Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 22 stycznia 2025 08:46
Reklama Sklep Medyczny Tomaszów Maz.
Reklama

Z cyklu: "Okrakiem" - Na początku był hałas

„Pochylmy głowy. Zapalmy znicze. Rock and roll umiera… Pocisk wystrzelony w roku 1959 w Gdańsku z armaty rock and rolla, zatoczył podniebny łuk w kształcie paraboli i po osiągnięciu punktu kulminacyjnego zaczął opadać. Zderzenie z Ziemią było nieuniknione… 6 czerwca 1980 roku, z armaty Jarocina odpalono pocisk o większej sile rażenia. Pierwszy Festiwal Muzyki Młodej Generacji odrzucił to, co przyczyniło się do unicestwienia starych konwencji, wywiesił flagę z napisem ROCK i rozpoczął kolejny etap muzyki, która miała odpowiadać oczekiwaniom nowego pokolenia. A odpowiada? …Czy tworzy coś nowego i rewelacyjnie ciekawego? Własny kanon kultury? Styl życia i bycia? Obyczaje? Obrządki? Modę? Żegnam czas rock’n’rolla, epokę, której poświęciłem kilkadziesiąt lat życia. Żegnam świat „fruwających marynarek” i muzykę, która była nie tylko zjawiskiem artystycznym, ale przesłaniem pokolenia”.

 

Rock'n'roll przerodził się w jeden z najważniejszych (jeśli nie najważniejszy) fenomenów kulturowych XX wieku. Świadkiem, uczestnikiem i motorem tej rewolucji w Polsce był Franciszek Walicki, po latach nazwany „ojcem chrzestnym” polskiego rock’n’roll’a. Właśnie ukazała się jego autobiografia pt. „Epitafium na śmierć rock'n'rolla”, a powyższy fragment pochodzi z wypowiedzi autora zamieszczonej na okładce książki, która jest niezwykłym zbiorem pamiątek z początków, trwania i rozwoju dziwnego i niechcianego przez tak zwaną „władzę ludową” odłamu muzyki popularnej, zwanego przeróżnie: „rhytm and blues”, potem - „big beat” a na końcu - rock’n’roll. Franciszek Walicki miał szczęście w życiu. Obecny wszędzie tam, gdzie działo się coś ciekawego. Po wojnie przez kilkanaście lat był kierownikiem działu kulturalnego „Głosu Wybrzeża”. Walicki opisuje swoje spotkania z Agnieszką Osiecką, Jackiem Fedorowiczem czy Zbigniewem Cybulskim. Jednak tak naprawdę debiutuje w 1956 jako współorganizator pierwszych polskich festiwali jazzowych. Choć i to była dopiero przygrywka.

 

I Ogólnopolski Festiwal Muzyki Jazzowej odbył się w Sopocie w dniach 6-12 sierpnia 1956 roku. Towarzyszyła mu negatywna kampania w środkach masowego przekazu, które nie dostrzegały, że jazz był czymś nowym i rewelacyjnie oryginalnym. Konwencja jazzu była nawet dla wielu profesjonalnych muzyków niezrozumiała i przez to skazana na zagładę. „Jazzem w tamtych latach zajmowali się nie tyle profesjonaliści, ale inteligencka młodzież, dla której to było hobby – mówi Karolak. – Jazz wtedy wspaniale integrował środowiska. Grało się jazz, słuchało się jazzu, rozmawiało o jazzie z aktorami, malarzami, pisarzami. Mieliśmy poczucie, że jeśli PRL istnieje, to nas on nie dotyczy. Jazzmanów wtedy noszono na rękach”.

 

Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz – „Wystarczyło spojrzeć na Leopolda Tyrmanda. Intelektualiście nie wypadało wątpić w istnienie PRL, ale wypadało go nie zauważać. Więc Tyrmand, zwany Lolkiem, za cenę wielkich poświęceń finansowych, odcinał się od socjalizmu kosmopolitycznym ubiorem i gustem. Mieszkał biednie i jeździł Wartburgiem, ale na szarej ulicy szpanował, wyglądał jak motyl. W sierpniu 1956 r. w Sopocie były same motyle, więc Lolek był u siebie”.

 

– Tyrmand to był facet z innego świata, wielki autorytet, organizator festiwalu. Był już wtedy po wydaniu „Złego”, miał bestseller – wspomina Jan Ptaszyn Wróblewski. – Tyrmand miał niezłomny charakter, należał do całego świata, nie tylko do ZSRR. Rozpatrywał jazz jako zjawisko socjologiczne. Wiele nas nauczył od strony taktycznej. Mówił, jak dramaturgicznie rozegrać koncert, żeby był ciekawy dla publiczności. W „Złym” szemrane towarzystwo w melinach warszawskiej Pragi słucha właśnie jazzu i to amerykańskiego. To tyrmandowska stylizacja, bo jazz zawsze był niszowy – praskie towarzystwo raczej śpiewało swoje krwawe ballady uliczne. Ale świadczy o szczerości zainteresowań. Leopold Tyrmand już w 1954 r. organizował koncerty jazzowe w baraku BHP Ministerstwa Komunikacji przy ul. Wspólnej w Warszawie. Dosłownie wyciągał polski jazz z katakumb. W Sopocie Tyrmand otwierał festiwal. W komitecie honorowym oprócz niego był także Franciszek Walicki, Stefan Kisielewski, Zygmunt Mycielski, Jerzy Skarżyński (plastyk, znawca jazzu z Krakowa), Jan Kott i Marian Eile. Ten ostatni apelował w „Przekroju” do kierowców, aby jadąc na Wybrzeże zabierali autostopowiczów na hasło festiwal jazzowy.

 

Ale Walicki to tylko Rock and Roll. Rock'n'roll, a właściwie big beat - bo słowo rock'n'roll drażniło ówczesne władze - to było całe życie Walickiego.

 

24 marca 1959 roku w Klubie Kultury „Rudy Kot” przy ulicy Garncarskiej 18 w Gdańsku dokonał się pierwszy wyłom w murze starych konwencji muzycznych obowiązujących do tej pory między Bugiem a Odrą. Przy pomocy aparatury nagłaśniającej o mocy…15 Watów, dał inauguracyjny koncert zespół Rhytm & Blues – pierwszy zespół wykonujący rock and rolla w Polsce! Niestety, żywot tej super grupy trwał zaledwie siedem miesięcy, podczas której zagrano rewelacyjną na tamte czasy liczbę koncertów – 39 imprez. Ostatni koncert odbył się dnia 27 października 1959 roku w Klubie Pracowników Żeglugi w Gdańsku, przy Wałach Piastowskich 24. Wobec nakazów z góry popartych nasilającymi się atakami polskich mediów (banda debili otumanionych zachodnią subkulturą, pajace pozbawieni talentu i słuchu, troglodyci popularyzujący tandetę i szmirę), zespół nie miał szans dalszego istnienia. Powstali Czerwono-Czarni, którzy w zamyśle Walickiego mieli być w zasadzie tym samym zespołem, tylko pod inną nazwą. Na wszelki wypadek przestano używać określenia rock’n’roll, zastępując je zbitką słowną „big – beat” – wyłącznie jako synonim rock’n’rolla.

 

Franciszek Walicki nie był muzykiem, ale pełnił rolę kogoś w rodzaju menadżera, animatora i współtwórcy kolejnych zespołów. Nic tak nie oddaje kolorytu tamtych czasów i konfliktu młodzieży z władzami, jak gęste w książce cytaty z ówczesnej prasy i relacje ze spotkań z partyjniakami, którymi szafuje, mimo że sam był partyjniakiem.

 

Walicki unika podawania nazwisk członków PZPR, którzy w tamtych czasach wydawali niekorzystne decyzje czy opinie. Sam był członkiem partii komunistycznej i nigdy nie wypierał się socjalistycznych ciągotek. Jednak z kart książki wynika, ze bardzo często przeciwstawiał się ich decyzjom oraz potrafił przemycać w sobie tylko znany sposób to, co tylko chciał, do polskiej kultury poprzez  polskie estrady. Jego aktywność i przebojowość musi na każdym robić ogromne wrażenie, nie koniecznie pozytywne. Miał i ma wielu przeciwników a nawet zagorzałych wrogów.  Był dziennikarzem, szefem sopockiego Non-stopu oraz impresario, czyli poszukiwaczem talentów. Później, w latach 70. sprowadził z Zachodu do Polski sprzęt nagłośnieniowy i zorganizował jedną z pierwszych polskich dyskotek w Hotelu Grand. Pierwszą w Polsce kapelę rockową „Rhythm and Blues” zastąpili Czerwono-Czarni, z którymi występowali Wojciech Gąssowski, Karin Stanek czy Kasia Sobczyk. Walicki wykazywał się niezwykłym wyczuciem do wynajdowania nowych, oryginalnych talentów muzycznych. Pracował przecież z Czesławem Niemenem, Krzysztofem Klenczonem, Józefem Skrzekiem i Anthimosem Apostolisem z SBB, z Niebiesko-Czarnymi, Urszulą Sipińską, Tadeuszem Nalepą i Mirą Kubasińską. Te nazwiska można wymieniać bez końca. Niemal każdy jego projekt kończył się sukcesem, a nazwiska występujących z nim artystów popularne są do dzisiaj, choć minęło już kilkadziesiąt lat.

 

 

 

 

Jak to się stało? –„Nie szukałem muzyków o nadzwyczajnych umiejętnościach. Szukałem ludzi ambitnych, odpornych na niepowodzenia, gotowych do podjęcia ciężkiej pracy. A przede wszystkim, obdarzonych odrobiną szaleństwa". Walicki miał szczęście poznać i pracować z wielkimi postaciami lat 60. i potrafi o tym barwnie opowiadać. Z książki dowiemy się dlaczego Leopold Tyrmand nosił kolorowe skarpetki i jak Czesław Niemen doprowadził do łez więźniarki w Grudziądzu. Skąd się wziął pseudonim Michała Burano i skąd Tadeusz Nalepa miał pieniądze na wzmacniacze. Ta książka to niezwykły zbiór fotografii, wspomnień i pamiątek z czasów rozwoju muzyki popularnej. Walicki był niemal wszędzie, widział wszystko. Miał niesamowite jak na owe czasy pomysły i realizował je jakby się mogło wydawać – bez specjalnego trudu. Może dlatego wszystko to wyglądało dla niektórych ludzi podejrzanie? A może było?

 

2 lipca 1961 roku Franciszek Walicki stworzył sopocki „Non Stop”. Pod brezentowym baldachimem spotykała się młodzież z całej Polski, żeby posłuchać swojej muzyki. Pierwszym gospodarzem pawilonu był zespół Czerwono-Czarni, w latach 1962-63 Niebiesko-Czarni a w 1964 Pięciolinie, Czerwone Gitary, potem Skaldowie, grupa ABC, Test, Trio Wojtka Skowrońskiego, Breakout, Krzak, Budka Suflera, SBB oraz popularne zespoły z tak zwanych demoludów. „Non Stop” był w tym czasie na ustach każdego młodego człowieka od morza do Tatr. Być w Sopocie i nie być w „Non Stopie”? To niemożliwe! Utarło się powiedzenie, że prawo wstępu pod namiot mają tylko ludzie poniżej 20 lat, ale wpuszczano także trochę starszych. Zacytujmy dwa wpisy do księgi pamiątkowej z roku 1963:

 

Wiech: „Po półgodzinie przebywania w „Non Stopie” czuję się młodszy o 40 lat”.

 

Stefania Grodzieńska: Bardzo tu ładnie, ale mam następujące zarzuty: 1) mało chuliganów, 2) wszyscy trzeźwi, 3) grzecznie się bawią. Czyżby to była inscenizacja? Muszę tu wpaść kiedyś znienacka…”

 

„Non Stop” był rówieśnikiem Sopockich Festiwali Piosenki – wspomina Walicki – ich uzupełnieniem, ale jednocześnie jakby przeciwstawieniem. Założenia festiwali w Sopocie były ambitne (promocja polskiej piosenki, kontakt ze światem, wymiana doświadczeń), ale praktyka nie odpowiadała dobrym chęciom. Estetyka festiwali była wyraźnie opóźniona w stosunku do muzycznych trendów na świecie. Pół Polski słuchało nocami Radia Luksemburg, a na festiwalowych estradach wciąż dominował sentymentalny banał.”

 

Książkę czyta się naprawdę jednym tchem. Nic dziwnego, przecież przywołuje same wielkie postacie nie tylko polskiego show businessu. Znajdziemy tutaj życiorysy gwiazd muzyki, masę zdjęć oraz teksty Franka Walickiego, jakie pisał pod pseudonimem Jacek Grań dla Czesława Niemena, Wojciecha Kordy, Ady Rusowicz, Krzysztofa Klenczona, Piotra Szczepanika, dla zespołów Breakout i SBB. 

 

Mimo to Walicki jakby ze smutkiem konkluduje: „Kiedy przyglądam się sobie w lustrze, nie jestem zadowolony. Oczy, kiedyś niebieskie, dziś bladoszare i bez wyrazu (…) Dawni rebelianci zapomnieli o hasłach, które kiedyś głosili, a i hasła straciły znaczenie i sens. Świat wielkich gwiazd rock'n'rolla zamyka się dziś w luksusowych apartamentach, topi w fortunach". No cóż, nie da się ukryć, że ma dużo racji. Zwykle było tak, jest i będzie, że buntują się głównie ci, którym jest na tym świecie po prostu źle, czyli – niedobrze. Którzy bywają niedoceniani, muszą znosić gorycz porażek, zanim któremuś uda się przebić i wypłynąć na wyżyny swojej sztuki. A jak już im przestaje być źle, przestają się naturalną koleją rzeczy buntować. A karawana toczy się dalej.

 

 

 

 

Ale ta książka to nie tylko skrupulatnie, z doskonałą pamięcią do faktów, zdarzeń i nazwisk, spisana historia zespołów i artystów z którymi Walicki współpracował. To także mimowolne i bardzo subiektywne spojrzenie na wiek XX. Wiek, w którym tworzyła się od nowa niepodległa Polska.  Także próba podtrzymania legendy Wilna – wielokulturowego i w jego wypadku zwieńczonego małżeństwem z Żydówką. Małżeństwem, które kosztowało podczas wojny młodych małżonków przejście przez getto i ucieczki przed polskimi szmalcownikami. Ba, Walickiemu udało się nawet uciec z hitlerowskiego więzienia. Ale przecież wcześniej zahartował i ducha i ciało na „Darze Pomorza”, a jedna z historii jego morskiej wyprawy stała się osnową piosenki „Puste koperty”. Wielki manager i pomysłodawca rozlicznych koncertów oraz założyciel pierwszej w Polsce dyskoteki i to z rockowym repertuarem, w której DJ-em był Piotr Kaczkowski, nie ustawał w pomysłach w latach 80. W 1983 roku w Polsce oszołomionej niedawnym stanem wojennym juroruje w konkursie, w którym debiutuje Klaus Mitffoch, w połowie lat 80. organizuje Old Rock Meeting. Dinozaury naszego big beatu wracają, i na scenie i na widowni leją się łzy.

 

Książka ta, mimo bogactwa zdjęć, tekstów i  ciekawych opowieści pozostawia też pewne wrażenie niedosytu. Walicki kilka razy wspomina o swoich lewicowych przekonaniach, deklaruje sympatię dla socjalizmu. Służy w Marynarce Wojennej w czasach, gdy komandorów tejże tracono w sfingowanych procesach. Potem również bez problemów podróżuje na Zachód, nie wspominając w jaki sposób załatwiał niedostępny zwykłym obywatelom PRL paszport. Te rzeczy denerwują ludzi, uważny i znający realia życia i fakty historyczne czytelnik oczekuje na wyjaśnienia niektórych niedomówionych spraw i … nie otrzymuje ich na kartach tej książki. A szkoda.

 

Franciszek Walicki urodził się 20 lipca 1920 roku. Jest bardzo znaną i cenioną postacią w całej Polsce, a szczególnie na Wybrzeżu. Ma tam wielu przyjaciół, którzy doskonale znają jego życiorys. I co? A nic -  Po prostu kochają Franka Walickiego.

 

I on kocha ich. Oto fragment podziękowania, jakie kieruje do osób i instytucji, które pomogły wydać mu tę książkę:

 

„…Wojciech Trzciński pierwszy zachęcił mnie do napisania wspomnień i już w roku 1994 przyczynił się do wydania autobiografii „Szukaj, Burz, Buduj” (SBB), której „Epitafium” jest uzupełnieniem i kontynuacją. Wojciech Fułek – były wiceprezydent Sopotu -  i Wiesłąw Wilczkowiak wiele razy usuwali moje wątpliwości, gdy traciłem cierpliwość i byłem bliski rezygnacji. To samo robili Marek Gaszyński, Dariusz Michalski i Wiesław Królikowski., którzy mieli już za sobą podobne doświadczenia. Dużo zawdzięczam dr Annie Idzikowskiej- Czubie – autorce dokumentalnej publikacji „Rock w PRL-u”, której lektura nasunęła mi kilka ciekawych refleksji i Marcinowi Mindykowskiemu oraz Markowi Karewiczowi za dostęp do jego archiwum i fantastyczne fotografie. Był także nieprzeciętny artysta – Andrzej Barecki, który stworzył graficzny projekt książki. Ale nikt nie zrobił więcej niż Fundacja „Sopockie Korzenie”, jej prezes Wojciech Korzeniewski i wiceprezesi – niezmordowany Wiesław Śliwiński i Marcin Jacobson. I jeszcze ktoś, komu zawdzięczam, być może, najwięcej – wielkiej przyjaciółce polskich muzyków i „mocnego uderzenia” – pani Helenie Giersz, która uwierzyła w powodzenie mojej książki i była jej głównym sponsorem.”

 

Na koniec zacytuję pewną wypowiedź, która doskonale oddaje to, o czym pisze w swojej książce Franciszek Walicki, a którym zaczyna opowieść o swoim ciekawym życiu w pierwszym rozdziale, zatytułowanym - Pod Murami Jerycha:

 

„Można wznieść mur, by powstrzymać ludzi, ale muzyka po pewnym czasie pokona go. To właśnie jest wspaniałe w muzyce – nie ma przed nią obrony. Znacie przypowieść o Jozuem i tych cholernych Murach Jerycha? Jak pamiętacie, wystarczyło zaledwie kilka trąb, aby obrócić je w pył.”

Keit Richards, The Rolling Stones.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Igor MatuszewskiIgor Matuszewski Chce skutecznie kontrolować, czy jedynie więcej zarabiać? Radny Piotr Kucharski może to robić i nie trzeba do tego pełnić żadnej funkcji. Można być zwyczajnym radnym, ale może to też robić każdy obywatel. Takie prawo daje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Więc pisanie o jakiejś próbie blokowania czegoś jest dość śmieszne i przypomina próbę udowodnienia, że ziemia jednak jest płaska. Jak widać za 350 złotych miesięcznie można wywołać burzę w szklance wody. Jednymi z najbardziej istotnych uprawnień, jakie posiadają radni samorządowi są możliwości sprawowania kontroli nad działalnością miasta lub powiatu. Można je realizować za pomocą organu ustawowego, jakim jest komisja rewizyjna w danym samorządzie, ale także indywidualnie. Co ciekawe zmiany w ustawodawstwie wprowadzone przez PiS dają większe uprawnienia kontrolne radnym indywidualnie, niże wtedy, kiedy działają oni w formie komisji. Każdy radny ma prawo wstępu niemalże wszędzie oraz żądania wszelkich dokumentów związanych z realizacją zadań nałożonych ustawami. Co ważne (bo część urzędników próbuje to robić) jedyne ograniczenia muszą wynikać bezpośrednio z ustawy. W tomaszowskiej Radzie Miejskiej funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej pełni Piotr Kucharski. Okazuje się jednak, że inni członkowie tego gremium mają go dosyć i zamierzają odwołać. Czy chodzi o to, że jak sam twierdzi, jest niewygodny dla Prezydenta? Czy tylko o 350 złotych diety więcej. Radny już w poprzedniej kadencji dał się poznać, jako główny samorządowy śledczy. Badał nawet kaloryczność węgla w spółce ZGC. Usilnie poszukiwał nieprawidłowości w TTBS, a następnie próbował załatwiać mieszkania dla własnych kłopotliwych lokatorów. Analiza aktywności radnego z ubiegłej kadencji pokazuje dużą liczbę interpelacji i małą liczbę konkretnych i merytorycznych wniosków.
Co grozi za brak ubezpieczenia ciągnika rolniczego? Ciągnik rolniczy to jeden z najczęściej wykorzystywanych pojazdów w rolnictwie. Posiadanie maszyny wiąże się nie tylko z odpowiedzialnością za jej stan techniczny, ale również z koniecznością wykupienia odpowiedniego ubezpieczenia. Jak się okazuje, zgodnie z prawem polisa jest obowiązkowa, a jej celem jest ochrona właściciela pojazdu oraz innych uczestników ruchu drogowego. Co grozi za brak ubezpieczenia? Przeczytaj nasz artykuł, aby uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji prawnych i finansowych.Data dodania artykułu: 21.01.2025 15:12 Astronom: najbliższe tygodnie to dobry czas na obserwacje jasnych planet W najbliższych tygodniach, przy dobrej pogodzie, na nocnym niebie można obserwować: Marsa, Jowisza, Wenus i Saturna, zaś Urana i Neptuna - z pomocą np. lunety. Pod koniec lutego dołączy do nich Merkury. Dla amatorów obserwacji to dobry moment na spojrzenie w niebo - powiedział PAP astronom Jerzy Rafalski.Data dodania artykułu: 21.01.2025 11:02 Film dokumentalny o Liroyu trafi na ekrany kin 21 marca Mówi się o nim, że „jedną płytą wyciągnął polski hip-hop z podziemia”. Później związał się z polityką. Kim jest Piotr Marzec, którego wszyscy kojarzą z jego sceniczną personą, Liroyem? Na to pytanie w swoim najnowszym filmie „Don’t f**k with Liroy” odpowiada reżyserka, Małgorzata Kowalczyk, która wcześniej zrealizowała filmu „Fenomen” o Jurku Owsiaku. Obraz zadebiutuje na ekranach polskich kin 21 marca.Data dodania artykułu: 21.01.2025 10:48
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Reklama
Walentynkowe Ale Kino Tuż przed walentynkami Miejskie Centrum Kultury w Tomaszowie Mazowieckim zaprasza do sali kinowej Kitka w MCK Tkacz na czarną komedię "Tylko kochankowie przeżyją". Będzie romantycznie, ale i trochę strasznie, bo tytułowi kochankowie, to... para wampirów. Projekcja odbędzie się 12 lutego o godz. 18. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” to wampiry zmęczone setkami lat życia i zdegustowane tym, jak rozwinął się świat. Nie są jednak typowymi przedstawicielami swojego wymierającego gatunku: wprawdzie żywią się krwią i preferują mrok nocy, ale najważniejsza jest dla nich sztuka, literatura, muzyka – i trwająca od wieków miłość. To wyrafinowani smakosze życia, wytworni dandysi zatopieni w XXI wieku, wciąż pamiętający jednak intensywność romantyzmu.Adam (Hiddleston) jest unikającym rozgłosu i słonecznego światła undergroundowym muzykiem, skrzyżowaniem Syda Barreta i Davida Bowiego z Hamletem. Mieszka w odludnej części Detroit, kolekcjonuje gitary, słucha winyli i tworzy elektroniczną muzykę końca świata. Melancholijną samotność rozjaśnia długo oczekiwany przyjazd jego ukochanej, Ewy (Swinton). Razem jeżdżą nocami po wyludnionym Detroit w hipnotycznym rytmie muzyki, celebrując każdą spędzaną razem chwilę. Jednak spokojne życie zakochanej pary zostanie wystawione na próbę, kiedy niezapowiedzianie dołączy do nich nieobliczalna i wygłodniała siostra Ewy – Ava (Wasikowska).Film Jima Jarmuscha to pytanie o nieśmiertelność, o siłę uczucia i moc obietnic w obliczu nieskończenie płynącego czasu. Piękne, wysmakowane zdjęcia nocnych miast w połączeniu z atmosferą melancholii, mroczną muzyką Black Rebel Motorcycle Club, ale i charakterystycznym dla Jarmuscha wyrafinowanym, subtelnym humorem, dają w efekcie stylową, dekadencką perełkę. (Opis filmu za Gutek Film.)Bilety w cenie 10 zł jak zawsze można kupić w sekretariacie Miejskiego Centrum Kultury przy pl. Kościuszki 18 lub online przez serwis Biletyna.pl (https://biletyna.pl/film/Sala-Kinowa-KiTKA-Cykl-ALE-KINO-Tylko-kochankowie-przezyja/Tomaszow-Mazowiecki). Zapraszamy. Data rozpoczęcia wydarzenia: 12.02.2025
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kolejna osoba odchodzi ze szpitala. Już czwarta. Tym razem jest to Konrad Borowski, dyrektor ds. pielęgniarstwa w Tomaszowskim Centrum Zdrowia. Złożył już wypowiedzenie i obecnie przebywa na urlopie. Jak sam twierdzi na chwilę obecną nie widzi możliwości współpracy zarówno z Prezesem szpitala, jak i Starostą Mariuszem Węgrzynowskim. Pojawia się więc wakat na kolejne stanowisko. Kto je zajmie. Od dłuższego czasu mówi się o tym, że Starosta na tę funkcję chce powołać bliską mu politycznie Ewę Kaczmarek zastępca Pielęgniarki Koordynującej Oddz. Chorób Wewnętrznych. Na liście nazwisk pojawia się też córka radnego Szczepana Goski, która zdaniem pracowników TCZ ma zostać umieszczona w roli odchodzącego Borowskiego lub osoby koordynującej tomaszowskie ratownictwo medyczne. Zapewne wkrótce dowiemy się czy pogłoski ze szpitalnych korytarzy się potwierdzą. W ten sposób pełnię odpowiedzialności nad szpitalem przejmuje "ośrodek decyzyjny" w postaci Mariusza Węgrzynowskiego oraz Adrian Witczak, którego w spółce reprezentuje prokurent Glimasiński. Otwarte zostaje pytanie: kto następny: dyrektor - główna księgowa Alina Jodłowska? Z całą pewnością zostaną dyrektorzy, którzy sami nie wiedzą co w spółce robią. Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Wczorajsza sesja Rady Powiatu Tomaszowskiego zawierała co prawda tylko jeden punkt merytoryczny, ale dyskusja (jeśli można ją tak nazwać) trwa ponad 3 godziny. Jak opisać, to co się działo, by oddzielić własne opinie od prezentacji zdarzeń? Jest to w moim przypadku niezwykle trudne ponieważ sam byłem aktywnym ich uczestnikiem. Dlatego czytelnicy będą mieli możliwość przeczytania dwóch tekstów. Jeden z subiektywną oceną, w formie felietonu, mojego autorstwa. Drugi współpracującej z portalem dziennikarki. Gotowi?
Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Od kilku lat głośno krytykowana jest polityka kadrowa Starosty Mariusza Węgrzynowskiego. Mówi się nawet, że przerost zatrudnienia sięga ok 100 osób przy równoczesnym niedoborze profesjonalnej kadry urzędniczej wyspecjalizowanej w zakresie budownictwa, geodezji, gospodarowania nieruchomościami itd. Piotr Kagankiewicz szacuje, że nadmierne wydatki sięgają nawet czterech milionów złotych. Kolejne umowy miały być podpisywane z początkiem tego roku, a więc kolejne setki tysięcy złotych. Zatrudnienie znajdują członkowie rodzin polityków PiS. Dla przykładu do Wydziału Promocji trafiła córka wójta gminy Będków, Dariusza Misztala, podobnie jak Mariusz Węgrzynowski działacza PiS oraz bliskiej osoby Antoniego Macierewicza. Wójt w ubiegłej kadencji zatrudniał z kolei radnych przyjaznych Staroście. Informacja o tym, co robi konkretnie dany pracownik, okazała się być najbardziej strzeżoną przez wójta tajemnicą. Promocja pęka w szwach. Pracuje w niej kilka osób więcej niż 10 lat temu. Czy jakieś efekty działania można uznać za spektakularne? Chyba tak. Należą do nich niespotykane nigdzie indziej zakupy dewocjonaliów Umorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie w 2016 roku wszczęła śledztwo w sprawie Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej i szefa gabinetu politycznego szefa MON Antoniego Macierewicza. Sprawa dotyczyła tego, że 30 sierpnia tamtego roku w bełchatowskim starostwie podopieczny Antoniego Macierewicza miał obiecywać dobrze płatną pracę powiatowym radnym Platformy Obywatelskiej, w zamian za ich poparcie w głosowaniu nad powołaniem wicestarosty bełchatowskiego.
Za to, że nie mamy nowego bloku operacyjnego odpowiada Starosta Węgrzynowski Radni Komitetu Wyborczego Marcina Witko w Powiecie Tomaszowskim oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego złożyli wniosek o zwołanie sesji w trybie tzw. nadzwyczajnym. Tematem przewodnim była sytuacja w szpitalu po zmianie Prezesa spółki. Radni chcieli też przepytać Marka Utrackiego i poznać zakres jego kompetencji. W czasie 3 godzin obrad pojawiło się tak wiele wątków, że dla przejrzystości należy relację podzielić na kilka części. To, co najbardziej powinno interesować tomaszowian, to oczywiście poprawa jakości usług, której nie da się przeprowadzić bez ważnych inwestycji. Są one istotne z punktu widzenia rozwoju i coraz większego zapotrzebowania w związku ze starzejącym się społeczeństwa miasta, powiatu. Dyrektor Monika Białas skupiła się na dwóch złożonych wnioskach oraz trzecim, który jest gotowy do złożenia. Skaczcie do góry jak... polityczne kangury Wszystko wskazuje na to, że Adrianowi Witczakowi uda się w krótkim czasie odzyskać dwóch radnych w Radzie Miejskiej. Nie jest tu mowa oczywiście o paniach, które złożyły rezygnację z członkostwa w klubie i partii, nie godząc się z zachowaniami posła Platformy Obywatelskiej. Do radnych KO dołączą najprawdopodobniej dwaj radni Kucharscy, którzy już obecnie uczestniczą w partyjnych zebraniach Platformy. Obaj Panowie dostali się do Rady z listy Polski 2050 Szymona Hołowni, wcześniej mandaty uzyskali kandydując z list PO. Teraz wykonają kolejny kangurzy skok. Co na to Polska 2050? Członkowie partii od swoich radnych się odcinają. Nawet świąteczne życzenia w Tomaszowskim Informatorze Tygodniowym składali osobno. Twierdzą, że panowie w partii nie są i od ich działań się dystansują
Reklama
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama