KARAWANa LITERATURY, taki jest tytuł i tak wygląda jego grafika na okładce, gdzie pod wizerunkiem rycerza (husarza) trzymającego w jednej ręce znicz, a może nawet oświaty kaganek (kaganiec) a w drugiej dźwigającego stertę książek, widzimy rządek współczesnych karawanów. Nie mniej (z jednej strony) ciekawie, z drugiej dosyć pretensjonalnie, przedstawia się druga część okładki, a na niej obrazek na którym, jak głosi opisująca informacja: „Autor ze zwiniętym parasolem, przygotowanym na wypadek deszczu krytyki literackiej, jedzie swą zaczarowaną dorożką obok karawanu priwiślańskiej współczesnej literatury”.
Książkę nabyłem drogą kupna od razu, jak tylko pokazała się w witrynie księgarni Basi Goździk przy Placu Kościuszki 22 w Tomaszowie Mazowieckim. Zabrałem ją do Kanady i zacząłem czytać już w samolocie. O czymś to świadczy, a najbardziej o tym, że jest ciekawa. Przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem chociaż zaznaczam, że jest to książka o charakterze publicystycznym, nie – literackim. Dlaczego mnie tak wzięła? Otóż dlatego, ze Łysiak bardzo oryginalnie twierdzi w niej ni mniej ni więcej, tylko tyle i aż tyle, że polską kulturę, a ściślej – literaturę, zaatakowała gangrena grafomanii, kiczu i szmiry, że wszystko co się wydaje w ostatnim dwudziestoleciu to: „trociny, wydzieliny, bździny”. Czy autor ma rację? Jedno jest pewne: włożył przysłowiowy kij w nie mniej przysłowiowe mrowisko.
„Czasy są ciężkie nie tylko dla ludzi przyzwoitych, lecz i dla ludzi inteligentnych, którzy – w przeciwieństwie do półinteligentów i ćwierćinteligentów pozujących na inteligentów (czy nawet na intelektualistów) – lubią dobrą literaturę, nie zaś twory literaturopodobne, udające literaturę”. W swojej zadziornej rozprawie nie oszczędza nikogo. Co zatem może powiedzieć zwykły czytelnik, któremu podobała się jakaś książka Masłowskiej, Tokarczuk, Gretkowskiej, Kuczoka czy Pilcha, ba! – nawet Bułhakowa, Tołstoja, kiedy naraz dowiaduje się od jakby nie było, autorytetu, że to najwyżej dobrze zakamuflowane owoce siódmych potów grafomana? Autor bez wątpienia prowokuje, a czyni to dosyć beztrosko, kąśliwie, obrazoburczo i widać, że nie boi się konsekwencji tej prowokacji. Dzielnie sobie poczyna, tworząc jak gdyby konwencję, gdzie nie sam wyraża swoje osobiste poglądy i nie ocenia książek swoich kolegów czy koleżanek po piórze, tylko relacjonuje czyjeś opinie. Przede wszystkim chce przekonać czytelnika w temacie zapaści polskiej edukacji, czego skutki się obecnie obserwuje, a odpowiedzialnością za upadek ogólnie pojmowanej kultury współczesnej Polski obarcza przede wszystki wadliwy system edukacji i ogłupiające ludzi mediach. Skrupulatnie odnotowuje najciekawsze wydarzenia literackiej sceny III RP, toteż książka pełna jest frapujących, sensacyjnych, często pikantnych historii.
Najważniejszą sprawą wydaje się być dla Łysiaka wojna tak zwanego Salonu z tak zwanym Antysalonem i odwrotnie. Kładzie nacisk na perfidne wywieranie przez wydawców i krytyków literackich nacisków na Bogu ducha winnych czytelników. Przekonuje, że masowi odbiorcy mediów mają uprane mózgi i nawet nie zauważają, jak ich umysły i dusze są bombardowane czym? - lewicowymi dogmatami.
Wojna Salonu z Antysalonem, czyli „różowego” albo „michnikowskiego” Salonu III RP z białogwardyjskim Antysalonem III RP, jak twierdzi autor „Karawanu”, jest nad Wisłą faktem już ponad dwudziestoletnim i krytyka literacka ma w tym swój udział. Walka ta jest według Łysiaka bardzo nierówna, ponieważ główne media i ich krytycy literaccy należą do Salonu, więc są mu podwładni i służebni w związku z tym faktem. Formułuje trzy cechy złego krytyka literackiego: kompleks niespełnionego literata, żurnalizację (inaczej „felietonizację”) krytyki literackiej oraz koteryjność, czyli frakcyjną (czytaj: mafijną) interesowność. Najbardziej irytujące i brzemienne w negatywne skutki są, jak to ujmuje pisarz, żurnalizacja i sitwowowość krytyki literackiej.
Gdy omawia wymienione nowotwory na ciele literatury (raki), ma na myśli głównie upadek profesjonalnej dyskusji o literaturze, jak się wyrażą: mcdonaldyzację prasy kulturalnej oraz, o dziwo, słuszność hasła Ziemkiewicza: „litbraderyzację” (chodzi pewnie o bratanie się w opiniach literatów z tego samego salonu). Skoro wspomniałem nazwisko Ziemkiewicza muszę od razu dodać, że Łysiak nie darzy tego dziennikarza i pisarza zbyt wielką estymą, mało: on go nie lubi. Polemizując w jakimś sensie na łamach tej książki z Ziemkiewiczem, niemal go obraża, a najciekawsze, że skacze mu do gardła w zauważalnie dwóch kwestiach: który z nich pierwszy zaczął rozprawiać się z Michnikiem, czyli z „michnikowszczyzną”, oraz: kto jest lepszym pisarzem. Ale wróćmy do refleksji nad faktem, jak czytelnicy odczuwają, lub powinni odczuwać ten cały bałagan. Łysiak nie dziwi się czytelnikom, bo ” …cóż więc dziwnego w tym, że biedni, przeciętni czytelnicy też błądzą? Kto ma im pomóc rozeznać się w tym, który z nachalnie promowanych utworów jest wartościowy oraz dobry”? Autor „Karawanu” odbrązawia, śmieszy i przestrasza, nie oszczędzając wielu uznanych do tej pory za prawie świętych postaci z panteonu polskiej literatury powojennej. Odkrywa „drugie twarze” hołubionych pisarzy, ich „pornografomanię” oraz „literaturę piękną inaczej”. Ponadto omawia i nazywa takie zjawiska, jak: literatura na niby, żurnalizujący beletryści i beletryzujący dziennikarze.
Używa sobie do woli, powołując do istnienia na przykład takie określenia: hersztowie i służący im motorniczowie rynku literackiego, głosowanie czytelników przy kasach (produkowanie list bestsellerów), frontmeni political corectness i ich metody, np. metoda „hu hu” (znaczy hucpiarskiego huczku reklamowego), bessa jakości artystycznej tekstów, a więc – „literatura laptopowa”, pseudopisarze, modernistyczne i postmodernistyczne „flaki z olejem”, mącenie umysłów czytelników przez recenzentów. Złośliwie uważa skandale związane z życiem literackim jako jedyną pozytywną cechę polskiej literatury ostatnich lat, i twierdzi, że jesteśmy pod tym względem w czołówce światowej.
Nie jest dobrze z polską literaturą oraz ze stanem czytelnictwa w Polsce. Nie jest także najlepiej z poziomem współczesnej edukacji. Ale czy Łysiak nie nazbyt jaskrawo, a może nazbyt czarno patrzy na otaczającą nas rzeczywistość? Mówiłem na wstępie o nadziei, że „odezwą się nożyce”. Natychmiast zareagował Rafał Ziemkiewicz, recenzując książkę Łysiaka na portalu „Salon24” głównie w kontekście relacji obu pisarzy – publicystów:
„W pociągach, jeżdżąc z promocją „Endeka”, przeczytałem najnowszą książkę Łysiaka – „Karawanę − czy też, jak sugeruje liternictwo okładki, karawan − literatury”. Pewnie nie powinienem się do tego przyznawać, bo jak się już przyznałem, to muszę choć najpobieżniej zrecenzować. Łysiak wciąż jest takim autorem, że jak coś nowego wyda, to się człowiek za rzecz bierze poza kolejką oczekujących lektur; ale, niestety, coraz bardziej staje się autorem takim, że jak już człowiek nowość przeczyta, to by wolał nigdy jej nie widzieć, a najlepiej, żeby nigdy to-to w ogóle nie powstało (…) Ograniczę się do stwierdzenia, że „Karawan” bardziej niż do czegokolwiek innego podobny jest do „Nocnika” Andrzeja Żuławskiego, które to dzieło zresztą jest bodaj jedynym przez Łysiaka w „Karawanie” zachwalanym, a sam Żuławski − jedynym żyjącym pisarzem, jeśli można go nazwać pisarzem, chwalonym i cytowanym życzliwie. Książka jest przede wszystkim wypisami z gazet kilku ostatnich lat, usypiskiem powierzchownie uporządkowanych cytatów kto napisał co o kim, obficie polanym megalomanią i złośliwościami, tudzież okraszonym coraz bardziej niestety dla Łysiaka charakterystycznymi koszarowymi skatologiami i jego stylistycznymi osobliwościami na czele z vulgo e tutti quanti”.
Tyle na razie Ziemkiewicz o nowej książce Łysiaka. Ja zaś, korzystając jakoby z zamysłu autora „Karawanu” o niewyrażaniu swojej opinii (sam jestem autorem kilku książek), w ocenie wartości nowej książki Łysiaka posłużę się kilkoma opiniami czytelników, (pisownia i składnia oryginalne) wyrażonych mailami na portalu: ”wPolityce.pl”:
ha, ha - 11 grudnia, 11:29 „Łysiak to arcygrafoman. Wystarczyło czytać jego felietony w Uważam rze - minoderyjny bełkot, tyle, że poprawny politycznie (z punktu widzenia pisowskiej poprawności) stąd drukowany. I nikt nie miał odwagi to napisać aż wreszcie Ziemkiewicz poczuł się zaatakowany w ostatniej książce Łysiaka, gdy ten uznał, że to jemu należy się splendor pierwszego wroga michnikowszyzny. Żałosne to ale cóż, jakie ugrupowanie polityczne tacy idole”.
Maniek - 11 grudnia, 20:06 „Bardzo lubię ich obu czasami sobie poczytać. Dlatego jest mi przykro że są jakieś animozje między tymi Panami. I tak są o 1000% lepsi od Lisów, Michników, Paradowskich”.
ewunia - 11 grudnia, 20:10 „Pilch jest najlepszy !!!!”
eju - 12 grudnia, 5:19 „I bardzo dobrze że mają odmienne zdania. My na tym korzystamy. Obaj są wspaniali, ci z GW- "nocnikarze" zapewne by chcieli żeby sobie publicznie, nawzajem w klatę dmuchali ...”
Czytelnik - 11 grudnia, 10:33 „Niestety zgadzam się (jak prawie zawsze:) z Ziemkiewiczem - Karawan to nędza, zero myśli, pobieżny przelot po cudzych recenzjach (głównie zdaje się Masłonia), bo widać, że Łysiak olbrzymiej większości z recenzowanych książek po prostu nie czytał, ani nawet do nich pewnie nie zaglądał. Dziwię się, że URze (jeszcze przed zmianami) lansowało to niedopracowane "dzieło".
asdf - 11 grudnia, 10:43 „R.Z. ma rację, książka jest w istocie głupawa, zawiera o wiele za dużo cytatów, tak jakby Łysiak nie umiał myśleć samodzielnie. Łysiak zaczyna książkę od słusznego twierdzenia, że stan literatury światowej i polskiej jest beznadziejny, ale potem jest już tylko gorzej. Po przeczytaniu książki należy wysnuć wniosek, że jedynym sprawiedliwym i w ogóle NAJ to jest mega-super-mistrz Łysiak, niedoceniony twórca arcydzieł, a reszta to grafomani, komuchy, geje, cioty, nie-pisarze e tutti quanti. Jeśli ktoś lubi Joyce'a albo Tołstoja czy Prousta to zdaniem Łysiaka debil i prostak, Bo Łysiakowy inteligent może lubić tylko Łysiaka. Chłop cierpi na "spuchnięte ego" i niestety oprócz w miarę ciekawych obserwacji pisze bzdury”.
Małgorzata - 11 grudnia, 12:20 „Niestety to, co Łysiak napisał w swej książce to prawda. Ja miałam zajęcia na uczelni z współczesnej literatury i te bzdety kazali nam czytać. Na wymioty się zbierało. A wykładowca cmokał, że to takie "głębokie", że jak masłowska pisze "dymać" na pewno ma na myśli "dumać" hi hi hi ... Ciągle bluzgi, wulgaryzmy, wiele scen czysto pornograficznych, dziwadła językowe. Tego naprawdę nie dało się czytać. I co zapamiętałam z tych "utworów"? Nic. Zero. Bo to gnioty, którym czas nie pozwoli przetrwać”.
moi - 11 grudnia, 13:59 „Do Małgorzata - co do współczesnej "literatury", tej promowanej przez "intelektualistów", to zgoda, ale od Tołstoja mógłby się odstosunkować, bo Łysiak może tylko marzyć, żeby pisać choć w połowie tak dobrze jak Tołstoj”.
Tyrion Lannister - 11 grudnia, 23:53 „Panie Rafale, lubię czytać i Pana i Łysiaka, bardzo was cenie jako publicystów, myślę, że obydwaj jesteście Polsce bardzo potrzebni. Ze smutkiem przyjmuję wasz antagonizm, niestety odnoszę wrażenie, że bardziej z z Pańskiej winy. Napisał Pan "Michnikowszyznę", niezwykle ważną książkę o salonie i jego guru, ale pominięcie tam wcześniejszej publicystyki Łysiaka - jest po prostu tendencyjne i - to się po prostu nie godzi, niestety zamiast przeprosić idzie Pan dalej w zaparte szukając uzasadnień dla tego stanowiska. W rezultacie podważa Pan wiarygodność swoich racji także na innych polach. Jeszcze raz szkoda...”
Książkę Łysiaka warto przeczytać i zastanowić się nad jej przesłaniem. Dla zachęty zacytuję kilka rozdziałów z bogatego spisu treści: „Upolityczniony ring nagród”, „Czy Nobel to bubel”, „Dojmujący smrodek”, „Niedyskretny urok Lustracjady”, „Skandale obyczajowe (hetero-libero i homo-wiadomo)”, „Seks literacki”, „Głupota w literaturze”, „Popularność „literatury tandetnej”, „Pisarstwo niepisarzy”, „Dolina nicości”, „Kolega koledze kolegą”, „Casus: Ziemkiewicz” i oczywiście na samym końcu: „Trociny, wydzieliny, bździny”.
Napisz komentarz
Komentarze