Podczas konfrontacji oko w oko ze stereotypami, zazwyczaj zmieniamy swój światopogląd na daną kwestię. Opuszczając Laos, miałem wrażenie, że nic się jednak nie zmieniło. Ten kraj tak biernie, neutralnie i spokojnie egzystuje w cieniu swoich sąsiadów, że wywołuje we mnie zupełnie neutralne emocje.
O ile Chiny pną się do góry, Wietnam rozłazi się na wszystkie strony, Kambodża, powoli odbija się od dna, Tajlandia inwestuje w image a Birma przechodzi poważne zmiany, o tyle, Laos po prostu sobie jest. Tutaj przyjeżdża się by uciec od ludzi. Tutaj, można być w 100% pewnym, że mimo białego koloru skóry i jasnych włosów, przejdziemy ulicą niezauważeni.
Laos jest rajem dla amatorów relaksu na świeżym powietrzu z dala od metropolitarnego hałasu. To właśnie zachwyca - ta naturalność, ten brak spontaniczności. Laos rzuca czar, który pryska zaraz po przekroczeniu kolejnej granicy. Z drugiej strony, czy oprócz odpoczynku, ma on do zaoferowania coś szczególnie interesującego i porywającego serce?
Do Laosu przyjeżdża się głównie po spokój.
WIZY
Wiza do Laosu to, tak na prawdę, myto wjazdowe. Wystarczy pojawić się na granicy - lądowej, wodnej lub lotniczej - z paszportem, zdjęciem i gotówką w kwocie 30 dolarów (opłata podstawowa) i do pięciu dodatkowych dolarów ("opłata stemplowa"). Nie ma zdjęcia? Nie ma problemu. Co prawda, na granicy nie urzęduje fotograf, ale.... jeśli są dolary to dlaczego wizy miałoby nie być?
Po nabazgraniu jakichkolwiek danych na karcie wjazdowej, której i tak nikt nie sprawdza, dostaniemy 30 dni pobytu w Laotańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej. Jeśli 30 dni to za mało, nie ma sobie co rwać włosów z głowy. Laos to otoczona innymi krajami tubka. Chcąc kolejne 30 dni wystarczy skoczyć na zakupy do jednego z sąsiadów - lub chociażby do bezcłówki (wystarczy się wystemplować i bez stemplowania do innego kraju, po prostu zawrócić po środku granicy).
Jeśli potrzeba nam jedynie kilku dodatkowych dni a nie chcemy się zbytnio ruszać z miejsca, wystarczy przedłużyć wizę w jednym z wielu biur turystycznych na terenie całego państwa (ok. 3 - 4 usd za 1 dodatkowy dzień; minimum to, z reguły, 5 dni) lub bezpośrednio w posterunku służb imigracyjnych w Pakxe, Vientianne, Luang Prabang, Phonsavan lub Oudom Xai (2 dolary za 1 dodatkowy dzień). Przekroczenie terminu pobytu to wydatek 10 dolarów dziennie.
Wiza.... znaczy się, bilet do Laosu.
BEZPIECZEŃSTWO
Niewiele jest krajów na świecie, w których można zostawić dobytek swojego życia na środku głównej ulicy i wrócić za kilka dni. Kradzieże w Laosie zdarzają się jedynie w Vientianne i miastach turystycznych - przeważnie ze strony innych obcokrajowców. Nie wiadomo, tak na prawdę, czy są to faktycznie kradzieże czy wynik przedawkowania różnych ciekawych, dostępnych na rynku substancji. Zjawisko snatchingu (wyrywania wartościowych przedmiotów przez złodziejaszków na skuterkach), do Laosu jeszcze przez długi czas nie dotrze. No bo - komu by się chciało?
Laos jest również chyba jedynym krajem w Azji Południowo-Wschodniej, w którym kierowcy stosują się do przepisów ruchu drogowego. Klaksony używane są tylko w nagłych wypadkach, nikt nie robi sobie 10 pasów z jednopasmówki, rzadko spotyka się nawet osoby jadące pod prąd podczas lewoskrętów. W miejscach, w których wynajmowałem skuterek, to ja - białopośladkowy Europejczyk - byłem najmniej cywilizowanym użytkownikiem drogi.
Przykłady wyrazów o przeciwstawnym znaczeniu: Laos i niebezpieczeństwo.
Zagrożeni mogą czuć się jedynie amatorzy dodatkowych oktanów, płatnej rozrywki z osobami dowolnej z trzech płci i hipohondrycy. W Laosie, praktycznie każdy tuk-tuk to alfons i diler w jednym. Marijuana? Opium? Ya-Ba? Extasy? Nie ma problemu. Problemy zaczynają się dopiero kiedy z takimi wspomagaczami zostaniemy złapani.
Standardowa opłata zwalniająca nas od odpowiedzialności karnej to ok. 700 dolarów, które trafiają do kieszeni funkcjonariusza szczęściarza. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które zostały przyłapane pod wpływem. Nie wiem czy ze względu na ich stan czy ze względu na chciwość władz, ceny podlegają jedynie nieznacznym negocjacjom.
Znacznie poważniejszym przestępstwem jest obcowanie Nielaotańczyka z Laotanką. Laos ma niewiele ponad 6.000.000 - najprawdopodobniej, rząd obawia się, że w przypadku zalegalizowania takiego związku, kolejna osoba czmychnie za granicę. Teoretycznie, ślub wziąć jest łatwo. Ale nie oszukujmy się - jak legalizacja bez wstępnej konsumpcji to ja chcę Papę Smerfa jako świadka.
Malaria i Denga w Laosie to, niestety, szara codzienność. Nie są podejmowane żadne akcje zapobiegawcze. Przyjeżdżając do Laosu i planując powrót, warto zarezerwować sobie łóżko na oddziale zakaźnym swojego lokalnego szpitala. Dostępność leków na miejscu przypomina dostępność papierosów w sklepach "Wszystko po 4 zł" w Polsce. Niby wszystko w aptekach jest, ale jakoś tak - nie to co potrzeba. Szpitale w Laosie powinno się odwiedzać tylko w razie nagłej konieczności i w przypadku gdy nie da się przejechać do sąsiedniej Tajlandii, Wietnamu czy chociażby Kambodży.
Na mapcę malarycznej, Laos jest cały czerwony. Pic na wodę? Od tygodnia do roku po opuszczeniu kraju, wszystko powinno być jasne i klarowne.
LUDZIE
Sześć i pół miliona mieszkańców na relatywnie dużej powierzchni? Przed przyjazdem do Laosu wydawało mi się, że nie zobaczę żywej duszy. Nie pomyliłem się bardzo. Widziałem wiele ciał - o wiele więcej niż sugerują dane demograficzne - wszystkie przejawiały jakieś tam funkcje życiowe, ale duszy faktycznie mi było w nich brak. Nie to, że ktoś byłby niemiły. Co to to nie. Najmilsi, jak dla mnie w Azji Południowo-Wschodniej, Laotańczycy są spokojni i wyluzowani aż do bólu. W niczym nie widzą problemu. Na nic nigdy nie ma za mało czasu. To kraj, w którym życie toczy się powoli zgodnie z zasadą "Co miałeś zrobić rok temu, zrób za rok".
Laotańczycy są spokojni i wyluzowani.
Podczas podróży po Laosie, miałem wrażenie, że po prostu nie wszyscy obywatele tego kraju są zliczani. Może nie wszystkim chce się pofatygować po dowód?
Zastanawiać może też fakt czy jeśli komuś chciałoby się podbić Laos, i ogłosić na jego terenie swoją własną republikę, to czy któryś z jego mieszkańców by specjalnie oponował. Podejrzewam, że większość, jakąkolwiek woję spędziłaby na hamaku a hitem targowisk nie byłyby AK-47 tylko zatyczki do uszu.
Tereny poza miastami i głównymi szlakami, zamieszkane są głównie przez społeczności plemienne. Tak na prawdę, te wioski, których mieszkańcy wierzą w obecność dobrych i złych duchów, używają tajemnych ziół i zaklęć w celach leczniczych stanowią kulturalno - etniczną wyjątkowość Laosu.
Najciekawsze pod względem kulturowym są plemienne wioski. Każda społeczność ma swój własny język, swoją własną religię i obyczaje.
CENY
Nic nie ma ceny. Wszystko może kosztować albo tyle ile zawoła sprzedawca, albo tyle, ile chcemy zapłacić. Ponieważ nie każdemu chce się dokładnie liczyć wielkiej ilości zer na kipach ani pilnować rachunków klientów restauracji czy barów, to od naszej uczciwości zależy czy nie wyjdziemy ze sklepu wynosząc połowę inwentarza bez płacenia. Wyjątkiem są targowiska, na których wymiana odbywa się w tym samym czasie - w jednej ręce gotówka, w drugiej produkt. Większość rzeczy jest droższa niż u sąsiadów.
Przykładowe ceny (kwiecień 2012):
- woda "mineralna": 0.15 usd (mała butelka)
- papierosy: od 0.45 usd - 2 usd
- piwo: 0.75 - 1.3 usd
- kawa: 0.4 - 2 usd
- ryż: ok. 0,1 usd za 100 gramów przegotowanego ryżu
- makaron (nudle): ok. 0.2 usd za szybką zupkę chińską
- makaron (spaghetti): ok. 2 usd / 500 g.
- owoce: banany są śmiesznie tanie
- autobus miejski: co to?
- busik pozamiejski: ok. 1.5 - 2 usd/100km.
- pociąg: po co ciąg?
- tuktuk/mototaksówka w mieście: ok. 0.25usd - 1 usd (w zależności od ilości osób/dystansu)
- wynajem stuterka: 5 usd - 8 usd/dzień
- zakwaterowanie - 1.2 usd (dormitorium) - nieco ponad 100 dolarów za dzień.
Na targach, jak sama nazwa wskazuje, trzeba się targować.
KOMUNIKACJA
Drogi w Laosie są bardzo dobre - pod warunkiem, że mówimy o niewielkiej ilości, tzw. hajłeji, które mają przeważnie jeden pas i niezbyt równe pobocze. Reszta istnieje tylko na mapach, które są przeważnie nieaktualne, nieprecyzyjne i bardzo drogie (mapa GT Riders, którą dostałem od Łukasza w Kambodży, a którą zgubiłem gdzieś w okolicach Pakxe, kosztowała ok. 10 dolarów).
Praktycznie do każdego miasta można dostać się autobusem. Do wyboru mamy różne klasy - od lokalnych busików przypominających napompowane tuk-tuki, przez porządne ale nadal lokalne, autobusy radzieckiej myśli technicznej, do klimatyzowanych Vip-busów. Ceny różnią się w zależności od klasy. Na przejazdy powinno się rezerwować od 1.5 do 2 usd.
Nie mniej jednak, w Laosie, bardzo dobrze funkcjonuje autostop. Większość osób kupujących dwuślady, uderza w pickupy. Dlatego, na upartego, można by łapać nawet w kilkunastoosobowej grupie. Cały Laos przejechałem autostopem, wynajmując skuterek (niestety, w porównaniu do sąsiadów, jest to droga impreza) w miejscach, w których zjeżdżałem z trasy.
Na południu szło mi to bardzo łatwo - im dalej na północ, tym już było gorzej - głównie ze względu na bardzo małe natężenie ruchu. Warto pamiętać, że pojęcie "autostop" w Laosie nie istnieje. Dlatego, jeśli widzimy, że ktoś się zatrzymuje, wypada go uprzedzić, że chcemy jechać na gapę. W tym celu, przydaje się zwrot "bor mi ngen - nie mam pieniędzy". Od kilku kierowców, na wstępie słyszałem "no money, no problem".
Autostop w Laosie nie istnieje, ale działa świetnie. Większość prywatnych aut to pickupy. Jak dla mnie, najwygodniejszą pakę ma Toyota Hillux.
HOTELE
W Laosie, nie ma czegoś takiego jak pokoje z godzinnym systemem naliczania w każdej malutkiej wsi, których oferta skierowana jest bardziej do młodych par szukających prywatności aniżeli do liczących każdy grosz przyjezdnych.
Stąd, lepiej albo trzymać się mapki turystycznej, albo wziąć własny namiot, albo... zwrócić się o pomoc do mnichów. Ci, widząc zabłąkanego wędrowca, z chęcią nas przenocują.
Przy okazji, mamy w ten sposób szanse na lekcję o buddyźmie i życiu w Świątyni. Ostatni punkt można sobie darować w Luang Prabang - wstęp do większości świątyń jest płatny.
W Savannakhet, u mnichów, spędziłem aż tydzień.
W miastach turystycznych jest pełna baza noclegowa w różnych cenach (od 1.2 dolara za łóżko w dormitorium) uderzająca we wszystkie gusta. Nie ma potrzeby rezerwowania miejsc wcześniej. Ceny? Im dalej na północ tym drożej. Na Płaskowyżu Bolaven, w Tad Lo, widziałem pensjonaty z tarasem z widokiem na wodospad i elegancką restauracją, w których pokoje kosztowały od 6 do ok. 10 dolarów za noc.
Laos potrafi rzucić urok.
PRZESZKODY
1. Uroki - bardzo dużo odwiedzających, których spotkałem było tak zakochanych w Laosie, że przedłużali sobie wizy o tydzień, dwa, miesiąc. Ja też prawie uległem temu urokowi. Przedłużyłem sobie wizę o pięć dni, z których wykorzystałem tylko jeden. W momencie wyjazdu, czar prysnął. Owszem, jest ciekawie, jest naturalnie, ale żeby znaleźć tego typu miejsca trzeba się mocno naszukać
2. Najlepsi przyjaciele - w Laosie jest malutka plaga dzikich psów. Poza szczepieniami nie są prowadzone żadne akcje profilaktyczne przeciwko wściekliźnie. Po ugryzieniu przez podejrzanego o chorobę czworonoga jesteśmy skazani na podanie tego preparatu, który akurat mają na stanie w danym szpitalu. Niestety, koncerny farmaceutyczne, tak sobie dobierają składy, że przyjęcie innej szczepionki niż ta, którą dostaliśmy na początku jest nieco ryzykownym zabiegiem.
3. Opieka medyczna - w przypadku problemów ze zdrowiem, najlepiej uderzać w Vientianne, Pakxe lub Savannakhet. W innych miastach, do szpitala nie radzę nawet wchodzić.
4. Jedzenie - w odróżnieniu od wielu krajów azjatyckich, w Laosie, nie ma zwyczaju jedzenia na ulicy. Tutaj, gotuje się przeważnie w domu. Lokale gastronomiczne z tanim jedzeniem, nastawione są z reguły na turystów i kierowców. Dlatego, poza utartym szlakiem, warto zabezpieczyć sobie jakiś posiłek.
CIEKAWOSTKI
1. Oficjalną walutą Laosu jest kip, ale w wielu miejscach, przyjmowane są również tajskie bahty.
2. Laos jest rajem dla miłośników natury - dżungle, jaskinie, wodospady to tylko niektóre atrakcje czekające na odwiedzających.
3. Głównym daniem w laotańskich domach jest kleisty ryż, który je się rękoma. W ulicznych jadłodalniach dominują zupy, hot-dogi i naleśniki ;-).
4. Większość mieszkańców Laosu to ludność plemienna - każde plemie ma swoje własne zwyczaje, własny język i własną religię.
5. Oficjalną religią w Laosie jest Buddyzm. Wśród ludności plemiennej, spotkać można również animizm i szamanizm.
6. Większość plemion w Laosie żyje ze zbieractwa, sprzedaży ręcznie zdobionych tkanin, plecionek.
7. Niektóre plemiona nadal uprawiają mak lekarski i wytwarzają opium.
8. Przed wejściem do laotańskiego domu, koniecznie trzeba ściągnąć buty.
9. W większości miejsc turystycznych znajdują się biura podróży, w których można kupić dowolną wycieczkę.
10. W moim osobistym odczuciu, Laos wypada świetnie pod kątem znajomości języków obcych. Praktycznie codziennie spotykałem choć jedną osobę mówiącą po angielsku czy francusku. Niektórzy mówili nawet po rosyjsku.
Plecione koszyczki na kleisty ryż - najbardziej charakterystyczna pamiątka z Laosu.
Napisz komentarz
Komentarze