I'm just sittin' on a fence
You can say I got no sense
Trying to make up my mind
Really is too hard I find
So I'm sittin on a fence
(The Rolling Stones)
Chociaż posiadam również obywatelstwo kanadyjskie, czuję się Polakiem i na to nic nie poradzę. Tylko, że mam jeden problem, z zastrzeżeniem, że nie powoduje on żadnej udręki czy zmartwienia. Otóż, jeśli zdarzy mi się, że posiedzę kilka miesięcy w Polsce, zaczynam odczuwać jakiś dziwny niepokój, którego źródła pochodzenia nie mogłem przez jakiś czas do końca zlokalizować. Dlaczego? Kiedyś nie mogłem odpowiedzieć sobie na to pytanie, teraz już wiem. Coś (no bo nie – ktoś) mnie wzywa do Kanady, coś, czego mimo wszystko dosyć długo nie potrafiłem określić, aż w końcu mnie olśniło: muszę się przyznać, że woła mnie moje poczucie bycia Kanadyjczykiem. Jestem więc i Polakiem i Kanadyjczykiem. Niektórzy znajomi pragną mi wmówić, że to mnie powinno męczyć i przytłaczać. Ja wiem najlepiej. Nic mnie w życiu bardziej nie cieszy, jak moja sytuacja bycia człowiekiem z podwójnym obywatelstwem.
Wylądowałem w Kanadzie jako niespełna czterdziestolatek i po trzech latach pobytu zdałem egzamin na obywatelstwo. Niczego to nie zmieniło w moim życiu, oprócz posiadania drugiego paszportu oraz prawa do głosowania. Tyle. Przypomnę, choć może niepotrzebnie, że rezydenci Kanady, czyli ludzie ze stałym pobytem (landed immigrants), mają wszystkie prawa oprócz właśnie tego - do głosowania w wyborach, z jedną zaledwie restrykcją – nie mogą opuścić Kanady na dłużej niż 2 lata w ciągu 5 lat. To znaczy – mogą, ale wtedy ryzykują utratę statusu rezydenta. Obywatel może mieszkać gdzie chce i jak długo mu się to podoba. Jak wielu polskich emigrantów nie zasymilowałem się na całość, ponieważ długo mieszkałem w „polskim mieście” (Mississauga, 750 000 mieszkańców, w tym ponoć 150 000 Polaków), pracowałem i pracuję dla polskiej gazety „Gazeta” i mam więcej znajomych wśród Polaków niż wśród rdzennych Kanadyjczyków. Kanada to trochę dziwny twór etniczny. Z radością przyjmuje każdego roku ponad 200 000 emigrantów ze wszystkich krajów świata. Do tego stopnia wydaje się to dla niektórych niebezpieczne (niedorzeczność), że wśród części białej ludności wręcz pojawiają się oznaki paniki. Rzeczywiście, wkrótce (a może już) ponad połowa mieszkańców Toronto będzie miała inny od białej kolor skóry. I cóż z tego?
Kanada ustawowo stawia na tak zwana wielokulturowość, popiera etnicznym społecznościom w zachowaniu kultur przywiezionych zewsząd. Piękne to i chwalebne. Znajdują się fundusze na etniczne rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne, które znakomicie prosperują, stworzono specjalne programy i granty, wspierające inicjatywy społeczności lokalnych. Po kilku latach mieszkania w takim tyglu nic już człowieka nie dziwi. Za to kiedy się wraca do Polski, na początku dziwi fakt, że wszyscy mówią po polsku. Oczywiście, zaznaczam, że jest to moje osobiste odczucie, ale czasem łapałem się na tęsknocie za angielskim. Po pierwszym moim dłuższym pobycie w Polsce okazało się, że mam szczęście. Udało mi się dostać posadę nauczyciela języka polskiego dla cudzoziemców. Miałem z tego dodatkową przyjemność, bo moi studenci byli wesołymi, inteligentnymi ludźmi, którzy przylecieli do Polski z Louisville, Kentucky, i byli po pierwsze – zafascynowani Polską, a po drugie – już po krótkim pobycie Polskę pokochali. Zaprzyjaźniłem się więc z moimi wspaniałymi studentami – Chadem i Ami, którzy byli nauczycielami języka angielskiego na kursach prowadzonych w Społeczności Chrześcijańskiej TOMY w Tomaszowie Mazowieckim. Paradoksalnie - szkoda, że okazali się albo nad wyraz pojętni, albo ja ich za dobrze uczyłem, gdyż ten rok mojego nauczania musiał im wystarczyć.
Wracając do rozpoczętego wątku – czuję się jednak bardziej Polakiem niż Kanadyjczykiem, zarówno w Polsce jak i w Kanadzie, mimo że jestem także dumny z bycia Kanadyjczykiem. Podobnie, jak nie mam problemu z przyznawaniem się do pochodzenia z małego miasta w środku Polski, chociaż niektórzy moi znajomi twierdzą, że powinienem mieć. Niby dlaczego? Choćby dlatego, że w tym miasteczku nic się nie dzieje. Że jest totalnie zaniedbywane przez kolejne ekipy nazwijmy to – „władzy”, lub „rządzących”, które to słowa mi się okropnie źle kojarzą. Prześladuje mnie pytanie: dlaczego moje miasto, a właściwie jego mieszkańcy, nie potrafią, a może nie chcą (?!!!) wyjść, wyzwolić się z zaufania dla koszmarnie nieudolnej grupy swoich przedstawicieli, kręcących się w tyglu stanowisk. Mówiąc jaśniej – jeśli wyrzucają gościa z jednego stanowiska, zaraz trafia na inne, podobnie nieźle opłacane z kieszeni podatnika i nie mniej „zaszczytne”. Jedna uwaga – oni wyrzucają się sami i sami się przyjmują!
Kiedy się to skończy? Ponoć jakaś szansa istnieje, tylko że ja się zastanawiam, jak ludzie przyzwyczajeni do nic nie robienia pozwolą sobie odebrać synekury. Pożyjemy … i tak dalej. Moje miasto jednak zawsze pozostanie moją małą ojczyzną. Jest obecne w każdej z moich książek, co także niektórych irytuje. I podobno nie chodzi tu o złośliwość. Otrzymuję czasem rady, zarówno w Polsce jak i w Kanadzie, zawierające przesłania, że pokazując moje małe miasto w mojej twórczości, sam z siebie pokazuję się jako autor mniejszościowy, przez to prowincjonalny i niszowy. Jak dotąd nie mam osobiście takiego odczucia, dobrze się z tym czuję i w niczym mi to nie przeszkadza.
Trzeba pomieszkać trochę dłużej poza granicami Polski, żeby doświadczyć na własnej skórze, jak to jest z tak zwaną wolnością wraz z tak zwaną demokracją. Jako Polak urodzony i wychowany w ustroju totalitarnym myślałem wcześniej, całkiem podobnie jak wielu innych ludzi, że na Zachodzie istnieje tylko bogactwo, łatwość w dorabianiu się, absolutna wolność, słowem – raj na ziemi. A w takim raju to przecież wszystko człowiekowi wolno. W Polsce demokracja „kwitnie” już dwadzieścia parę lat. Na przykładzie mojego miasta mogę śmiało dodać – lat zmarnowanych. Po ostatnich polskich doświadczeniach odnoszę wrażenie, że błędne pojmowanie wolności i demokracji prezentuje w dalszym ciągu wielu rodaków.
Demokracja to pułapka, w którą ludzie zapędzają się sami, z własnej woli i z własnych wyborów. Sami zakładają sobie na szyje pętlę praw i obowiązków, łudząc się, że zrównoważą im ten zamotany sznur zagwarantowane przez konstytucję przywileje. A figa z makiem! Władza w demokracji zawsze ci wypomni i kiedy trzeba – przypomni, że przecież sam, bez żadnego przymusu i bez bicia zaakceptowałeś prawa, ustanawiane i zatwierdzane przez ciebie i większość obywateli, których przestrzegania pilnują osobiście przez was wybrani politycy, nadzorujący aparat prawa, w tym - przymusu. Kółko się zamyka i co, jesteś wolny? Nie jesteś i nie będziesz. I bardzo dobrze. Do demokracji trzeba dorosnąć. Wygląda na to, że do osiągnięcia owej dorosłości i dojrzałości potrzebne są doświadczenia pokoleń.
Dlatego nie ma nic wspólnego z wolnością sikanie pod kamienicami mojego miasta, a takie obrazki widziałem kilka razy, a jeden szczególny raz – w biały dzień w centrum miasta. Aktu tego dokonała kobieta w wieku około 30 lat, bez żenady ściągając spodnie, potem stringi, a kiedy już skończyła, z uśmiechem i całkiem bez pośpiechu się ubrała. I nikt poza mną na to nie zwrócił uwagi. Tylko ja, głupi, zacząłem walić pięścią w klakson, a bohaterka tej scenki popatrzyła na mnie lekceważąco i popukała się znacząco w czoło. I podobnie jak w tytule jednej z powieści Marka Hłaski – sporo ludzi maszerujących obok po prostu się odwróciło, a więc – wszyscy byli odwróceni. W kanadyjskiej demokracji pierwszy lepszy świadek takiego świństwa łapie za telefon i zawiadamia policję, a ta pojawia się po 3 minutach (słownie: trzech) i aresztuje zwierzaka. Podobnie jest w przypadkach publicznego picia alkoholu, czy wszczynania burd w miejscach publicznych. Opisany przypadek nie jest na szczęście zjawiskiem codziennym. Ot, zdarzył się. Częściej publicznie opróżniają pęcherze mężczyźni.
Zastanówmy się, dlaczego tak może być tutaj, a dlaczego inaczej jest tam. Czy społeczność kanadyjska osiągnęła takie wyżyny dobrego wychowania i społecznej odpowiedzialności poprzez edukację i kształtowanie kultury ogólnej narodu oraz osobistej poszczególnych obywateli historycznie, co zasugerowałem wyżej pisząc ogólnie o dojrzałości społecznej? Który z opisywanych krajów ma dłuższą i bogatszą historię? Nawet nie trzeba odpowiadać.
Za kompletną porażkę polskich rządów uważam stanowienie praw, zezwalających ludziom kraść w sklepach, głupio przyzwalających, a więc zachęcających do popełniania przestępstw, które nie są zagrożone karą. W Kanadzie (także w wielu normalnych państwach) taki rodzaj kradzieży (shop lifting) to po prostu jest przestępstwo kryminalne, czyniący tego rodzaju zło jest określany złodziejem, a złodziej jest karany surowo, jak należy.
Nie jest ważne, jaka jest wartość kradzionego towaru, czyli WŁASNOŚCI PRYWATNEJ. Nawet za kradzież przedmiotu wartości pięciu dolarów jest się aresztowanym, osądzonym i ukaranym. Bardzo dotkliwą karą jest kara finansowa, ale najbardziej - „Cryminal Record”, czyli umieszczenie w rejestrze skazanych. Napiętnowanie. Kryminalista będzie napiętnowany na wiele lat i będzie miał duży kłopot ze znalezieniem pracy. Kto zatrudni złodzieja na odpowiedzialnym stanowisku?
A co w Polsce? Kradzież mienia prywatnego do 250 złotych nazywana jest wykroczeniem. Złodziej nie jest złodziejem, zaledwie człowiekiem który co? – pomylił się i zamiast do koszyka włożył towar za pazuchę, a może zawadził kieszenią o sklepową półkę i wpadł mu do niej przypadkiem jakiś przedmiot? Na razie 250. Co słyszymy? Rząd ma w planie ulepszyć ten zapis. Brawo!!! Teraz złodziej będzie mógł bezkarnie kraść do limitu 1000 złotych? Na przykład jeśli mu się uda wyjść ze sklepu z dwoma rowerami, po 499 złotych każdy. A jeśli nawet po opuszczeniu sklepu dopadnie go ochroniarz, złodziej może się jedynie zdenerwować na swój niefart, ale nie ma musi się obawiać kary. A policjant, który męczy się nad tą skomplikowaną sprawą, bywa, że molestuje kierownictwo sklepu, żeby stawiało się na przesłuchania na „Komendę”. To nie jest żart, przecież jeszcze kilkanaście dni do 1 kwietnia. Proszę Państwa – czy ten rząd oszalał, czy robi to celowo? Jak ten skandal ma się do wychowywania dzieci i młodzieży? Za zbrodnię nie ma kary, jest prawne przyzwolenie na przestępstwo! Rodacy! Nie zezwólmy na ten bezsens!
Duże kary finansowe oraz Rejestr Skazanych są to najbardziej dotkliwe narzędzia wychowawcze, niestety, ale okazują się najbardziej skuteczne. Oczywiście pod warunkiem, że są należycie i skrupulatnie egzekwowane. Tutaj potrzebny jest aparat państwowy, czyli aparat przymusu (znowu niestety). Nie ma innego wyjścia, tym bardziej jeśli nie zapominamy, że sami się na takie środki zdecydowaliśmy wybierając demokratycznie władze i szanując paragrafy ustanowionej demokratycznie konstytucji. Niechaj mi wybaczą ci, którzy nie tylko myślą, ale i głoszą, że w obecnej Polsce istnieje i działa prawidłowo, nazwijmy to – aparat państwa. Jest. Ale nie działa. Począwszy od małego miasteczka, na dużych aglomeracjach skończywszy. Dlaczego władza nie potrafi pilnować przestrzegania prawa i zmuszać ludzi do respektowania porządku?
Ludzie z różnych części świata, tym samym z różnych kultur, przybywający do Kanady na stałe, powinni być za to wdzięczni losowi. Z pewnością odpłacają się oni należytym respektowaniem prawa, ogólnie ujmując. Nie będę tutaj pisał o wyjątkach, jak mafie, młodzieżowe gangi itp. To jest margines, my zajmujemy się większością społeczeństwa. W Kanadzie po prostu się to nie opłaca, a z biegiem czasu ludzie przyzwyczajają się do tego, że nie wolno i już. Podobnie nie opłaca się i w konsekwencji: nie wolno łamać przepisów ruchu drogowego, wywoływać burd i awantur, rodzicom nie wolno znęcać się nad dziećmi, mężom nie wolno znęcać się nad żonami, ale i odwrotnie – żonom nad mężami (tak, tak, zdarzają się takie przypadki)..
Przestrzeganie prawa nie jest łatwe, ale z biegiem czasu wchodzi w krew i staje się rutyną. Dlatego nas, emigrantów powracających do Polski niekoniecznie na stałe, tak bardzo drażni tolerancja, przyzwolenie zarówno współobywateli, jak i aparatu państwa na występek, że tak ogólnie pozwolę sobie nazwać nie tylko pospolite, ale i poważne przypadki łamania prawa. Że przestrzeganie prawa należy i można egzekwować, wiemy o tym my, emigranci. U nas, w Kanadzie, przykładem na to są całe masy emigrantów z różnych kultur, często ludzi, których z krajów pochodzenia wygnała koszmarna nędza lub wojny, którzy bardzo szybko akceptują zastane porządki i nad podziw łatwo dorównują w tym stałym mieszkańcom. I porządek jest przestrzegany. Można? Kiedy władzy i jej organom (wybranym przecież przez nas samych) się chce i kiedy w sposób zgodny z założeniem użyje się narzędzi prawa, można tego dokonać bez większego wysiłku. To się przecież wszystkim opłaca. Bo wtedy wszystkim żyje się łatwiej. Zasada poszanowanie własności i godności drugiego człowieka pomaga zrozumieć dążenia i potrzeby innych ludzi, pomaga żyć wszystkim członkom społeczeństwa.
Proszę mnie tylko nie zrozumieć opacznie. Że taki a taki wyjechał z kraju a teraz z bezpiecznej odległości się puszy i wszystkich naucza. Po co miałbym to robić? Mam swoją gazetę w Kanadzie, nie po to piszę na portal mojego miasta, że lubię sobie popisać by się pisaniem popisać. Chciałbym po prostu pokazać mój punkt widzenia na kilka spraw, które troszkę inaczej prezentują się po obu stronach oceanu. Ale na Boga! Przecież nie muszą wyglądać identycznie!
Myślę, że jednak lepiej jest brać przykład z lepszych i uczyć się od innych, chytrze podkradając im ich lepsze rozwiązania w wielu dziedzinach życia. Z tego mogą wyniknąć tylko korzyści dla lokalnych społeczności. A niekoniecznie trzeba się uciekać do podkradania. Nie bez powodu do mojego kanadyjskiego miasta Mississauga w prowincji Ontario przyjeżdżają oficjalne delegacje miast z innych, czasem bardziej odległych niż Polska krajów, tylko po to, by się uczyć jak porządnie rządzić miastem. Nie ma w tym nic złego i nie powinno być dla nikogo wstydem, gdyby w swoim mieście (państwie) zechciałby powielić dobrze sprawdzone wzory.
Często przywoływane do dzisiaj na różnych spotkaniach przez Józefa Lenarczyka, mojego wspaniałego profesora od historii z II Liceum (matura – 1966 r.) słowa Jana Zamojskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, mimo upływu ponad czterystu lat nie powinny stracić na aktualności. Odnosząc je zaś do obecnych czasów, można powiedzieć, iż takie będzie społeczeństwo, jakie jest w państwie prawo oraz edukacja, co zaś z kolei przełoży się na poziom rozwoju cywilizacyjnego całego kraju. Przykre, że nie są rozumiane, a najbardziej przykre, powiedziałbym więcej – złowieszcze - że bywają wyśmiewane. Dokąd zatem zmierzasz, Polsko?
Napisz komentarz
Komentarze