Mamy tylko jedną historię. Wszystkie powieści, cała poezja, zbudowane są na niekończącym się zmaganiu dobra ze złem w nas samych. I przychodzi mi na myśl, że zło musi się ustawicznie lęgnąć na nowo, podczas gdy dobro i cnota są nieśmiertelne. Występek ma wciąż nową, świeżą i młodą twarz, natomiast cnota jest czcigodna jak żadna inna rzecz na świecie.
(John Steinbeck – Na wschód od Edenu).
Ale tego uczy nas historia, a tak naprawdę to w trakcie toczącego się tu i teraz życia, nikt nie jest taki mądry, jakim Steinbeck mógł być, i rzeczywiście był. W końcu to wybitny pisarz amerykański, tęga głowa, ale i on wymyślił tę formułkę patrząc na rzeczy w sposób historyczny, analizując w końcu nie teraźniejszość i nie przyszłość, tylko przeszłość. Ale spostrzeżenie nadzwyczaj trafne, nie da się nic dodać, nic ująć. Można tylko rzec – łatwo mu było tak mówić. My jednakże żyjąc w teraźniejszości historycznej, nazwijmy to nieładnie: „w otaczającej nas rzeczywistości”, zmuszeni jesteśmy poprzez bycie-życie w tym świecie rzeczywistym, w nim uczestniczenie, tak czy owak dokonywać ocen i wyborów. Jeśli ktoś powie, że we współczesnej Polsce istnieje łatwość dokonywania wyborów, ze wskazaniem na te słuszne, pomyślę, a nawet powiem, że upraszcza zagadnienie.
Co tam w Polsce, co tam w Kanadzie. Przelećmy się do Austrii, konkretniej - do Wiednia, gdzie tamtejsza Polonia od dosyć długiego czasu wojuje między sobą, jak nie przymierzając, kanadyjska nie tak dawno jeszcze, chociaż i widać i słychać, że u nas się jakby uspokoiło. W każdym razie ja, siedzący okrakiem, odnoszę takie wrażenie. Coś za spokojnie, mości panowie jest jakby, alboć nie cisza to przed burzą? Zgiń, przepadnij, maro niezgody, nie wywołuj Edek wilka z lasu.
W Austrii wychodzi pismo JUPITER, którego redaktorką naczelną jest Jaga Hafner, nazywana i przez przyjaciół i przez wrogów (tych ostatnich to ma zatrzęsienie) Babą Jagą. Polacy w Austrii to oficjalnie ok. 55 tys. osób. Hafner działa w Polonii od 12 lat. W artykule redakcyjnym styczniowego numeru JUPITERA tak pisze między innymi:
„Jak mawiał mój przyjaciel: jest dobrze, ale nie tragicznie. Jak wszędzie. Nie ma kraju, w którym wszystko i wszystkim by się podobało. Bez względu na ustrój. Walka o władzę, tzw. rząd dusz, to najgorsze co ludzkość spotkało. Mimo tego – znowu posłużę się cytatem: kraj (w domyśle świat) toczy się nie dzięki politykom, a pomimo nim. I dlatego powinniśmy — dopóki zdrowie i szare komórki pozwalają — cieszyć się tym co mamy, dbać o najbliższych, dbać o siebie i porządek świata zmieniać po uporządkowaniu własnego domu...Co tydzień czytam uważnie Politykę. Daniel Passent pisze o Zygmuncie Kałużyńskim: „Wszystkie ciamajdy niezależnie od ustroju i wieku nazywają takich ludzi jak Zygmunt Kałużyński kontrowersyjnymi, nie zdając sobie sprawy, że tylko po takich coś zostaje, bo tylko oni miewali wpływ na innych”. Dlaczego o tym piszę? Była taka ekipa dyplomatów w Wiedniu, z której wypływały do MSZ-tu sprawozdania z działalności Polonii w Austrii. O niżej podpisanej padało (bez dodatkowych informacji) słowo KONTROWERSYJNA, a pismo przeze mnie wydawane określano mianem KONTROWERSYJNE. Pana konsula wśród nas już nie ma, pismo nadal wychodzi i cieszy się wysokimi ocenami Czytelników i „recenzentów” a po przeczytaniu felietonu w Polityce wyraz KONTROWERSYJNA (-y) zaczęło mi się nawet podobać. Dobrych i zdrowych Świat oraz pomyślności w Nowym Roku życzą: Jadwiga M. Hafner wraz z Redakcją JUPITERA”.
Jupitera wydaje kolegium w składzie: Yaga Milton (Jadwiga M. Hafner) Rafał Nowak, prof. zw. Maria Szyszkowska, Jan Stępień, dr Marek Skała, Leopold Laskowski, Barbara Kalczyńska, Agnieszka Kaźmierska, Cezary Kwapisz, Beata Dżon.
Jadwiga Hafner jest założycielką Klubu Inteligencji Polskiej w Austrii oraz przewodniczącą Federacji Kongresu Polonii w Austrii. Tymczasem Forum Polonii uważa, że takiej organizacji w ogóle nie ma.
Takie przepychanki – skąd my to znamy? Jadwiga Hafner jak współczesny gladiator walczy dzielnie i nie patrzy na zasługi. Można za Andrzejewskim powiedzieć: „Idzie skacząc po górach, omijając pagórki”. Poważnie: czego się nie dotknie, to od razu sukces. Nie wszyscy kochają ludzi sukcesu, a nie zapominajmy, że mowa tu o Polonii.
Z artykułu Beaty Dżon, publikowanym w tygodniku „Angora” „ - Pochodzę z Wrocławia, byłam związana ze środowiskiem literackim, byłam niegdyś sekretarzem w Korespondencyjnym Klubie Pisarzy Polskich, skąd „wyszło“ wiele dzisiaj znanych nazwisk - Myśliwski, Pluta, Styczeń. Do dzisiaj mam kontakty z pisarzami. Wspominam długie rozmowy z Rafałem Wojaczkiem, nie takim, jak wielu go przedstawiało, seksualnym dewiantem. Przy kawie w starym Empiku mówił mi, studentce wtedy, że należy uczyć się łaciny, bo kolebka literackości polskiej tkwi w łacinie. Pokazywał pocięty brzuch, tłumacząc, że jeżeli pisze o bólu, to musi go czuć. Wiele jeszcze miałam z nim ważnych dla mnie i mądrych dyskusji – opowiada o podwalinach swojej miłości do słowa, do Iiteratury. - Prywatnie jestem żoną Austriaka, który akceptuje moją aktywność polonijną i dopłaca do mojej działalności, jest bardzo wyrozumiały - po przyjacielsku poklepuje Otta, oboje zapalają papierosa - Moja córka stwierdziła, że Otto to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Mam przy sobie mężczyznę, który się o mnie troszczy, a on ma mnie i Polonię - śmieje się. - Założyłam Klub Inteligencji Polskiej w Austrii, a potem już poszło... biuletyn, pismo, imprezy, zjazdy. Szefuje Federacji Kongresu Polonii w Austrii. — To opozycja do Forum Poloni - mówi Baba-Jaga Polonii. Przyznaje, że ciężko się wyznać w tych stosunkach wewnątrzpolonijnych. Nie jest kochana, bo nie dość, że „baba“, to mówi głośno, co myśli o zakurzonym, nieruchawym środowisku. - Wkurza mnie prowincjonalizm, zawiść, brak wniosków ze słów krytyki, dobre samopoczucie działaczy bez pokrycia w działalności. Polonia bywa niedemokratyczna, obciachowa. Chciałoby się więcej realnej współpracy, mniej obrażania się więcej poczucia humoru i empatii – wylicza”.
Wymyśliła Konkurs na opowiadanie Im. Marka Hłaski, co dwa lata pobudzający polonijnych literatów zamieszkałych wszystkie punkty globu do pisania nowych konkursowych opowiadań. I bardzo dobrze, gdyż konkursów literackich na poziomie jest coraz mniej, a jeszcze lepiej, gdyż udało mi się wygrać jego ostatnią edycję (5), a wygrały, jak się w końcu okazało, wszystkie trzy moje opowiadania, wysłane pod różnymi godłami dla zmylenia jury. Jadwiga Hafner wymyśliła też Oskary Polonijne, czyli ZŁOTE SOWY, nie do przebicia wydarzenie w świecie Polonii Świata, którego laureatem za rok 2007 w dziedzinie literatury byłem ja, czyli autor tego felietonu. Jaga jest wielka! – darła się pełna sala podczas gali (czerwony dywan – a jak!) w budynku wiedeńskiego PAN-u.
W Austrii Polonia nie ma lekko. Istnieje kilkanaście polonijnych organizacji stowarzyszonych w tak zwanej „organizacji dachowej”, która według większości przedstawicieli Polonii Austriackiej po prostu nic nie robi, a zasługi i osiągnięcia pomniejszych stowarzyszeń chętnie przypisuje sobie. Na razie walka trwa. A ja pozwolę sobie przypomnieć Państwu wspaniałe chwile, kiedy to Baba Jaga austriackiej Polonii osobiście przyleciała do Tomaszowa Mazowieckiego, i to prawie że …na miotle. A było tak:
Pomysł, by zaprosić Jagę Hafner do mojego Tomaszowa zrodził się podczas dwudniowego pobytu w Wiedniu, gdzie odbierałem Złotą Sowę Jupitera, „Polonijnego Oskara w Dziedzinie Literatury za rok 2007. Otoczony jej opieką, siłą rzeczy musiałem ulec jej niezaprzeczalnemu urokowi.
– Przyjedziesz do Tomaszowa? – zapytałem na pożegnanie. – Przyjadę – obiecała.
Po powrocie przyjaciele postanowili zorganizować mi coś w rodzaju benefisu. Ta wspaniała impreza minęła pod znakiem Polonijnych Oskarów i pobytu w Wiedniu. Wiele mówiłem o Klubie Inteligencji Polskiej, „Jupiterze”, prezentowałem statuetkę i zdjęcia z wiedeńskiej imprezy. W kuluarach Antek Malewski, mój przyjaciel, pomocnik i współorganizator spotkań z tomaszowską publicznością podrzucił pomysł, bym po benefisie nie spoczywał na laurach, tylko wykorzystał popularność w mieście i zaplanował imprezy z moimi nietuzinkowymi przyjaciółmi. Tak powstała idea serii spotkań pod hasłem „Gość Edka Wójciaka” w Galerii Arkady. Zaczął się młyn organizacyjny, telefony, maile, ustalania terminów. Już 14 marca przyjechał do nas Jacek Bieleński, artysta z Łodzi, duch pubu Łódź Kaliska, poeta, aktor i muzyk. Sukces przerósł najśmielsze oczekiwania. Potem gościłem wraz z całym Tomaszowem - Anię Rutkowski, Adka Drabińskiego, Wojtka Droszczyńskiego, Włodka Votkę, i gościłbym jeszcze wielu innych wybitnych ludzi z tomaszowskimi korzeniami, gdyby nie to, że…Ale to już inna historia, do której obiecałem nie tylko sobie – nie powracać.
Na 13 maja zaplanowaliśmy spotkanie z Jagą Hafner. Umówiliśmy się, że odbiorę ją z dworca Warszawa Centralna o godzinie 16: 40. Pojechałem. Dokładnie o wyznaczonej porze otrzymałem telefon od mojej przyjaciółki Basi Goździk, właścicielki najstarszej księgarni w mieście, przynoszący mi niesamowitą nowinę: dzwoniła do niej Jaga Hafner z...Katowic. Osłupiałem. Okazało się, że mój szanowny gość spóźnił się na pociąg z Wiednia do Warszawy, ale nie zrezygnował z wyprawy. Jaga złapała okazję do Katowic, a już na „gierkówce”, przez uchylone okienko w kabinie tira, załatwiła przesiadkę do vana zdążającego w kierunku Tomaszowa Mazowieckiego. Cała Jaga. W ten oto sposób zamiast w Warszawie spotkaliśmy się w Zawadzie koło Tomaszowa, gdzie odebrałem gościa z rąk pana Tadzika, właściciela vana, na godzinę przed spotkaniem. W porządku, oboje byliśmy uradowani, a ja byłem na dodatek uratowany, gdyż już zaczynałem się obawiać o losy spotkania.
W Galerii Arkady czekał na nas komplet publiczności. Znakomicie zorganizowane spotkanie otworzyła Basia Goździk. Wywołała trójkę młodych muzyków z tomaszowskiej Średniej Szkoły Muzycznej, którzy podarowali Jadze Hafner trzy przecudnie wykonane utwory klasyków, które miały być i były „muzycznym bukietem kwiatów” na powitanie znakomitego gościa. A potem razem z Basią wzięliśmy Jagę w krzyżowy ogień pytań. W każdym razie taki mieliśmy zamiar, bo wkrótce okazało się, że Jaga radzi sobie doskonale sama. Jej spokój, opanowanie, łatwość w nawiązywaniu kontaktów z salą, bezpretensjonalność, skromność i umiejętność lekkiego prowadzenia spotkania, zyskał sympatię publiczności. Wystarczy powiedzieć, że trzymała ją w krzesłach przez bite dwie godziny, że chociaż zakończyliśmy już spotkanie, nie był to jego koniec. Zachwyceni moim gościem tomaszowianie oblegali nas jeszcze trzy godziny z okładem. Trzeba było połączyć stoły, zamówić napoje, siąść blisko siebie i dyskutować. O czym rozmawialiśmy? Powstały ad hoc mikroklub drążył i rozwijał problemy poruszone przedtem przez Jagę Hafner z estrady: emigracja, Polonia, jej działalność w Wiedniu, sprawy najszerzej pojmowanej kultury, kwestie osobistych wynurzeń w tle, twórczość, czytanie wierszy. Zgromadzeni ostro dyskutowali.
Nie koniec na tym. Następna faza , kontynuacja spotkania niejako, odbyła się w sąsiadującej z Galerią Księgarni Basi Goździk. Tam dotarła tylko wąska grupka osób. Przy lampce wina ponawiązywały się nowe przyjaźnie. Cudowna ta noc zakończyła się o trzeciej nad ranem w moim byłym tomaszowskim domu przy ulicy Fabrycznej. Spaliśmy bardzo szybko, gdyż już o szóstej wsiadaliśmy do samochodu mojego przyjaciela z Wrocławia, pułkownika w stanie spoczynku, Jurka Derenia, który zawiózł nas do Warszawy.
Był piękny wiosenny dzień, w sam raz na załatwianie spraw, które nas tam zawiodły. Odwiedziliśmy redakcję Tygodnika Polityka, gdzie byliśmy gośćmi Pani Dyrektor Pionu Wydawniczego, Anity Brzostowskiej. Długa rozmowa przyniosła zadziwiająco pozytywne efekty, owocujące planami nowych wspólnych wyzwań, jakie Jaga zaplanowała wspólnie z Polityką. Po lunchu w stołówce Ministerstwa Kultury odwiedziliśmy Wspólnotę Polską, gdzie miłym dla nas wydarzeniem było poznanie nowego Dyrektora tej instytucji w trakcie przejmowania gospodarstwa. Kto mógł wtedy przewidzieć, jaki okrutny los spotka tego człowieka i wielu innych. Nieodżałowany Marszałek Maciej Płażyński otrzymał ode mnie książki z dedykacją, a od nas obojga – szczere życzenia powodzenia na nowym miejscu pracy.
Mrożona kawa z lodami w kawiarni „Komisariat” dodała nam sił. Mogliśmy spokojnie spacerkiem udać się do Pałacu Kultury, by być świadkami ostatnich przygotowań do Międzynarodowych Targów Książki. Przy okazji odebraliśmy akredytacje prasowe. Ten miły, śliczny, majowy dzień, zakończyliśmy leniuchowaniem na ławeczce przed hotelem Marriot. A potem każde z nas udało się w swoją stronę.
Podsumowując: niezwykłe było to spotkanie z Jadwigą Hafner. Wypada mi tylko serdecznie podziękować za przyjemność obcowania z nią, a czynię to również w imieniu wszystkich uczestników tamtej wyjątkowej uczty duchowej, jaką było spotkanie w Galerii Arkady.
Szkoda tylko, że ten wspaniały lokal, gdzie odbyło się wiele fenomenalnych imprez organizowanych w większości przez ludzi z ogromną pasją krzewienia kultury niekoniecznie w sposób instytucjonalny, po przykrym wypadku jakim był pożar i częściowe spalenie wnętrza, coś jakby nazbyt długo nie może się doprosić o remont. Wiem z poczty pantoflowej, że istnieją prywatni inwestorzy, chętni do zagospodarowania tego historycznego obiektu i powołania do życia instytucji otwartej szeroko na wszelkie oddolne inicjatywy kulturalne społeczeństwa miasta Tomaszowa Mazowieckiego. Niekoniecznie musi nosić nazwę Galeria Arkady. Niech się nawet nazywa Końska Jatka (zgodnie z prawdą historyczną, poza tym super nazwa), byleby była, byleby działał najlepszy, najlepiej położony lokal na Placu, do którego każdy przechodzień zaglądał będzie z marszu, bo wszystkie drogi w Tomaszowie tam właśnie prowadzą.
Napisz komentarz
Komentarze