szkołę życia. Nauka (nauczka), jak się w niedalekiej przyszłości miało okazać, nie poszła w las. Na razie byłem świeżutkim, całkiem bezbronnym kandydatem do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Ale że wojsko jeszcze się o mnie nie upomniało, to siedziałem jak mysz pod miotłą i planowałem ponowne zdawanie na polonistykę UŁ w kolejnym roku. Tylko że troszkę mi się ścieżka życia poplątała. W efekcie pewnych zawirowań natury osobistej za rok wylądowałem znowu nie za bardzo ambitnie, bo na kolejnym Esenie, tym razem w Radomiu.

 

Pojechaliśmy tam razem z moim przyjacielem, Jankiem Bernatem, zdaliśmy egzaminy i zaczęliśmy studiowanie w celu uzyskania dyplomów nauczycieli: on - języka rosyjskiego, ja - języka polskiego. Dwuletni pobyt w tym uroczym mieście był bardzo przyjemny. Od wojska nie udało się nam uciec całkowicie. Na Esenach odbywało się tak zwane wojskowe szkolenie studentów. Każdego wtorku mieliśmy zajęcia w Studium Wojskowym i tak przez dwa lata rozbieraliśmy i składaliśmy KBKAK, wędrowaliśmy po okolicznych lasach i udawaliśmy żołnierzy, a tak na poważnie, bawiliśmy się w wojsko. Mieliśmy „na stanie” po sztuce broni, po mundurze polowym w ciapki, buty ogólnowojskowe i po czapce rogatywce z orzełkiem bez korony. Dodatkowo, jak żartowaliśmy – każdy z nas miał przy sobie po transzei. Przypomnę trochę wyświechtany dowcip z tego okresu:  -Syn pisze z wojska list do matki: „Kochani rodzice, czuje się dobrze, tylko przyślijcie mi dwieście złotych, ponieważ ukradli mi transzeję i muszę ją odkupić”

 

Na pierwszym roku bawiliśmy się w wojsko. W wakacje, w miesiącu lipcu, żarty się skończyły i wojsko zabrało nas na Obóz Wojskowy do Hrubieszowa żeby się z nami zabawić. Wylądowaliśmy w prawdziwej jednostce wojskowej, gdzie mieliśmy być przez okrągły miesiąc poddawani wojskowej obróbce. Wzięli nas w obroty prawdziwi kaprale i groźni sierżanci. A były to czasy, kiedy prawdziwi robotnicy i prawdziwi żołnierze niekoniecznie kochali studentów, nawet takich jak my - nie za bardzo prawdziwych. Dawali w kość jak należy, a my na początku myśleliśmy, że to żarty. Że się myliliśmy okazało się prędzej niż mogliśmy się spodziewać. Na początku niefrasobliwie podejmowaliśmy próby wciągnięcia tak zwanej kadry w nasze wyrafinowane dowcipy na temat wojska. W dowód uznania kilku naszych wesołków zagoniono do okopywania się do pozycji stojąc w porze obiadu. Kiedy około kolacji wydawało im się, że są gotowi, niejaki kapral Kiciński przeszedł się jakby przypadkiem po równiutkich jak naciągnięty sznur brzegach ich stanowisk i spowodował osunięcie się gleby. Wystarczająco fatalne, żeby dowcipnisie musieli pracować do północy. A i tak szef nie był do końca zadowolony z ich wysiłków.

 

Mówię wam, fajnie było. Na końcowym egzaminie, czołgający się w maskach słabiej zaprawieni w boju ni to studenci, ni to żołnierze, padali zemdleni jak przysłowiowe muchy.  Lipcowe upały nie pomagały nam raczej w atakach na wcześniej upatrzone przez kadrę pozycje. Za to po tym morderczym egzaminie, który jednak wszyscy zaliczyliśmy, pozwoliliśmy sobie na dwa niezbyt chlubne wyczyny. Pierwszym z nich był samowolny, upozorowany atak na z okrzykem: hurra! na maleńką podhrubieszowską wioskę. Cywile pakowali dobytek i wiali jak na wojennych filmach w kartofle, aż się kurzyło. Po drugie, co było zresztą następstwem tego pierwszego, nie dano nam upragnionych przepustek. Nie martwiliśmy się tym zbytnio. Już dawno odkryliśmy bowiem wąską ścieżynę, prowadzącą zakamarkami i zagajnikami prosto do dziury w ogrodzeniu, za którym na cudownej łące pasły się piękne koniki. Na samym końcu tej ścieżki stał samotnie, jakby zrzucony z nieba, zielony kiosk z winem i herbatnikami. Po nabyciu drogą kupna po sztuk trzy „kwacha” na głowę, trójka przyjaciół, w tym autor tego felietonu, rozpoczęła konsumpcję. Kiedy przyszło niechętnie wracać do jednostki, jeden z kolegów z gumki od majtek zrobił sobie po trzy belki. Dwóch szeregowych za fałszywym plutonowym dosyć chwiejnie wmaszerowało na teren z pieśnią ogólnowojskową na ustach („A un do wojska był przynależniony”, w skrócie -„Aundo”), już nie przez jakąś nędzną dziurę, tylko główną bramą. Wartownicy aresztowali tylko tego z gumkami na pagonach.

 

Ten obóz kompletnie wyostrzył moją czujność w temacie wojsko polskie. Zaraz po powrocie z wakacji tak kombinowałem, żeby na drugim roku za nic nie być zdolnym do służby wojskowej. Efektem tych zabiegów było nabycie drogą kupna wpisu do książeczki wojskowej z upragnioną formułką: „Niezdolny do służby wojskowej w czasie pokoju. Kat. „D”. I na drugim roku miałem wolny każdy wtorek. Dobrze wiedziałem jak go zagospodarować.

 

Kolejną szkołę mojego życia wreszcie ukończyłem i wręczono mi dyplom nauczyciela języka polskiego. W tym wspaniałym zawodzie pracowałem jednak bardzo krótko. Na całe szczęście, jak mi się teraz wydaje. Praca w tak zwanej kulturze była o wiele ciekawsza, chociaż ja w nią wpadłem niekoniecznie z własnego wyboru.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

10.05.2013 19:44
Ale, ze wojsko w czasach ZSRR bylo obcym wojskiem? Bylo znacznie mniej obcym wojskiem niz jest teraz i dawalo rowne szanse wszystkim..... "Nie matura lecz chec szczera zrobi z Ciebie oficera". Z drugiej strony, ja chcialem isc do wojska...... nawet tego obecnego, najemnego. Specjalnie zaswiadczenia o studiowaniu nie zanioslem bo liczylem na to, ze mnie wciela, studia przy okazji dokoncze, jakis darmowy kurs sobie zrobie przy okazji, postrzelam z karabinu, a moze nawet na spadochronie poskacze. I co? I w roku, w ktorym powinno mi przyjsc wezwanie do meldunku, zniesli obowiazkowa sluzbe wojskowa. C'est la vie ;-)

Do bohaterów 10.05.2013 14:40
Hej, słuchajcie no, bohaterowie, wyzwoleni spod (jak chce redaktor) "okupacji radzieckiej". Czy w okresie 1939-1945 Tomaszów znajdował się na byłych kresach II Rzeczpospolitej? Spytajcie swoich dziadków i rodziców, kto ich wyzwolił, a kto był okupantem. Dobrze też dowiedzieć się, jak hitlerowscy Niemcy terroryzowali miasto (kraj) przez sześć lat, a jak po wyzwoleniu narodziły się rzesze takich osobników jak wy, żyjące pod ciepłym namiotem darmowych żłobków i przedszkoli, kolonii i obozów letnich, zakładowych wczasów w Kołobrzegu, darmowych studiów wyższych i opieki lekarskiej, a także w warunkach całkowicie nieobecnego bezrobocia. Przypomnijcie też sobie, jak większość z was latała po mieście z paluszkami w kształcie litery V, by wywalczyć kapitalizm, którego produktem jest Tomaszów-miasto widmo, zasiedlone ponurymi, sfrustrowanymi i nadętymi osobnikami (niektórzy z nich przedstawili się "godnie" poniżej).

c 10.05.2013 14:11
Tekst świetny, wspaniały dowcipny dystans do przeszłości. Szkoda, że dyskusja pod nim ciężka i ponura jak polityka. Do wojska wtedy nikt nie chciał iść. Służba to była ponura pańszczyzna. Niechęć do jej spełnienia zwykle motywowała chłopaków przed maturą do wytężonego wysiłku umysłowego, aby uciec od tej powinności na studia. Jako kobieta musiałam odrobić tzw. studium wojskowe. Wszelka indoktrynacja polityczna była tam wykluczona. Nauczycielami byli głównie starsi stopniem i wiekiem wojskowi, którzy wpadali w panikę na widok grupy 30 studentek. Nie nadawali się do służby pewnie z powodu jakiś uszczerbków na zdrowiu fizycznym. Ich sprawność umysłowa uszczerbku doznać nie mogła, bo była nieobecna. I te okoliczności pchnęły tych nieszczęsnych ludzi do pracy ze studentkami, która często okazywała się trudniejsza od okopywania się w palącym słońcu na poligonie. Studentki, dziewczyny praktyczne, nie traciły czasu na słuchanie ględzenia o syrenach alarmowych, ratowaniu się przez atakiem jądrowym czy definicji pagórka, więc robiły swetry na drutach, czytały książki, przepisywały wykłady itd. Pisanie czegokolwiek wojskowych nauczycieli nie drażniło, ale już dziergania swetrów na drutach znosili ciężko. Zwykle po jakimś czasie nie wytrzymywali i krzyczeli: „Niech studentka przestanie robić na szydłach”. To wywoływało gwałtowny przypływ wesołości całej babskiej grupy. Ta wesołość kończyła się zwykle karą w postaci wystawania pod drzwiami obrażonego nauczyciela, aby zechciał jednak wypełnić pustą rubrykę w indeksie oceną choć trochę pozytywną. Drzwi gabinetu wojskowego nauczyciela zwykle bywały zamknięte i karą było właśnie to oczekiwanie. Czasem bardziej ludzki nauczyciel zostawił życzliwie przypiętą pinezką wskazówkę na drzwiach swojego gabinetu, gdzie go odnaleźć : „Jeśli któś cóś by ode nie chciał, to załatwiam się w pok.7” Czy trzeba było przeżyć ten komedio-dramat? Jeśli się przeżyło, to chyba trzeba było. Nie mam jednak nic do tych, którzy się wymigali.

kiki 10.05.2013 13:37
Dziadzio dodaje ,że zwyły żołnierz Wojska Polskiego niczemu winien nie jest. Winni to zdrajcy interesów Polski z kacapskiego nadania: Rokosowski - kacap Żymierski - zdrajca. Spychalski - żyd Jaruzelski - zięć żyda ido tego moskiewski pachołek

As Kier 10.05.2013 10:39
Zacytuję dosłownie Rotę Przysięgi LWP z nadzieją, że pomoże to zrozumieć adwersarzom, gdzie pies leży pogrzebany, w temacie: komu przysięgał żołnierz PRL-u: „Ja, obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, stając w szeregach Wojska Polskiego, przysięgam Narodowi Polskiemu być uczciwym, zdyscyplinowanym, mężnym i czujnym żołnierzem, wykonywać dokładnie rozkazy przełożonych i przepisy regulaminów, dochować ściśle tajemnicy wojskowej i państwowej, nie splamić nigdy honoru i godności żołnierza polskiego. Przysięgam służyć ze wszystkich sił Ojczyźnie, bronić niezłomnie praw ludu pracującego, zawarowanych w Konstytucji, stać nieugięcie na straży władzy ludowej, dochować wierności Rządowi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Przysięgam strzec niezłomnie wolności, niepodległości i granic Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przed zakusami imperializmu, stać nieugięcie na straży pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami i w razie potrzeby nie szczędząc krwi ani życia mężnie walczyć w obronie Ojczyzny, o świętą sprawę niepodległości, wolności i szczęścia ludu. Gdybym nie bacząc na tę moją uroczystą przysięgę obowiązek wierności wobec Ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej”.

Amigo 10.05.2013 09:38
Multi ileś tam, posłuchaj: "Prawdziwy facet" spełnił obowiązek wobec obcych dowódców wojskowych, którzy za pomocą tego "wojska polskiego" dokonali inwazji na próbującą odzyskać wolność Czechosłowację. "Polskie wojsko" dokonało pacyfikacji bezbronnych tłumów na Placu Wacława w Pradze czeskiej. Fajnie? Miałeś wybór Multi ileś tam, "prawdziwy facecie"? W tym rzecz, że niby nie miałeś, ale po co w takim razie wychwalasz ten badziew? Powinieneś zamilczeć albo zmienić temat.

kiki 10.05.2013 08:59
Qrde...ciekawa polemika.Dziadzio mówi,że wojsko było polskie tylko dowodzili nim sowieci czyli kacapy. Okazuje się,że taxidrajwer to facet bez jaj bo przed armią zmykał. Dziadzio rzekł,że ci co w wojsku nie byli to upsledzone mienoty i niezdary...takie coś tam bez jaj.

10.05.2013 09:44
oczywiście że było to Polskie Wojsko a przysiegę zdawalo sie na Polski Sztandar a na czapkach zamiast gwiazdy czerwonej nosiliśmy orła tylko bez korony ale takie były czasy. A pierwsze zdanie PRZYSIEGI brzmiało : Ja, obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, stając w szeregach Wojska Polskiego, przysięgam Narodowi Polskiemu ...... Resztę zostawiam Państwu do oceny komu żołnierze Wojska Polskiego przysiegali ...

Anty-bohater 10.05.2013 04:38
Teraz już nie ma najmniejszej wątpliwości: Taxidrajwer jest największym polskim bohaterem wszechczasów! Nic podobnego, nie jest megalomanem, jakimś zakompleksionym typkiem, od których roi się w tego rodzaju mediach, wyszczekującym swą wyższość nad wszystkimi i nad zdrowym rozsądkiem przy każdej okazji. To prawdziwy hero, gotów poprowadzić wszystkich tam, gdzie należy i gdzie jest BARDZO niebezpiecznie!

10.05.2013 07:17
Argument nie ad meritum ale ad personum, świadczy o infantylizmie i braku argumentów. To tyle w temacie. Reszta nie zasługuje na odpowiedź

10.05.2013 08:05
Nie ma to, jak robić tylko to, co jest bezpieczne, poprawne i nijakie. Najlepiej się nie "wychylać", nie dyskutować i przyjmować z pokorą co nam dają. To powód, dla którego Polska i takie miasta jak Tomaszów zdychają. Miernoty wybierają sobie podobne miernoty, by je reprezentowały i miernie w ich imieniu zarządzały w wyborach zwanych demokratycznymi. Kiedy ktoś ma odrobinę poczucia własnej godności, natychmiast jest niszczony, bo miernota nie tylko powodzenia w życiu zawodowym i rodzinnym innym zazdrości ale również tego, że inni zachowują się w sposób przyzwoity. Starają się więc za wszelką cenę takie osobnika zeszmacić, jak szmacą samych siebie każdego dnia. Nazywają to zdrowym rozsądkiem. Tymczasem to najzwyklejsza zawiść, która wynika z tego, że starają się samych przed sobą usprawiedliwić i chociaż przez chwilę sprawić wrażenie, że brudne gęby, jakie posiadają, są czyste. One jednak przecież takie nie są. Co najwyżej brud przypudrowany zostaje cynizmem. Najgorsze jednak jest to, że miernoty, płodzą i wychowują swoje kolejne kalki. W ten sposób mierność się rozprzestrzenia, udając normę. Z drugiej strony wystarczy uderzyć w stół, by nożyce się odezwały. Pozwolę sobie zacytować "taxidrajwera": "...Za każdym razem kiedy ja opowiadam o tym, że migałem się przed wojskiem, bo dla mnie to był dyshonor przysięgać wierność obcej armii, widzę jak moi rozmówcy najchętniej rozszarpali by mnie na kawałki..." Jak widać nie trzeba było długo czekać, by pojawił się ktoś, kto te słowa potwierdzi.

Myślenia trochę! 09.05.2013 23:53
Niechlujny wstęp (domyślam się: od redakcji, bo Wójciak nigdy tak by nie napisał) niszczy dobry tekst. Kto, gdzie i kiedy przysięgał "radzieckiemu okupantowi"? Kto i gdzie widział tego "okupanta"? Czy ktoś go znalazł pod pomnikiem zwanym "Gwiazdą" na Placu Kościuszki? Czy jest sens prymityzować skomplikowane sprawy? Oczywiście, tekst Edwarda znakomity.

10.05.2013 00:39
Dla jednego okupant, dla innego przyjaciel. Pytanie kim jest ten, dla którego to "padrug" był. Oczywiście ma charakter retoryczny. Tu nie ma nic skomplikowanego. Za każdym razem kiedy ja opowiadam o tym, że migałem się przed wojskiem, bo dla mnie to był dyshonor przysięgać wierność obcej armii, widzę jak moi rozmówcy najchętniej rozszarpali by mnie na kawałki. Powodem jest to, że moja opowieść stawia ich w złym świetle, dlatego za wszelką cenę próbują mi udowadniać swoje racje. Nie będę przytaczał argumentów, bo nie są one ani ważne ani tym bardziej potrzebne. Jestem w stanie pojąć poziom służalczości, bezmyślności i całkowitego braku jakichkolwiek poglądów, no i oczywiście strach. Ale szczerze mówiąc mało one mnie dzisiaj obchodzą. W latach 80-tych wolałem pójść siedzieć niż iść do wojska. Ktoś wybrał inną drogę. Wybierało ją 99% osób. Nie oceniam. Dziwne jest to, że te osoby próbują oceniać mnie.

09.05.2013 23:03
Panie Edwardzie, doskonały felieton. Sam uciekałem przed komunistycznym wojskiem. Dla mnie to jednak wiązało się z możliwości trafienia do więzienia. Wybrałem więc inną drogę. Tak czy inaczej byłem przestępcą uchylającym się od obowiązku zasadniczej służby wojskowej. I powiem tylko tyle, że jestem z tego dumny.

10.05.2013 07:29
szkoda że nie spełniłeś obowiązku służby zasadniczej w Polskim Wojsku .. Prawdziwy Facet powinien ten obowiązek spełnic, ale cóż każdy ma swój wybór. Ja byłem 28 miesiecy i nie narzekam głowy mi nie urwali...

Ech 10.05.2013 08:36
Przecież ci tłumaczy, że to nie było Polskie Wojsko

Peter 09.05.2013 22:40
Świetny tekst.

kiki 09.05.2013 14:00
Ano,tak ględzili, że nie matura a chęć szczera zrobi z chłopa oficera. A co z tego wyszło,to najlepszym przykladem był GRUDZIEŃ 70.

Opinie
Igor MatuszewskiIgor Matuszewski Chce skutecznie kontrolować, czy jedynie więcej zarabiać? Radny Piotr Kucharski może to robić i nie trzeba do tego pełnić żadnej funkcji. Można być zwyczajnym radnym, ale może to też robić każdy obywatel. Takie prawo daje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Więc pisanie o jakiejś próbie blokowania czegoś jest dość śmieszne i przypomina próbę udowodnienia, że ziemia jednak jest płaska. Jak widać za 350 złotych miesięcznie można wywołać burzę w szklance wody. Jednymi z najbardziej istotnych uprawnień, jakie posiadają radni samorządowi są możliwości sprawowania kontroli nad działalnością miasta lub powiatu. Można je realizować za pomocą organu ustawowego, jakim jest komisja rewizyjna w danym samorządzie, ale także indywidualnie. Co ciekawe zmiany w ustawodawstwie wprowadzone przez PiS dają większe uprawnienia kontrolne radnym indywidualnie, niże wtedy, kiedy działają oni w formie komisji. Każdy radny ma prawo wstępu niemalże wszędzie oraz żądania wszelkich dokumentów związanych z realizacją zadań nałożonych ustawami. Co ważne (bo część urzędników próbuje to robić) jedyne ograniczenia muszą wynikać bezpośrednio z ustawy. W tomaszowskiej Radzie Miejskiej funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej pełni Piotr Kucharski. Okazuje się jednak, że inni członkowie tego gremium mają go dosyć i zamierzają odwołać. Czy chodzi o to, że jak sam twierdzi, jest niewygodny dla Prezydenta? Czy tylko o 350 złotych diety więcej. Radny już w poprzedniej kadencji dał się poznać, jako główny samorządowy śledczy. Badał nawet kaloryczność węgla w spółce ZGC. Usilnie poszukiwał nieprawidłowości w TTBS, a następnie próbował załatwiać mieszkania dla własnych kłopotliwych lokatorów. Analiza aktywności radnego z ubiegłej kadencji pokazuje dużą liczbę interpelacji i małą liczbę konkretnych i merytorycznych wniosków.
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Walentynkowe Ale Kino Walentynkowe Ale Kino Tuż przed walentynkami Miejskie Centrum Kultury w Tomaszowie Mazowieckim zaprasza do sali kinowej Kitka w MCK Tkacz na czarną komedię "Tylko kochankowie przeżyją". Będzie romantycznie, ale i trochę strasznie, bo tytułowi kochankowie, to... para wampirów. Projekcja odbędzie się 12 lutego o godz. 18. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” to wampiry zmęczone setkami lat życia i zdegustowane tym, jak rozwinął się świat. Nie są jednak typowymi przedstawicielami swojego wymierającego gatunku: wprawdzie żywią się krwią i preferują mrok nocy, ale najważniejsza jest dla nich sztuka, literatura, muzyka – i trwająca od wieków miłość. To wyrafinowani smakosze życia, wytworni dandysi zatopieni w XXI wieku, wciąż pamiętający jednak intensywność romantyzmu.Adam (Hiddleston) jest unikającym rozgłosu i słonecznego światła undergroundowym muzykiem, skrzyżowaniem Syda Barreta i Davida Bowiego z Hamletem. Mieszka w odludnej części Detroit, kolekcjonuje gitary, słucha winyli i tworzy elektroniczną muzykę końca świata. Melancholijną samotność rozjaśnia długo oczekiwany przyjazd jego ukochanej, Ewy (Swinton). Razem jeżdżą nocami po wyludnionym Detroit w hipnotycznym rytmie muzyki, celebrując każdą spędzaną razem chwilę. Jednak spokojne życie zakochanej pary zostanie wystawione na próbę, kiedy niezapowiedzianie dołączy do nich nieobliczalna i wygłodniała siostra Ewy – Ava (Wasikowska).Film Jima Jarmuscha to pytanie o nieśmiertelność, o siłę uczucia i moc obietnic w obliczu nieskończenie płynącego czasu. Piękne, wysmakowane zdjęcia nocnych miast w połączeniu z atmosferą melancholii, mroczną muzyką Black Rebel Motorcycle Club, ale i charakterystycznym dla Jarmuscha wyrafinowanym, subtelnym humorem, dają w efekcie stylową, dekadencką perełkę. (Opis filmu za Gutek Film.)Bilety w cenie 10 zł jak zawsze można kupić w sekretariacie Miejskiego Centrum Kultury przy pl. Kościuszki 18 lub online przez serwis Biletyna.pl (https://biletyna.pl/film/Sala-Kinowa-KiTKA-Cykl-ALE-KINO-Tylko-kochankowie-przezyja/Tomaszow-Mazowiecki). Zapraszamy. Data rozpoczęcia wydarzenia: 12.02.2025
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kolejna osoba odchodzi ze szpitala. Już czwarta. Tym razem jest to Konrad Borowski, dyrektor ds. pielęgniarstwa w Tomaszowskim Centrum Zdrowia. Złożył już wypowiedzenie i obecnie przebywa na urlopie. Jak sam twierdzi na chwilę obecną nie widzi możliwości współpracy zarówno z Prezesem szpitala, jak i Starostą Mariuszem Węgrzynowskim. Pojawia się więc wakat na kolejne stanowisko. Kto je zajmie. Od dłuższego czasu mówi się o tym, że Starosta na tę funkcję chce powołać bliską mu politycznie Ewę Kaczmarek zastępca Pielęgniarki Koordynującej Oddz. Chorób Wewnętrznych. Na liście nazwisk pojawia się też córka radnego Szczepana Goski, która zdaniem pracowników TCZ ma zostać umieszczona w roli odchodzącego Borowskiego lub osoby koordynującej tomaszowskie ratownictwo medyczne. Zapewne wkrótce dowiemy się czy pogłoski ze szpitalnych korytarzy się potwierdzą. W ten sposób pełnię odpowiedzialności nad szpitalem przejmuje "ośrodek decyzyjny" w postaci Mariusza Węgrzynowskiego oraz Adrian Witczak, którego w spółce reprezentuje prokurent Glimasiński. Otwarte zostaje pytanie: kto następny: dyrektor - główna księgowa Alina Jodłowska? Z całą pewnością zostaną dyrektorzy, którzy sami nie wiedzą co w spółce robią.Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Wczorajsza sesja Rady Powiatu Tomaszowskiego zawierała co prawda tylko jeden punkt merytoryczny, ale dyskusja (jeśli można ją tak nazwać) trwa ponad 3 godziny. Jak opisać, to co się działo, by oddzielić własne opinie od prezentacji zdarzeń? Jest to w moim przypadku niezwykle trudne ponieważ sam byłem aktywnym ich uczestnikiem. Dlatego czytelnicy będą mieli możliwość przeczytania dwóch tekstów. Jeden z subiektywną oceną, w formie felietonu, mojego autorstwa. Drugi współpracującej z portalem dziennikarki. Gotowi?
Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Od kilku lat głośno krytykowana jest polityka kadrowa Starosty Mariusza Węgrzynowskiego. Mówi się nawet, że przerost zatrudnienia sięga ok 100 osób przy równoczesnym niedoborze profesjonalnej kadry urzędniczej wyspecjalizowanej w zakresie budownictwa, geodezji, gospodarowania nieruchomościami itd. Piotr Kagankiewicz szacuje, że nadmierne wydatki sięgają nawet czterech milionów złotych. Kolejne umowy miały być podpisywane z początkiem tego roku, a więc kolejne setki tysięcy złotych. Zatrudnienie znajdują członkowie rodzin polityków PiS. Dla przykładu do Wydziału Promocji trafiła córka wójta gminy Będków, Dariusza Misztala, podobnie jak Mariusz Węgrzynowski działacza PiS oraz bliskiej osoby Antoniego Macierewicza. Wójt w ubiegłej kadencji zatrudniał z kolei radnych przyjaznych Staroście. Informacja o tym, co robi konkretnie dany pracownik, okazała się być najbardziej strzeżoną przez wójta tajemnicą. Promocja pęka w szwach. Pracuje w niej kilka osób więcej niż 10 lat temu. Czy jakieś efekty działania można uznać za spektakularne? Chyba tak. Należą do nich niespotykane nigdzie indziej zakupy dewocjonaliówUmorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Umorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie w 2016 roku wszczęła śledztwo w sprawie Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej i szefa gabinetu politycznego szefa MON Antoniego Macierewicza. Sprawa dotyczyła tego, że 30 sierpnia tamtego roku w bełchatowskim starostwie podopieczny Antoniego Macierewicza miał obiecywać dobrze płatną pracę powiatowym radnym Platformy Obywatelskiej, w zamian za ich poparcie w głosowaniu nad powołaniem wicestarosty bełchatowskiego.
Reklama
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama