Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 22 stycznia 2025 14:53
Reklama
Reklama

Z cyklu: "Okrakiem" - Jeden świat, dwa teatry

Napisałem parę książek, nic więc dziwnego, że w Polsce jestem czasem zapraszany do publicznych dyskusji na przeróżne tematy. Uczestniczyłem w wielu spotkaniach autorskich nie tylko w moim mieście, Tomaszowie Mazowieckim, ale i w Krakowie, Puławach, Kazimierzu nad Wisłą, Gdańsku, Rawie Mazowieckiej, Łodzi, Piotrkowie Trybunalskim, żeby wymienić te, które zadomowiły się w mojej pamięci. Publiczność często pytała mnie o Kanadę, gdzie mieszkam od 20 lat z krótkimi przerwami. Do najczęściej zadawanych pytań należały między innymi takie: Czy czuję się bardziej Polakiem czy Kanadyjczykiem? - Jak widzę nową Polską rzeczywistość (czytaj: polską demokrację) po latach nieobecności? - Jakie są różnice w przestrzeganiu prawa i wychowaniu? Pozwolę sobie na swobodne, całkowicie subiektywne odpowiedzi na te pytania, traktując je jako zagadnienia. Po prostu opowiem trochę polskim Kanadyjczykom o Polsce, a Polakom zamieszkującym na stałe Polskę – o Kanadzie. Jednym słowem, podywaguję na temat: jak widzę te kraje z perspektywy siedzącego aktualnie „okrakiem” emigranta.

 

I'm just sittin' on a fence

You can say I got no sense

Trying to make up my mind

Really is too hard I find

So I'm sittin on a fence

 

(The Rolling Stones)

 

Chociaż posiadam również obywatelstwo kanadyjskie, czuję się Polakiem i na to nic nie poradzę. Tylko, że mam jeden problem, z zastrzeżeniem, że nie powoduje on żadnej udręki czy zmartwienia. Otóż, jeśli zdarzy mi się, że posiedzę kilka miesięcy w Polsce, zaczynam odczuwać jakiś dziwny niepokój, którego źródła pochodzenia nie mogłem przez jakiś czas do końca zlokalizować. Dlaczego? Kiedyś nie mogłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, teraz już wiem. Coś (no bo nie – ktoś) mnie wzywa do Kanady, coś, czego mimo wszystko dosyć długo nie potrafiłem określić, aż w końcu mnie olśniło: muszę się przyznać, że woła mnie moje poczucie bycia Kanadyjczykiem. Jestem więc i Polakiem i Kanadyjczykiem. Niektórzy znajomi pragną mi wmówić, że to mnie powinno męczyć i przytłaczać. Ja wiem najlepiej. Nic mnie w życiu bardziej nie cieszy, jak moja sytuacja bycia człowiekiem z podwójnym obywatelstwem.

 

Wylądowałem w Kanadzie jako niespełna czterdziestolatek i po trzech latach pobytu zdałem egzamin na obywatelstwo. Niczego to nie zmieniło w moim życiu, oprócz posiadania drugiego paszportu oraz prawa do głosowania. Tyle. Przypomnę, choć może niepotrzebnie, że rezydenci Kanady, czyli ludzie ze stałym pobytem (landed immigrants), mają wszystkie prawa oprócz właśnie tego  - do głosowania w wyborach, z jedną zaledwie restrykcją – nie mogą opuścić Kanady na dłużej niż 2 lata w ciągu 5 lat. To znaczy – mogą, ale wtedy ryzykują utratę statusu rezydenta. Obywatel może mieszkać gdzie chce i jak długo mu się to podoba. Jak wielu polskich emigrantów nie zasymilowałem się na całość, ponieważ długo mieszkałem w „polskim mieście” (Mississauga, 750 000 mieszkańców, w tym ponoć 150 000 Polaków), pracowałem i pracuję dla polskiej gazety „Gazeta” i mam więcej znajomych wśród Polaków niż wśród rdzennych Kanadyjczyków. Kanada to trochę dziwny twór etniczny. Z radością przyjmuje każdego roku ponad 200 000 emigrantów ze wszystkich krajów świata. Do tego stopnia wydaje się to dla niektórych niebezpieczne (niedorzeczność), że wśród części białej ludności wręcz pojawiają się oznaki paniki. Rzeczywiście, wkrótce (a może już)  ponad połowa mieszkańców Toronto będzie miała inny od białej kolor skóry. I cóż z tego?

 

Kanada ustawowo stawia na tak zwana wielokulturowość, popiera etnicznym społecznościom w zachowaniu kultur przywiezionych zewsząd. Piękne to i chwalebne. Znajdują się fundusze na etniczne rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne, które znakomicie prosperują, stworzono specjalne programy i granty, wspierające inicjatywy społeczności lokalnych. Po kilku latach mieszkania w takim tyglu nic już człowieka nie dziwi. Za to kiedy się wraca do Polski, na początku dziwi fakt, że wszyscy mówią po polsku. Oczywiście, zaznaczam, że jest to moje osobiste odczucie, ale czasem łapałem się na tęsknocie za angielskim. Po pierwszym moim dłuższym pobycie w Polsce okazało się, że mam szczęście. Udało mi się dostać posadę nauczyciela języka polskiego dla cudzoziemców. Miałem z tego dodatkową przyjemność, bo moi studenci byli wesołymi, inteligentnymi ludźmi, którzy przylecieli do Polski z Louisville, Kentucky, i byli po pierwsze – zafascynowani Polską, a po drugie – już po krótkim pobycie Polskę pokochali. Zaprzyjaźniłem się więc z moimi wspaniałymi studentami – Chadem i Ami, którzy byli nauczycielami języka angielskiego na kursach prowadzonych w Społeczności Chrześcijańskiej TOMY w Tomaszowie Mazowieckim. Paradoksalnie - szkoda, że okazali się albo nad wyraz pojętni, albo ja ich za dobrze uczyłem, gdyż ten rok mojego nauczania musiał im wystarczyć.

 

Wracając do rozpoczętego wątku – czuję się jednak bardziej Polakiem niż Kanadyjczykiem, zarówno w Polsce jak i w Kanadzie, mimo że jestem także dumny z bycia Kanadyjczykiem. Podobnie, jak nie mam problemu z przyznawaniem się do pochodzenia z małego miasta w środku Polski, chociaż niektórzy moi znajomi twierdzą, że powinienem mieć. Niby dlaczego? Choćby dlatego, że w tym miasteczku nic się nie dzieje. Że jest totalnie zaniedbywane przez kolejne ekipy nazwijmy to – „władzy”, lub „rządzących”, które to słowa mi się okropnie źle kojarzą. Prześladuje mnie pytanie: dlaczego moje miasto, a właściwie jego mieszkańcy,  nie potrafią, a może nie chcą (?!!!) wyjść, wyzwolić się z zaufania dla koszmarnie nieudolnej grupy swoich przedstawicieli, kręcących się w tyglu stanowisk. Mówiąc jaśniej – jeśli wyrzucają gościa z jednego stanowiska, zaraz trafia na inne, podobnie nieźle opłacane z kieszeni podatnika i nie mniej „zaszczytne”. Jedna uwaga – oni wyrzucają się sami i sami się przyjmują!

 

 

 

 

Kiedy się to skończy? Ponoć jakaś szansa istnieje, tylko że ja się zastanawiam, jak ludzie przyzwyczajeni do nic nie robienia pozwolą sobie odebrać synekury. Pożyjemy … i tak dalej. Moje miasto jednak zawsze pozostanie moją małą ojczyzną. Jest obecne w każdej z moich książek, co także niektórych irytuje. I podobno nie chodzi tu o złośliwość. Otrzymuję czasem rady, zarówno w Polsce jak i w Kanadzie, zawierające przesłania, że pokazując moje małe miasto w mojej twórczości, sam z siebie pokazuję się jako autor mniejszościowy, przez to prowincjonalny i niszowy. Jak dotąd nie mam osobiście takiego odczucia, dobrze się z tym czuję i w niczym mi to nie przeszkadza.

 

Trzeba pomieszkać trochę dłużej poza granicami Polski, żeby doświadczyć na własnej skórze, jak to jest z tak zwaną wolnością wraz z tak zwaną demokracją. Jako Polak urodzony i wychowany w ustroju totalitarnym myślałem wcześniej, całkiem podobnie jak wielu innych ludzi, że na Zachodzie istnieje tylko bogactwo, łatwość w dorabianiu się, absolutna wolność, słowem – raj na ziemi. A w takim raju to przecież wszystko człowiekowi wolno. W Polsce demokracja „kwitnie” już dwadzieścia parę lat. Na przykładzie mojego miasta mogę śmiało dodać – lat zmarnowanych. Po ostatnich polskich doświadczeniach odnoszę wrażenie, że błędne pojmowanie wolności i demokracji prezentuje w dalszym ciągu wielu rodaków.

 

Demokracja to pułapka, w którą ludzie zapędzają się sami, z własnej woli i z własnych wyborów. Sami zakładają sobie na szyje pętlę praw i obowiązków, łudząc się, że zrównoważą im ten zamotany sznur zagwarantowane przez konstytucję przywileje. A figa z makiem! Władza w demokracji zawsze ci wypomni i kiedy trzeba – przypomni, że przecież sam, bez żadnego przymusu i bez bicia zaakceptowałeś prawa, ustanawiane i zatwierdzane przez ciebie i większość obywateli, których przestrzegania pilnują osobiście przez was wybrani politycy, nadzorujący aparat prawa, w tym - przymusu. Kółko się zamyka i co, jesteś wolny? Nie jesteś i nie będziesz. I bardzo dobrze. Do demokracji trzeba dorosnąć. Wygląda na to, że do osiągnięcia owej dorosłości i dojrzałości potrzebne są doświadczenia pokoleń.

 

Dlatego nie ma nic wspólnego z wolnością sikanie pod kamienicami mojego miasta, a takie obrazki widziałem kilka razy, a jeden szczególny raz – w biały dzień w centrum miasta. Aktu tego dokonała kobieta w wieku około 30 lat, bez żenady ściągając spodnie, potem stringi, a kiedy już skończyła, z uśmiechem i całkiem bez pośpiechu się ubrała. I nikt poza mną na to nie zwrócił uwagi. Tylko ja, głupi, zacząłem walić pięścią w klakson, a bohaterka tej scenki popatrzyła na mnie lekceważąco i popukała się znacząco w czoło. I podobnie jak w tytule jednej z powieści Marka Hłaski – sporo ludzi maszerujących obok po prostu się odwróciło, a więc – wszyscy byli odwróceni. W kanadyjskiej demokracji pierwszy lepszy świadek takiego świństwa łapie za telefon i zawiadamia policję, a ta pojawia się po 3 minutach (słownie: trzech) i aresztuje zwierzaka. Podobnie jest w przypadkach publicznego picia alkoholu, czy wszczynania burd w miejscach publicznych. Opisany przypadek nie jest na szczęście zjawiskiem codziennym. Ot, zdarzył się. Częściej publicznie opróżniają pęcherze mężczyźni.

 

Zastanówmy się, dlaczego tak może być tutaj, a dlaczego inaczej jest tam. Czy społeczność kanadyjska osiągnęła takie wyżyny dobrego wychowania i społecznej odpowiedzialności poprzez edukację i kształtowanie kultury ogólnej narodu oraz osobistej poszczególnych obywateli historycznie, co zasugerowałem wyżej pisząc ogólnie o dojrzałości społecznej? Który z opisywanych krajów ma dłuższą i bogatszą historię? Nawet nie trzeba odpowiadać.

 

 

 

 

Za kompletną porażkę polskich rządów uważam stanowienie praw, zezwalających ludziom kraść w sklepach, głupio przyzwalających, a więc zachęcających do popełniania przestępstw, które nie są zagrożone karą. W Kanadzie (także w wielu normalnych państwach) taki rodzaj kradzieży (shop lifting) to po prostu jest przestępstwo kryminalne, czyniący tego rodzaju zło jest określany złodziejem, a złodziej jest karany surowo, jak należy.

 

Nie jest ważne, jaka jest wartość kradzionego towaru, czyli WŁASNOŚCI PRYWATNEJ. Nawet za kradzież przedmiotu wartości pięciu dolarów jest się aresztowanym, osądzonym i ukaranym. Bardzo dotkliwą karą jest kara finansowa, ale najbardziej - „Cryminal Record”, czyli umieszczenie w rejestrze skazanych. Napiętnowanie. Kryminalista będzie napiętnowany na wiele lat i będzie miał duży kłopot ze znalezieniem pracy. Kto zatrudni złodzieja na odpowiedzialnym stanowisku?

 

A co w Polsce? Kradzież mienia prywatnego do 250 złotych nazywana jest wykroczeniem. Złodziej nie jest złodziejem, zaledwie człowiekiem który co? – pomylił się i zamiast do koszyka włożył towar za pazuchę, a może zawadził kieszenią o sklepową półkę i wpadł mu do niej przypadkiem jakiś przedmiot? Na razie 250. Co słyszymy? Rząd ma w planie ulepszyć ten zapis. Brawo!!! Teraz złodziej będzie mógł bezkarnie kraść do limitu 1000 złotych? Na przykład jeśli mu się uda wyjść ze sklepu z dwoma rowerami, po 499 złotych każdy. A jeśli nawet po opuszczeniu sklepu dopadnie go ochroniarz, złodziej może się jedynie zdenerwować na swój niefart, ale nie ma musi się obawiać kary. A policjant, który męczy się nad tą skomplikowaną sprawą, bywa, że molestuje kierownictwo sklepu, żeby stawiało się na przesłuchania na „Komendę”. To nie jest żart, przecież jeszcze kilkanaście dni do 1 kwietnia. Proszę Państwa – czy ten rząd oszalał, czy robi to celowo? Jak ten skandal ma się do wychowywania dzieci i młodzieży? Za zbrodnię nie ma kary, jest prawne przyzwolenie na przestępstwo! Rodacy! Nie zezwólmy na ten bezsens!

 

Duże kary finansowe oraz Rejestr Skazanych są to najbardziej dotkliwe narzędzia wychowawcze, niestety,  ale okazują się najbardziej skuteczne. Oczywiście pod warunkiem, że są należycie i skrupulatnie egzekwowane. Tutaj potrzebny jest aparat państwowy, czyli aparat przymusu (znowu niestety). Nie ma innego wyjścia, tym bardziej jeśli nie zapominamy, że sami się na takie środki zdecydowaliśmy wybierając demokratycznie władze i szanując paragrafy ustanowionej demokratycznie konstytucji. Niechaj mi wybaczą ci, którzy nie tylko myślą, ale i głoszą, że w obecnej Polsce istnieje i działa prawidłowo, nazwijmy to – aparat państwa. Jest. Ale nie działa. Począwszy od małego miasteczka, na dużych aglomeracjach skończywszy. Dlaczego władza nie potrafi pilnować przestrzegania prawa i zmuszać ludzi do respektowania porządku?

 

Ludzie z różnych części świata, tym samym z różnych kultur, przybywający do Kanady na stałe, powinni być za to wdzięczni losowi. Z pewnością odpłacają się oni należytym respektowaniem prawa, ogólnie ujmując. Nie będę tutaj pisał o wyjątkach, jak mafie, młodzieżowe gangi itp. To jest margines, my zajmujemy się większością społeczeństwa. W Kanadzie po prostu się to nie opłaca, a z biegiem czasu ludzie przyzwyczajają się do tego, że nie wolno i już. Podobnie nie opłaca się i w konsekwencji: nie wolno łamać przepisów ruchu drogowego, wywoływać burd i awantur, rodzicom nie wolno znęcać się nad dziećmi, mężom nie wolno znęcać się nad żonami, ale i odwrotnie – żonom nad mężami (tak, tak, zdarzają się takie przypadki)..

 

 

 

 

Przestrzeganie prawa nie jest łatwe, ale z biegiem czasu wchodzi w krew i staje się rutyną. Dlatego nas, emigrantów powracających do Polski niekoniecznie na stałe, tak bardzo drażni tolerancja, przyzwolenie zarówno współobywateli, jak i aparatu państwa na występek, że tak ogólnie pozwolę sobie nazwać nie tylko pospolite, ale i poważne przypadki łamania prawa. Że przestrzeganie prawa należy i można egzekwować, wiemy o tym my, emigranci. U nas, w Kanadzie, przykładem na to są całe masy emigrantów z różnych kultur, często ludzi, których z krajów pochodzenia wygnała koszmarna nędza lub wojny, którzy bardzo szybko akceptują zastane porządki i nad podziw łatwo dorównują w tym stałym mieszkańcom. I porządek jest przestrzegany. Można? Kiedy władzy i jej organom (wybranym przecież przez nas samych) się chce i kiedy w sposób zgodny z założeniem użyje się narzędzi prawa, można tego dokonać bez większego wysiłku. To się przecież wszystkim opłaca. Bo wtedy wszystkim żyje się łatwiej. Zasada poszanowanie własności i godności drugiego człowieka pomaga zrozumieć dążenia i potrzeby innych ludzi, pomaga żyć wszystkim członkom społeczeństwa.

 

Proszę mnie tylko nie zrozumieć opacznie. Że taki a taki wyjechał z kraju a teraz z bezpiecznej odległości się puszy i wszystkich naucza. Po co miałbym to robić? Mam swoją gazetę w Kanadzie, nie po to piszę na portal mojego miasta, że lubię sobie popisać by się pisaniem popisać. Chciałbym po prostu pokazać mój punkt widzenia na kilka spraw, które troszkę inaczej prezentują się po obu stronach oceanu. Ale na Boga! Przecież nie muszą wyglądać identycznie!

 

Myślę, że jednak lepiej jest brać przykład z lepszych i uczyć się od innych, chytrze podkradając im ich lepsze rozwiązania w wielu dziedzinach życia. Z tego mogą wyniknąć tylko korzyści dla lokalnych społeczności. A niekoniecznie trzeba się uciekać do podkradania. Nie bez powodu do mojego kanadyjskiego miasta Mississauga w prowincji Ontario przyjeżdżają oficjalne delegacje miast z innych, czasem bardziej odległych niż Polska krajów, tylko po to, by się uczyć jak porządnie rządzić miastem. Nie ma w tym nic złego i nie powinno być dla nikogo wstydem, gdyby w swoim mieście (państwie) zechciałby powielić dobrze sprawdzone wzory.

 

Często przywoływane do dzisiaj na różnych spotkaniach przez Józefa Lenarczyka, mojego wspaniałego profesora od historii z II Liceum (matura – 1966 r.) słowa Jana Zamojskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, mimo upływu ponad czterystu lat nie powinny stracić na aktualności. Odnosząc je zaś do obecnych czasów, można powiedzieć, iż takie będzie społeczeństwo, jakie jest w państwie prawo oraz edukacja, co zaś z kolei przełoży się na poziom rozwoju cywilizacyjnego całego kraju. Przykre, że nie są rozumiane, a najbardziej przykre, powiedziałbym więcej – złowieszcze - że bywają wyśmiewane. Dokąd zatem zmierzasz, Polsko?


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

a 10.03.2013 17:23
z przyjemnością czytam Pana tekst. Proszę o więcej. Z pełną odpowiedzialnością powiem, ten bałagan nie jest tu z przypadku, on jest CELOWY. To NIE jest tak, że nie widzimy tego bałaganu i NIE jest tak, że nie umielibyśmy go posprzątać To JEST tak, że osoby, którym ten bałagan jest na rękę są na tyle silne, że reszta ustępuje. Bo nawet, jeśli ktoś wyrwie się do sprzątania, z początku widzi jeszcze życzliwych ludzi wokół siebie, z czasem zostaje sam z mopem w dłoni.

zdzih 10.03.2013 15:12
Te rejestry skazanych to bardzo fajna sprawa. Też o nich pomyślałem jak był ta futrzarska afera z tą lalą Janowskiego i żoną Drzewieckiego. Na stronie policji w Stanach były ich zdjęcia, imię i nazwisko oraz za co były ujęte. A u nas prywatność takiego złodzieja jest niesamowicie chroniona- tylko inicjały i zasłonięta twarz. Tak to każdy by takiego złodziejaszka znał i nawet jeśli nie idzie do więzienia to ludzie by się mieli na baczności jak taki delikwent kręcił by im się po sklepie lub stał obok w autobusie.

10.03.2013 14:28
Ja myślę panie Edwardzie, że u nas również można. Pytanie tylko jak obudzić tutaj ludzi i przepędzić miernoty? Dalej pójdzie już łatwo.

Opinie
Igor MatuszewskiIgor Matuszewski Chce skutecznie kontrolować, czy jedynie więcej zarabiać? Radny Piotr Kucharski może to robić i nie trzeba do tego pełnić żadnej funkcji. Można być zwyczajnym radnym, ale może to też robić każdy obywatel. Takie prawo daje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Więc pisanie o jakiejś próbie blokowania czegoś jest dość śmieszne i przypomina próbę udowodnienia, że ziemia jednak jest płaska. Jak widać za 350 złotych miesięcznie można wywołać burzę w szklance wody. Jednymi z najbardziej istotnych uprawnień, jakie posiadają radni samorządowi są możliwości sprawowania kontroli nad działalnością miasta lub powiatu. Można je realizować za pomocą organu ustawowego, jakim jest komisja rewizyjna w danym samorządzie, ale także indywidualnie. Co ciekawe zmiany w ustawodawstwie wprowadzone przez PiS dają większe uprawnienia kontrolne radnym indywidualnie, niże wtedy, kiedy działają oni w formie komisji. Każdy radny ma prawo wstępu niemalże wszędzie oraz żądania wszelkich dokumentów związanych z realizacją zadań nałożonych ustawami. Co ważne (bo część urzędników próbuje to robić) jedyne ograniczenia muszą wynikać bezpośrednio z ustawy. W tomaszowskiej Radzie Miejskiej funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej pełni Piotr Kucharski. Okazuje się jednak, że inni członkowie tego gremium mają go dosyć i zamierzają odwołać. Czy chodzi o to, że jak sam twierdzi, jest niewygodny dla Prezydenta? Czy tylko o 350 złotych diety więcej. Radny już w poprzedniej kadencji dał się poznać, jako główny samorządowy śledczy. Badał nawet kaloryczność węgla w spółce ZGC. Usilnie poszukiwał nieprawidłowości w TTBS, a następnie próbował załatwiać mieszkania dla własnych kłopotliwych lokatorów. Analiza aktywności radnego z ubiegłej kadencji pokazuje dużą liczbę interpelacji i małą liczbę konkretnych i merytorycznych wniosków.
Reklama
Reklama
Walentynkowe Ale Kino Walentynkowe Ale Kino Tuż przed walentynkami Miejskie Centrum Kultury w Tomaszowie Mazowieckim zaprasza do sali kinowej Kitka w MCK Tkacz na czarną komedię "Tylko kochankowie przeżyją". Będzie romantycznie, ale i trochę strasznie, bo tytułowi kochankowie, to... para wampirów. Projekcja odbędzie się 12 lutego o godz. 18. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” to wampiry zmęczone setkami lat życia i zdegustowane tym, jak rozwinął się świat. Nie są jednak typowymi przedstawicielami swojego wymierającego gatunku: wprawdzie żywią się krwią i preferują mrok nocy, ale najważniejsza jest dla nich sztuka, literatura, muzyka – i trwająca od wieków miłość. To wyrafinowani smakosze życia, wytworni dandysi zatopieni w XXI wieku, wciąż pamiętający jednak intensywność romantyzmu.Adam (Hiddleston) jest unikającym rozgłosu i słonecznego światła undergroundowym muzykiem, skrzyżowaniem Syda Barreta i Davida Bowiego z Hamletem. Mieszka w odludnej części Detroit, kolekcjonuje gitary, słucha winyli i tworzy elektroniczną muzykę końca świata. Melancholijną samotność rozjaśnia długo oczekiwany przyjazd jego ukochanej, Ewy (Swinton). Razem jeżdżą nocami po wyludnionym Detroit w hipnotycznym rytmie muzyki, celebrując każdą spędzaną razem chwilę. Jednak spokojne życie zakochanej pary zostanie wystawione na próbę, kiedy niezapowiedzianie dołączy do nich nieobliczalna i wygłodniała siostra Ewy – Ava (Wasikowska).Film Jima Jarmuscha to pytanie o nieśmiertelność, o siłę uczucia i moc obietnic w obliczu nieskończenie płynącego czasu. Piękne, wysmakowane zdjęcia nocnych miast w połączeniu z atmosferą melancholii, mroczną muzyką Black Rebel Motorcycle Club, ale i charakterystycznym dla Jarmuscha wyrafinowanym, subtelnym humorem, dają w efekcie stylową, dekadencką perełkę. (Opis filmu za Gutek Film.)Bilety w cenie 10 zł jak zawsze można kupić w sekretariacie Miejskiego Centrum Kultury przy pl. Kościuszki 18 lub online przez serwis Biletyna.pl (https://biletyna.pl/film/Sala-Kinowa-KiTKA-Cykl-ALE-KINO-Tylko-kochankowie-przezyja/Tomaszow-Mazowiecki). Zapraszamy. Data rozpoczęcia wydarzenia: 12.02.2025
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kolejna osoba odchodzi ze szpitala. Już czwarta. Tym razem jest to Konrad Borowski, dyrektor ds. pielęgniarstwa w Tomaszowskim Centrum Zdrowia. Złożył już wypowiedzenie i obecnie przebywa na urlopie. Jak sam twierdzi na chwilę obecną nie widzi możliwości współpracy zarówno z Prezesem szpitala, jak i Starostą Mariuszem Węgrzynowskim. Pojawia się więc wakat na kolejne stanowisko. Kto je zajmie. Od dłuższego czasu mówi się o tym, że Starosta na tę funkcję chce powołać bliską mu politycznie Ewę Kaczmarek zastępca Pielęgniarki Koordynującej Oddz. Chorób Wewnętrznych. Na liście nazwisk pojawia się też córka radnego Szczepana Goski, która zdaniem pracowników TCZ ma zostać umieszczona w roli odchodzącego Borowskiego lub osoby koordynującej tomaszowskie ratownictwo medyczne. Zapewne wkrótce dowiemy się czy pogłoski ze szpitalnych korytarzy się potwierdzą. W ten sposób pełnię odpowiedzialności nad szpitalem przejmuje "ośrodek decyzyjny" w postaci Mariusza Węgrzynowskiego oraz Adrian Witczak, którego w spółce reprezentuje prokurent Glimasiński. Otwarte zostaje pytanie: kto następny: dyrektor - główna księgowa Alina Jodłowska? Z całą pewnością zostaną dyrektorzy, którzy sami nie wiedzą co w spółce robią.Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Wczorajsza sesja Rady Powiatu Tomaszowskiego zawierała co prawda tylko jeden punkt merytoryczny, ale dyskusja (jeśli można ją tak nazwać) trwa ponad 3 godziny. Jak opisać, to co się działo, by oddzielić własne opinie od prezentacji zdarzeń? Jest to w moim przypadku niezwykle trudne ponieważ sam byłem aktywnym ich uczestnikiem. Dlatego czytelnicy będą mieli możliwość przeczytania dwóch tekstów. Jeden z subiektywną oceną, w formie felietonu, mojego autorstwa. Drugi współpracującej z portalem dziennikarki. Gotowi?
Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Od kilku lat głośno krytykowana jest polityka kadrowa Starosty Mariusza Węgrzynowskiego. Mówi się nawet, że przerost zatrudnienia sięga ok 100 osób przy równoczesnym niedoborze profesjonalnej kadry urzędniczej wyspecjalizowanej w zakresie budownictwa, geodezji, gospodarowania nieruchomościami itd. Piotr Kagankiewicz szacuje, że nadmierne wydatki sięgają nawet czterech milionów złotych. Kolejne umowy miały być podpisywane z początkiem tego roku, a więc kolejne setki tysięcy złotych. Zatrudnienie znajdują członkowie rodzin polityków PiS. Dla przykładu do Wydziału Promocji trafiła córka wójta gminy Będków, Dariusza Misztala, podobnie jak Mariusz Węgrzynowski działacza PiS oraz bliskiej osoby Antoniego Macierewicza. Wójt w ubiegłej kadencji zatrudniał z kolei radnych przyjaznych Staroście. Informacja o tym, co robi konkretnie dany pracownik, okazała się być najbardziej strzeżoną przez wójta tajemnicą. Promocja pęka w szwach. Pracuje w niej kilka osób więcej niż 10 lat temu. Czy jakieś efekty działania można uznać za spektakularne? Chyba tak. Należą do nich niespotykane nigdzie indziej zakupy dewocjonaliówUmorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Umorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie w 2016 roku wszczęła śledztwo w sprawie Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej i szefa gabinetu politycznego szefa MON Antoniego Macierewicza. Sprawa dotyczyła tego, że 30 sierpnia tamtego roku w bełchatowskim starostwie podopieczny Antoniego Macierewicza miał obiecywać dobrze płatną pracę powiatowym radnym Platformy Obywatelskiej, w zamian za ich poparcie w głosowaniu nad powołaniem wicestarosty bełchatowskiego.
Reklama
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama