Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 10 kwietnia 2025 23:43
Reklama
Reklama

Laos (Savannakhet) - Miasto Raju?

W Pakxe posiedziałem sobie jeszcze dwa dni. Nie to, że jakoś mi się specjalnie spodobało, ale stwierdziłem, że zostanę sobie do terminu trzeciego zastrzyku i będę miał spokój z szukaniem szpitali przez następny tydzień. W ramach "prowizji" za przyprowadzenie do nowo otwartego pensjonatu SoutChai nowych gości, miałem darmowy pokój z klimatyzacją.
Reklama dotacje unijne dla firm MŚP

 

Reklama

Bardzo wyluzowana obsługa mocno się starała o komfort gości. Schodząc rano pod prysznic, od brata właściciela - 25-letniego laotańczyka, wyglądającego na, góra, 18 lat, usłyszałem pytanie czy chcę śniadanie. SoutChai to rodzinnie prowadzony pensjonat i biuro turystyczne oferujące wycieczki po okolicy w jednym. Wszyscy spożywają posiłki wspólnie, dlatego, jeśli któryś z falangów znajdzie się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, również na niego będzie czekał talerz ciepłego jedzenia.

 

Moją motywacją było jednak przeczekanie do kolejnego zastrzyku przed dalszą drogą. Nie będąc pewnym czy w kolejnym miejscu będą mieli ten sam preparat, którego, według zaleceń lekarza powinienem się trzymać i, wiedząc, że trzy pierwsze dawki są najważniejsze, wolałem nie ryzykować.

 

W szpitalu pojawiłem się wczesnym rankiem 7 kwietnia - czyli w dniu, w którym miałem wziąć kolejną porcję szczepienia. Zapomniałem recepty i musiałem się wrócić do pokoju po kwitki. Biorąc pod uwagę gorące, lekko wilgotne powietrze i unoszący się wokół zapach plumerii, był to nawet przyjemny poranny spacerek. Na drugą wizytę, udałem się jednak już z plecakiem. Tym razem, miałem jeszcze większy opór niż kiedykolwiek a obsługa i goście szpitala mieli jeszcze większy ubaw niż za pierwszym i drugim razem. Po prostu, nie lubię białych fartuchów, igieł, strzykawek, pigułek, tabletek i innych tym podobnych rzeczy.

 

Krajom strefy tropikalnej, brzydki zapach nie grozi. Co chwila coś kwitnie. Jak dla mnie, najładniej waniają plumerie.

 

Pakxe, mimo, że jest jednym z większych w, podobno, 8-milionowym Laosie, jest malutkim miasteczkiem. Żeby dostać się z jednego miejsca w drugie, wystarczą dwie nogi i średniej klasy buty. Na siłę, można i bez - tyle, że ludzie będą się dziwnie patrzeć. Na drodzę numer 13 byłem jeszcze przed 10. Ruch był w miarę przyzwoity. Czytając dane o populacji w Laosie, spodziewałem się, że będzie gorzej.

 

Tymczasem, niewiele było mi potrzeba by zatrzymał się pickup. Kierowca nie jechał daleko, ale zafundował mi pierwsze 3 kilometry - do, przypominającego kameralny aeroklub, lotniska, które ustawione jest na samej krawędzi Pakxe. Kolejne kilometry przejechałem na pacę towarowego tuk-tuka usadowiony wygodnie na wielkich plastikowych butlach z wodą.

 

260 kilometrów - spoko luz.

 

Później przyszedł delikatny kryzys. Stałem sobie w pełnym słońcu, pociłem się, a na złość, zatrzymywały się tylko drogie autobusy. W końcu, z przeciwnego pasa podjechał dostawczy van.

- Gdzie jedziesz? Ja zawracam
- Do Savannakhet, odpowiedziałem nieco zakłopotany, widząc, że kierowca ustawiony jest w odwrotnym kierunku
- No to ja jadę do Vientiane. Poczekaj chwilę


Miły facet - były nauczyciel języka angielskiego, faktycznie zawrócił. Powiedział, że widział mnie wcześniej ale za szybko jechał żeby się gwałtownie zatrzymywać. Bezpieczeństwo za kierownicą w Indochinach? Chyba tylko w Laosie - w wietnamskim drogowym chaosie byłaby to czysta abstrakcja. W ekspresowym tempie, zostałem dowieziony do samego Savannakhet - i to na długo przed zachodem słońca.


Stojąc na rogatkach i słysząc dobiegający z niedaleka głośny ryk ponad 20-cylindrowego silnika lokomotywy, przestraszyłem się nie na żarty. Rozejrzałem się wkoło - to nie lokomotywa. To mój żołądek dopomniał się jakiegoś zapychacza. Zdecydowałem się na zupkę nudlową w jednej z okolicznych knajpek. Cena: 0.5 dolara; porcja solidna, ale i tak się nie najadłem.

 

Ryk ogromnej, dostawczej lokomotywy na takiej drodze? Nie... to tylko mój żołądek.

 

 

 

 

Spacerując prawie pustymi uliczkami Savannakhet, miałem dziwne wrażenie, że mi się tutaj nie spodoba. Może po prostu, egzotyczna nazwa, sprawiła, że spodziewałem się więcej. To co zastałem to schludne, czyste uliczki udekorowane zabudową kolonialną, socjalistyczną i nowym, luksusowym budownictwem laotańskich dorobkiewiczy z Tajlandii. Taka mieszanka stylów połączona z pustką, nicością i wszechogarniającą nudą. Idąc drogą wlotową, szukając centrum, przeszedłem całe miasto. Później, okazało się, to, co wziąłem za przedmieścia są właśnie centrum. I to ma być najbardziej zaludniona okolica Laosu?

 

Czasami, czułem się trochę jak w ukraińskiej Prypeci. Nie spotkałem nikogo. Wszyscy albo się pochowali, albo wyemigrowali na drugi brzeg Mekongu do tajskiego Mugdahan. Nieliczni, którzy pozostali na zewnątrz, siedzieli sobie pod daszkami w kawiarniach i restauracyjkach i.... nie wiem - albo medytowali, albo spali. Z drugiej strony, gdyby Laotańczycy budowali się w taki sposób jak chińczycy, 120-tysięczne Savannakhet, składałoby się pewnie z dwóch ulic i czterech apartamentowych wieżowców a po środku miasta, możnaby zawiesić siatkę do tenisa. Pierwsze wrażenie, które zrobiło na mnie to miasto to: "ładne, schludne, ale nudne". Do czasu aż przy jednym ze słupów reklamowych, zastałem nieco dzienny widok.

 

Z początku, Savannakhet, jawiło mi się jako czyste, schludne, ale nudne miasteczko....

 

... chociaż.... czy aby na pewno?

 

Mnisi siłowali się z mocowaniem plakatów o naborze na nowicjat w taki sposób, że przy okazji, łamali wszystkie zasady BHP. Wyciągnąłem aparat i podszedłem bliżej. Nie mieli nic przeciwko zdjęciom. Ba - sami również zaczęli je robić. Jeden z nich - Kapono, bez trudu, dość dobrym angielskim, odpowiedział na wszystkie nurtujące mnie w tym momencie pytania. A, że miałem ich sporo bo w mojej edukacji, przedmiot "religia" był jakiś dziwnie jednostronny, poprosiłem o nocleg w świątyni i możliwość stania się cieniem mnichów na kilka dni. Dostałem opiekuna - śramanierę (nowicjusza) Linga. W ten sposób, w nudnym Savannakhet, które po dwóch dniach przestało zupełnie być nudne, nie nudziłem się ani trochę.

 

Laotańczycy mają wyobraźnię! Tutaj: mini-szrot i warsztat zajmujący się tuningiem motocykli typu cruiser.

 

Z drugiej strony, ponieważ postanowiłem sobie spróbować żyć w taki sam sposób jak mnisi, mój zegarek biologiczny i przemiana materii przeszły poważny test. Życie w świątyni toczy się od czwartej rano do dwudziestej wieczorem. W niektórych miejscach, są to leniwe, następujące po sobie dni. Ja akurat, trafiłem na mnichów pracusiów, którzy nie tylko załatwiali kampanię reklamową we wszystkich możliwych mediach, ale również stawiali nowy budynek, dekorowali teren nowymi drzewami i, ogólnie, byli cały czas w ruchu. Poprowadziłem również lekcję angielskiego w szkole, do której chodzi Ling.
 

 

Prawe rękawy zakasane i praca wre!

 

Już drugiego dnia, mieszkańcy okolicznych uliczek myśleli, że jestem śramanierą (nowicjuszem). W knajpcę za rogiem, nie musiałem płacić za kawę. W innych kawiarniach już, niestety tak, ale i tak, najlepszej jakości kawa okazała się być właśnie w tym miejscu. Była również najtańszą w całym Savannakhet (0,2 dolara).

 

Żebym tylko mógł się skupić na dłużej niż minutę.

 

Savannakhet to graniczne miasto posiadające, oddzielone od Tajlandii rzeką Mekong. Nazwa oznacza Miasto Raju (Savanh Nakhoe) i może, faktycznie, kiedyś nim było. Obecnie, można pospacerować po prawie pustych uliczkach, odwiedzić liczne świątynie buddyjskie, kościół katolicki, kościół ewangelicki lub meczet, a także, udać się po wizę do ambasady Tajlandii lub Wietnamu. Mój przystanek w Savannakher umotywowany był wizytą właśnie w jednej z tych ambasad....

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

„Złoty konkurs dla polskich rodzin”

Narodowy Bank Polski zaprasza do udziału w wyjątkowym konkursie na temat rezerw złota.Data dodania artykułu: 09.04.2025 10:22Liczba komentarzy artykułu: 2
„Złoty konkurs dla polskich rodzin”

80 lat Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych

Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne S.A. (WSiP) to najstarsze polskie wydawnictwo edukacyjne i jedna z najbardziej rozpoznawalnych firm działających na rynku podręczników oraz narzędzi edukacyjnych dla szkół w Polsce. Podstawę oferty stanowią tradycyjne i cyfrowe produkty dla wszystkich poziomów edukacji - od wychowania przedszkolnego, przez szkoły podstawowe, licea, technika do szkół branżowych. Firma rozwija innowacyjną platformę edukacyjną - EDURANGĘ. Dbając o najwyższy poziom przygotowywanych materiałów, WSiP nie pomija roli rozwoju zawodowego nauczycieli. Dlatego prowadzi niepubliczny ośrodek doskonalenia nauczycieli ORKE, który wspiera profesjonalnymi szkoleniami nauczycieli oraz dyrektorów szkół i placówek oświatowych.Data dodania artykułu: 08.04.2025 09:17
80 lat Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych

Europosłowie: będziemy walczyć o utrzymanie finansowania polityki spójności i polityki rolnej UE

Sprawozdawcy Parlamentu Europejskiego ds. kolejnego wieloletniego budżetu UE uważają, że pomimo nowych wyzwań związanych z zapewnieniem bezpieczeństwa, polityka spójności oraz wspólna polityka rolna - które wykorzystują obecnie 2/3 budżetu UE - muszą być traktowane priorytetowo. „Europa musi stać się silniejsza i musi to znaleźć odzwierciedlenie w budżecie” - mówi europoseł Siegfried Mureșan.Data dodania artykułu: 08.04.2025 09:10
Europosłowie: będziemy walczyć o utrzymanie finansowania polityki spójności i polityki rolnej UE
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Reklama
Reklama
zachmurzenie duże

Temperatura: 3°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1016 hPa
Wiatr: 12 km/h

Reklama
Reklama

Wasze komentarze

Autor komentarza: AjdejanoTreść komentarza: Szanowny Panie Prezydencie. Ad. 1. I bardzo dobry numer z tym parkiem. Te różne zaczepki tego różnego lewactwa po drodze nie mają znaczenia. Ale z tą godziną szóstą rano to trochę Pan przesadził. Kiedyś, pewne "czynności" w łóżku o tej godzinie dopiero kończyłem, a teraz o tej godzinie, dopiero przekręcam się na drugi bok. Ad. 2. Jeżeli ma Pan na myśli ten brukowiec uliczny, to ja mam takie samo zdanie: "nie bać" lokalnego szmatławca. Ad. 3. Jak wyżej: "nie bać" Kucharskiego i aktualny, tzw. "wymiar...". Ad. 4. Tak. Dobra diagnoza. Ci, tzw. radni, to są niszczyciele samorządności. Do tych destruktorów należy oczywiście dołączyć pewnego, tomaszowskiego, antysamorządowego, antyspołecznego i podejrzanego w innych życiowych "upodobaniach" - nie daj Panie Boże - posła. Jeżeli dorzucimy do tego osobiste pomówienia wobec Pana, to śmiało można stwierdzić, że są to zwykłe gnidy dworskie. Pytanie na jakim dworze takie gnidy służą?! Oczywiście, na dworze ryżego donka. Ad .5 i 6. Opisane dobre zamierzenia dla miasta. Jednak, opisane wyżej gnidy dworskie, wspomagane przez powiatowego katechetę i jego przygłupów oraz przez lokalnego szmatławca, będą robić Panu pod dużą górkę. Te społeczne i samorządowe oraz medialne głupole ZAWSZE będą na Pona szukać różnych "haków". Ale, ponieważ są to głupole i dworskie gnidy, mogą Pana pocałować "w pukiel". Te lokalne przygłupy myślały, że mogą Pana traktować tak, jak dzisiaj (10.04.25 r.) chcieli potraktować Nawrockiego przygłupy od Trzaskowskiego. Uważali, że ci od Nawrockiego, to są totalne przygłupy. I teraz jest konsternacja: oni (od Nawrockiego) to nie są, kur.a, głupki. I wiem, że tak samo o Panu już teraz myślą te lokalne, samorządowe, parlamentarne i medialne przygłupy . Pozdrowienia od starego czekisty.Źródło komentarza: Panom z "różowego trabanta" nie dam się zastraszyćAutor komentarza: Tomasz W.Treść komentarza: Panie Prezydencie ! Byli , są, i będą przeszkadzać, bo taka ich natura! Szacunek dla Pana za te wszystkie inwestycje👍Źródło komentarza: Panom z "różowego trabanta" nie dam się zastraszyćAutor komentarza: Mi-Go-BeTreść komentarza: Od dłuższego czasu mówię,że pan K.jest nierównozważony...Źródło komentarza: Panom z "różowego trabanta" nie dam się zastraszyćAutor komentarza: AjdejanoTreść komentarza: Towarzyszu Kiermas. Za czasów, najbliższych Towarzyszowi, było jeszcze gorzej. I właśnie dlatego, po II wojnie, za ulubionej Towarzysza komuny, w Polsce też odbywało się jeszcze większe piekło: stalin, bierut, gomułka, itp., itd. Polska przeszła wtedy przez piekło, jednak nie dla wszystkich ..... Tacu Towarzysze jak pan, tego piekła nie zauważali, bo i po co?! I przez to piekło, Polska, która była w koalicji zwycięskiej po II wojnie, klepała biedę, a potomkowie hitlera świętowali, bo ci przestępcy i mordercy skorzystali z Planu Marshalla i teraz ci zbrodniarze pogardzają nami - Polakami i znów chcą nas uszczęśliwiać poprzez durniów-komunistów z Brukseli. I to jest prawdziwe piekło - Towarzyszu Kiermas. Pozdrowienia od starego pisiora - Towarzyszu Kiermas.Źródło komentarza: Kataklizm w powiatowym samorządzieAutor komentarza: Tomaszowianin i wędkarz.Treść komentarza: Niech Pan Prezydent obejrzy również w sobotę śnięte ryby w Wolborce i czarne jej wody. Zatruto piękną rybną rzekę…brak słów by wyrazić oburzenie…ale jest nowy Park! Ukłony dla Pana Prezydenta.Źródło komentarza: Panom z "różowego trabanta" nie dam się zastraszyćAutor komentarza: ...)Treść komentarza: to przyjdź nad ranem około 13Źródło komentarza: Panom z "różowego trabanta" nie dam się zastraszyć
Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama