Był to utarty stereotyp każdej prywatki, żadna ze stron, dziewczyna czy chłopak, nie miała pretensji do zmiany rytmu, utrzymania na dłuższy czas a nieraz do końca imprezy migdałowych rodzynków. Wszyscy wiedzieliśmy tak dziewczyny jak chłopcy, po co organizuje się tego typu spotkania. Miały one na celu między innymi wprowadzić młode osoby w ciemności pomieszczenia w pierwsze, erotyczne inicjacje (pocałunki, ściskanie, dotykanie się w czułe miejsca). Mogło tak się dziać tylko dzięki temu, że taniec w tamtych latach był tańcem (trzymanie się za ręce) kontaktowym. Czy dzisiaj jest inaczej?
Nasza grupa chłopaków zlokalizowana wokół Wojtka Szymona w okresie magnetofonowej posuchy miała w mieście przewagę nad resztą młodzieży, ponieważ byliśmy w posiadaniu największej liczby aktualnych krążków ze światowymi przebojami. Byliśmy zapraszani na wiele różnych, nieznanych prywatek z prośbą o zabezpieczenie strony muzycznej. Osobiście z racji muzycznego zabezpieczenia spotkania, zapraszany byłem przez nieznane mi dotychczas dziewczyny, czy chłopaków na prywatki w różnych dzielnicach miasta jak Ludwików, Karpaty, Wilanów czy Kaczka.
Cudowne były sobotnie wieczory, szczególnie w okresie karnawału, w ferie czy wakacje, kiedy młodzież przemerzała ulice miasta z torbami kulinarnych zakupów w ręku z dumą i ostentacyjnie trzymając pod pachą jakiś pożądany przez wszystkich longplay. Jeżeli była to zachodnia płyta, Cliffa, Fatsa, Jerryego czy Elvisa, zatrzymywaliśmy się, by choć przez chwilę pochwalić się swoim muzycznym skarbem. Choć niejednokrotnie na daną chwilę zazdrościliśmy sobie wzajemnie posiadania rodzynkowego krążka, to jednak takie spotkania w drodze na prywatkę, miały też sporo pozytywów. Jednym z nich była możliwość wymiany płyt na kolejne prywatki. Tak się zresztą często działo. W owych latach wymiana płyt była czymś normalnym, naturalnym i z punktu widzenia rynkowego zapotrzebowania, drożyzny, ekonomicznie zasadna.
Najbardziej zapamiętane przeze mnie i moją grupę przyjaciół prywatki, były u Wojtka Szymona. Babcia, u której mieszkał, często i to na dłuższy czas (dwa, trzy tygodnie) wyjeżdżała do swojej córki (matki Szymona) czy swojej siostry do Warszawy. Był to czas świetnie przez nas wykorzystany. Baza muzyczna w domu przy Placu Kościuszki zawsze przyciągała nowe dziewczyny, nowych chłopaków. Jedynym mankamentem była mała ilość pomieszczeń, choć bardzo duże ale tylko dwie izby, pokój i kuchnia.
Najwspanialsze warunki były u nieżyjącego Jacka Michalskiego na Wąwale (stacja kolejowa Jeleń) … można kolokwialnie określić bazę u Jacka jak tytuł serialu telewizyjnego, Daleko od szosy. Jacek posiadał (mieszkał tylko z matką często wyjeżdżającą na dłużej do rodziny, znajomych czy sanatorium) piękny, piętrowy dom z kilkoma nagłośnionymi muzyką pokojami, tak na parterze czy piętrze. Prywatkowe warunki do pozazdroszczenia. Nie bez kozery Jacek nazwał swoją willę; Fan Club Fats Domino. Przyjeżdżała tu przeważnie nasza ekipa.
Napisz komentarz
Komentarze