Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 12:06
Reklama
Reklama

Laos - Kolejny skrawek Nibylandii czyli Płaskowyż Bolaven

Płaskowyż Bolaven (Bolaven Plateau) leżący w obrębie prowincji Champasack, Attepeu i Sekong to magiczne miejsce porośnięte obfitymi plantacjami kawy, w którego doliny spływają nurty kilkudziesięciu ukrytych w gęstwinach niewyciętych jeszcze lasów wodospadów.

 

Szwajcaria, znowu Szwajcaria - tak sobie myślałem wytaczając się powoli z Pakxe. Nikt na mnie nie trąbił, nikt na mnie nie polował. Miałem wrażenie, że wreszcie - jadąc, po prostu sobie jadę a nie jestem ruchomą tarczą innych użytkowników drogi. W Wietnamie, ruch uliczny przypomina polowanie.

 

W Kambodży jest lepiej, ale i tak, obowiązuje zasada, że "duży może więcej". Słysząc głośny klakson za plecami, trzeba zjechać - a gdy dźwięk dobiega z naprzeciwka - cóż.... spóźniliśmy się z prośbą o pierwszeństwo i musimy ustąpić drogi. W Laosie, dla odmiany, trzeba patrzeć w lusterka. Kierowcy, wyprzedzając nie ostrzegają dźwiękiem. A szkoda - ten nawyk, wydał mi się być bardzo bezpieczny. Z drugiej strony, zaludnienie i ruch w Laosie są takie małe, że jeśli u nas wszyscy by tak robili, to pewnie za kierownicę, nikt nie wsiadałby bez hełmofonu.

 

Pokierowałem się na wschód, w kierunku Pakxong. Po drodzę minąłem cztery wodospady. Wszystkie wyglądały jak żywcem wyjęte z filmu Jurassic Park. Wokół wszystkich, również, albo dopiero powstawały, albo już dobrze działały eleganckie kurorty wypoczynkowe. Być może, już niedługo, spiętrzony Laos, znów będzie południowoazjatyckim odpowiednikiem Alp francuskich. Za dojście do wodospadów, wołano również niemałe pieniądze - osobną opłatę za wstęp i osobną za parking. Ograniczyłem się więc do jednego, który, ze względu na niedokończony kurort i ostre, niezabezpieczone zejście w dół, był jeszcze darmowy. 

 

Być może, już niedługo, spiętrzony Laos będzie południowoazjatyckim odpowiednikiem Alp Francuskich.

 

Zagadałem się też z Hiszpanem - Luisem, który zatrzymał się jako wolontariusz w jednym z takich kurortów. Powiedział mi, że cały zarobek z noclegów, luksusowej restauracji i ekologicznej plantacji kawy trafia na budowę lokalnych szkół, świetlic, przychodni i szpitali. Po zachodzie słońca, zdecydowałem się jechać do pobliskiego Pakxong - laotańskiej stolicy kawy żeby szukać noclegu. Nie widziało mi się, jednak, nocowanie w pensjonacie.

 

W tym celu, udałem się do malutkiej i jedynej świątyni ulokowanej na ogromnej przestrzeni wolnego terenu otoczonego stupami. Żaden z mnichów nie mówił po angielsku na tyle by mnie zrozumieć. Pokazałem więc na namiot i zapytałem czy mogę tutaj spać. Nie mięli obiekcji. Mało tego, kiedy namiot był już rozbity, zaproponowali miejsce w środku. Jakoś tak, jednak, w moim własnym, pięciogwiazdkowym apartamencie, czuję się zawsze bezpieczniej, jeśli chodzi o małe brzęczące krwiopijki.

 

Widok z mojego pięciogwiazdkowego, przenośnego apartamentu o 5 rano.

 

Następny ranek wydał mi się koszmarnie zimny. Zaraz po jeszcze zimniejszej kąpieli, pożegnałem się z mnichami i strzeliłem sobie szybką kawę z mocchi w jedynej kawiarni w Pakxong - prowadzonej zresztą przez Holendra. Mimo, że Płaskowyż Bolaven jest głównym ośrodkiem produkcji kawy w Laosie, a kawowców jest tutaj więcej niż jakichkolwiek innych roślin, parzona kawa zarezerwowana jest głównie dla luksusowych knajpek. Z tego, co mi zostało powiedziane, Laotańczycy, po prostu, za kawą nie przepadają. Logiczne - diler, swojego towaru nie bierze :-).

 

Kawa jest jak złoto - zawsze trzyma cenę. Powiedział mi Holender prowadzący jedyną kawiarnię w laotańskiej stolicy tego czarnego napoju.

 

 



Zastanawiałem się czy jechać od razu na południe czy odbić trochę na północ, a później zboczyć z drogi. Jedną z rzeczy, które musiałem wziąć pod uwagę było niespóźnienie się na kolejny zastrzyk przeciwko wściekliźnie. Zdecydowałem odbić na północ, w kierunku polecanego mi przez Kubę i Anitę Tad Lo a następny dzień zacząć od wizyty w szpitalu w pobliskim Salavan. Na odcinku 60 kilometrów, pogoda zmieniała się z koszmarnie zimnej, przez lekko zimną po koszmarnie gorącą. W parze z temperaturą, szła również wilgoć i opady. Nie wiem po co się wcześniej kąpałem skoro mycie i suszenie miałem zafundowane gratis.

 

Zaraz po przyjeździe do Tad Lo, poznałem parę z Belgii, podróżującą na trasie bardzo podobnej do mojej. Podczas objeżdżania kolejnych wodospadów, wymieniliśmy się spostrzeżeniami z Iranu, który wszyscy wspominamy jako perełkę naszej podróży. Na kolację, zostałem doprowadzony do Mamy. Genialny widok - na uliczcę pustych, ciemnych jadłodalni, tylko w jednej słychać harmider dobrze bawiących się przyjezdnych. Za 1 dolara, dostałem ogromną miskę smażonego ryzu. Fakt, że musiałem na niego czekać ponad godzinę, ale może dlatego, podczas jedzenia wydał mi się jeszcze bardziej smaczny niż w rzeczywistości był. Wiedząc, że Mama ma na górze dormitorium, w którym za 10.000 kipów (niewiele ponad dolara) można się przespać na wygodnym, szczelnie okrytym moskitierą, podwójnym łożu, już nigdzie dalej tego dnia nie jechałem.

 

Wiele osób planujących w Tad Lo kilka godzin, zatrzymuje się tutaj na kilka dni. 

 

Na śniadanie, zafundowałem sobie naleśniki, które były tak wielkie, że z trudem przyszło mi je dokończyć. Kiedy już szykowałem się do dalszej drogi, poznałem Lenę. Porozmawialiśmy trochę - okazało się, że jedzie w tą samą stronę co ja. A, że zamawiała naleśniki, a mi akurat przyszła ochota na jeszcze jednego, mój skrojony na szybko makiawelistyczny plan opiewał by poczekać a następnie pomóc niewiaście w opałach w uporaniu się z nadmiarem posiłku. Miałem rację - nie dokończyła całego śniadania. Nie musiałem nawet prosić o kęs - sama zaproponowała połowę zanim jeszcze zaczęła. Propozycja nie do odmówienia. Czego jak czego, ale jedzenie - jakie by nie było, zawsze jest u mnie mile widziane.

 

Elena.

 

Pojechaliśmy razem - do wyboru mieliśmy dwie trasy. Łatwiejszą i trudniejszą ciągnącą się po krętym, szutrowym szlaczku. Za moją namową, zdecydowaliśmy się na drugą opcję. Po drodzę, natknęliśmy się na kilka wodospadów, wokół których, oprócz nas, nie było nikogo. Na Płaskowyżu Bolaven, niepotrzebny jest przewodnik. Zjeżdżając w którąś z bocznych dróżek, albo mamy wielkie szanse by trafić na plantację kawy, herbaty, wodospadu, albo do wioski jednego z wielu plemion grupy Mon Khmer żyjących w zgodzie z duchami leśnymi.

 

Po drodzę, zafundowaliśmy sobie darmowy, bogaty w minerały (żelazo?) pomarańczowy make-up.

 

Miałem lekkie wyrzuty sumienia, że zabrałem dziewczynę na drogę, na której, małe łyse opony, co chwila się ślizgały, a motorki trzeba było miejscami podprowadzić pod górkę. Do czasu! Kiedy dojechaliśmy do wodospadu Namtok Katamtok, nie dość, że zdziwiło mnie, że taka perełka nie jest jeszcze zagospodarowana, to jeszcze Lena dała mi pokaz pieszego trekkingu przez gęsto zarośniętą dżunglę. Próbowaliśmy, bowiem, zejść na sam brzeg. Skoczyć się nie dało bo byliśmy po drugiej stronie a zejścia żadnego oficjalnego nie było. Kilkanaście pierwszych metrów to bardzo śliskie, liściaste podłoże i przeciskanie się pod bambusami i leżącymi w poprzek pniami.

 

Namtok Katamtok - drugi co do wysokości wodospad w Laosie.

 

Dalej, odbiliśmy nieco w prawo - do koryta jednej z odnóż rzeki, które, ze względu na porę roku, było akurat suche. Wadą były bujające się kamyczki i jeszcze bardziej strome zejście. Trzeba było uważać gdzie się zwisa. Po godzinie marszu, słońce zaczęło powoli dotykać horyzontu i wszystko przybrało pomarańczowy odcień. Co prawda miałem plecak, a więc również i przenośną chatkę. Tyle tylko, że rozbicie namiotu w tym miejscu nie wchodziło w grę.

 

Nie mieliśmy wody i zaczęły nas ciąć komary. Najzwyczajniej w świecie, gafa i pała za nieodrobienie pracy domowej. Weszliśmy w las zupełnie nieprzygotowani i musięliśmy wracać. Przy okazji, próbując się podciągnąć, oderwałem jeden z ruchomych kamyczków, który, przetaczając się po mojej stopie ani nie zmiażdżył, ani nie obił mi palca, ani nawet nie naderwał mi skóry - przeleciał tak gładko, że przy okazji, zabrał ze sobą cały paznokieć. Miałem więc darmowy, lekko przesadzony pedi cure.

 

Nieodrobienie pracy domowej, czasem może mieć znacznie gorsze konsekwencje niż zwykła pała w dzienniku. My, nie zabierając najzwyklejszej w świecie wody, pozbawiliśmy się możliwości zejścia w dół drugiego co do wysokości wodospadu w Laosie.

 

Kiedy wróciliśmy na górną półkę było już ciemno. Skorzystałem więc z okazji, że miałem tyle przestrzeni wokół siebie i przeciągnąłem się lekko. Lena zapytała czy się gdzieś w okolicy rozbijamy. Mnie, jednak, ciągle chodził po głowie ten feralny termin zastrzyku i, jeszcze bardziej....słodziutkie naleśniki Mamy. Mimo późnej pory, udało mi się przekonać moją towarzyszkę do 150-kilometrowego powrotu do Tad Lo po ciemku. Po drodzę spotaliśmy Anglików-imprezowiczów, których wcześniej poznałem w Pakxe. Jechali do Katamtok. Wymieniliśmy się informacjami - oni dowiedzieli się, że jeśli nie mają namiotów to lepiej by wrócili do głównej drogi, a my, że główna droga jest minimum 50 minut jazdy od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Nie była to zbyt komfortowa jazda. Nie dość, że szlaczek był akurat w przebudowie i co chwila były jakieś usypane z piachu blokady, urwiska i objazdy, to jeszcze, światełka w naszych Wave'ach były bardziej użyteczne do czytania gazety niż do oświetlania rozrzuconych wokół kamyczków. Dobrze, że chociaż mieliśmy pod dostatkiem paliwa.

 

Kłopoty przyszły już na głównej drodzę - ok. 30 kilometrów od Tad Lo. Przez szutrową nawierzchnię i strome podjazdy, połączone z pływakami w bakach wskazówki pojawiły się na czerwonej krescę. Wszystkie stacje - i te domowe z jakąś podejrzaną, czerwoną - ale palną - substancją laną z butelki, jak i te ze znanymi z zachodu dystrybutorami, były już pozamykane. Jako początkujący jednośladowiec, dostałem kolejną lekcję na żywo - jeśli kiedyś uda mi się kupić własne dwa kółka, obowiązkowo będę musiał domontować do nich zapasowy bak.

 

"Synek, skocz no na Cepeena po piwo!" W Laosie, synek spojrzałby się jak na UFO.

 

 

 

 

Dobrze, że mieliśmy manualne skrzynie biegów - w ten sposób, by zaoszczędzić na spalaniu, mogliśmy rozłączyć sprzęgło jadąc z górki.

 

Kiedy, właściwie na powietrzu, dojechaliśmy do Tad Lo, czekało na nas rozczarowanie - restauracyjka Mamy była już zamknięta. Widząc moją depresję, Lena zaproponowała mi nocleg w swoim bungalowie. Nie byłem w zbyt pociesznym nastroju wiedząc, że musiałem kłaść się spać na głodno. Z drugiej strony, wiedziałem, że w Laosie, ludzie wcześnie wstają więc od słodkich naleśników dzieliło mnie tylko kilka godzin. No i, do tego, miałem couchsurfing bez szukania wifi czy kafejek ani wysyłania requestów.



W Tad Lo, drewnianą chatkę, zwaną przez backpackerów, bungalowem, można wynająć za 30.000 kipów (4 dolary). Domek z łatwością pomieści do sześciu osób. Do tego, dochodzi dobrze wyposażona kuchnia z widokiem na pola ryżowe i, jak dla mnie, Tad Lo, wydało mi się najtańszą miejscowością agroturystyczną, jaką do tej pory widziałem.

 

Taką chatkę, z widokiem na pola ryżowe, rzut kamieniem od kilku wodospadów, można w Tad Lo wynająć za 4 dolary.

 

Następnego dnia, mięliśmy wracać do Pakxe - oczywiście okrężną drogą. Lena, która pracuje jako fotograf ślubny w Tajlandii, miała wracać do Bangkoku, a mnie gonił termin zastrzyku. Przy śniadaniu, spotkaliśmy Kostię i Olgę. I tak, zamiast w siodło, trafiliśmy do naturalnych, drążonych w skale przez wodę basenów, w których przy okazji, zrobiliśmy sobie pranie. Później, przyszedł relaks na hamaku i deszcz. Na zastrzyk pojechałem do Sekongu. Odszukałem szpital. Warunki sanitarne - "no dobra, przecież to tylko zastrzyk", pomyślałem. Szybko znalazłęm lekarza, pokazałem mu kartkę i wziąłem receptę. Przeszedłem do apteki i podano mi opakowanie..... Rabipuru. Cholerne koncerny farmaceutyczne i cholerny ja, który znów nie odrobiłem pracy domowej. W pierwszym szpitalu powiedzieli mi, że mogę trzymać się tylko jednego preparatu. Przeczytałem ulotkę jednego, przeczytałem drugiego. Substancja aktywna, albo była inna, albo była inaczej nazwana. W każdym razie, bez dostępu do internetu, nazwy substancji aktywnych, w ogóle do mnie nie przemawiały. Zamiast wbijać sobie niewiadomo co w mięsień, stwierdziłem, że te międzyczasy muszą być jakoś uśrednione - przecież nie u każdego zawiesina absorbuje się tak samo; nie każdy może zawsze zdążyć. Zresztą, choć co się odwlecze to nie uciecze, mi wyszło to akurat na plus. Co innego gdybym zaniedbał - mógłbym mieć wyrzuty sumienia. A tak - igły, której widoku nie cierpię nie było i sumienie miałem czyste bo zrobiłem wszystko co mogłem. Najgorsze byłoby winić za coś samego siebie.

 

Wróciłem do Tad Lo. Jako, że nie tylko my mieliśmy dzień później wyjeżdżać, zwołaliśmy imprezę w międzynarodowym gronie. Kostia zrobił jakąś zasmażkę cebulową. Ja dorzuciłem do tego jeszcze paczkę śmierdzących czipsów durianowych, które dostałem od mnichów jeszcze w Pakxe. W końcu te owoce, które powinny być warzywami, smakują trochę jak cebula z czosnkiem, więc idealnie się w danie Kostii komponowały. Dołączyła do nas jeszcze para z Francji. A, że wszyscy mięli jakieś podstawy innych języków a za angielskim, szczególnie nie przepadaliśmy, zrobiliśmy sobie małą, polsko-rosyjsko-francusko-hiszpańsko-włosko-angielską Wieżę Babel. Te cztery ostatnie języki są tak do siebie podobne, że znając jeden z nich, rozumienie pozostałych nie powinno sprawiać problemu. Kwestia tylko przyzwyczajenia się do akcentu. Jak na przewagę Słowian przystało, impreza była również suto zakrapiana - tyle, że nie alkoholem a.... napojami energetycznymi, które, z niewiadomych przyczyn były akurat lokalnym hitem.

 

 

Do Pakxe wróciliśmy następnego dnia po południu. Mnie udało się wbić zastrzyk, a Lenie kupić bilet do Bangkoku. Pojechałem zdać skuter i przeszedłem do pensjonatu SoutChai zobaczyć czy moja oferta "free room" jest jeszcze aktywna.

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Rząd nie dostrzega systemowej luki - a mógłby zyskać ponad miliard złotych z podatków i uchronić Polaków przed szeregiem zagrożeń. Teraz tracą wszyscy - państwo i konsumenci – alarmuje WEI w nowym raporcie Rząd planuje na 2025 rok rekordowy deficyt w finansach publicznych. Szukając dodatkowych źródeł i oszczędności, władze ignorują zjawisko, o którym od kilku lat alarmują eksperci – szarą strefę na rynku kasyn online. Tylko w zeszłym roku obrót na nielegalnych witrynach hazardowych oferujących kasyna online wyniósł prawie 26 mld zł, pieniądze Polaków trafiły do firm zarejestrowanych w rajach podatkowych, m.in. Curacao oraz na Malcie – podaje WEI w raporcie.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:47 Ruszyło głosowanie na Samochodową Premierę Roku OTOMOTO. Wybierz faworyta i wygraj 20 000 zł W ramach konkursu TYTANI OTOMOTO 2024/2025 pojawia się nowa kategoria - Samochodowa Premiera Roku OTOMOTO. To jedyna kategoria, w której zwycięzcę wybiorą fani motoryzacji w otwartym plebiscycie. Za udział w głosowaniu mogą zdobyć nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych. Głos można oddać do końca stycznia 2025 r. za pośrednictwem strony konkursowej w serwisie OTOMOTO News.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:19 Od 30 lat na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków 14 grudnia 1994 roku Sejm RP zdecydował o powstaniu Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) – instytucji, która stoi na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków. Od początku działania BFG jest gotowy, by – jeśli zajdzie taka konieczność – wypłacić klientom banku lub spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej środki do ustawowego limitu gwarancji, który od 2010 roku wynosi równowartość w złotych 100 tys. euro.Data dodania artykułu: 16.12.2024 11:54
Reklama
Reklama
Sztuka – Sport – Olimpiada Na wystawie zatytułowanej „Sztuka – Sport – Olimpiada”, prezentowane są obrazy oraz sylwetki tomaszowskich olimpijczyków którzy reprezentowali nasze miasto, a tym samym nasz kraj, na olimpijskich stadionach, w różnych dyscyplinach sportowych. Tematyka sportu została przedstawiona w malarstwie, nurcie pop artu. Na płótnach przedstawione są różne dyscypliny lekkoatletyki i nie tylko. Prezentujemy dzieła Niny Habdas (1942–2003), łódzkiej malarki i graficzki, Wiesława Garbolińskiego (1927–2014), Andrzeja Szonerta (1938–1993) i Benona Liberskiego (1926–1983). Płótna powstały w latach siedemdziesiątych XX wieku, podczas Pleneru Olimpijskiego zorganizowanego w Spale koło Tomaszowa Mazowieckiego. Prezentowane obrazy zostały przekazane w darze tomaszowskiemu Muzeum w latach 70. XX wieku przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Wystawę uzupełniają informacje o Tomaszowskich Olimpijczykach, pamiątki Stanisławy Pietruszczak z XII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Innsbrucku (1976) oraz znaczki poczty japońskiej wydane z okazji XVIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Nagano (1998), podarowane Muzeum przez Pawła Abratkiewicza. Wystawa przypomina nam o pięknej tradycji umacniania więzi pomiędzy ideą sportu olimpijskiego a twórczością artystyczną, która może kształtować humanistyczne wartości sportu i kreować jego wizerunek w społeczeństwie. Zapraszamy do zwiedzania wystawy w dniach 1 sierpnia – 27 października 2024 r., w godzinach otwarcia Muzeum: od wtorku do piątku od godz. 9.00 do 16.00, w soboty i niedziele od godz. 10.00 do 16.00 (w poniedziałek nieczynne). Data rozpoczęcia wydarzenia: 01.08.2024
Helios zaprasza na Maraton Sylwestrowy  Jak co roku kino Helios zaprasza na nietuzinkowego sylwestra w filmowych klimatach. Tym razem oprócz gwiazd kina, będą nas bawić również giganci muzyki. W zależności od zestawu na który się zdecydujemy, na wielkim ekranie zobaczymy Nicole Kidman, Antonio Banderas’a, a potem jeszcze Celeste Dalla Porta i Gary’ego Oldman’a lub Robbie’go Williams’a we własnej osobie oraz Boba Dylana, zagranego przez Timothée Chalamet’aW zestawie pierwszym, na początek w doskonały nastrój wprowadzi nas ROBBIE WILLIAMS, czyli prawdziwa „sceniczna małpa”. Ten film to porywający, niebanalny portret zwykłego brytyjskiego chłopaka, który podbił świat rozrywki najpierw w zespole Take That, a potem w karierze solowej. Po przerwie na powitanie Nowego Roku, jego miejsce zajmie Timothée Chalamet, który wcielił się w rolę wielkiego Boba Dylana! Gwarantujemy, że nie zabraknie doskonałej muzyki, wspaniałych emocji, zabawy i dobrego smaku, a to wszystko w niepowtarzalnej kinowej atmosferze. swoich pasażerów do ich domu…Z kolei w zmysłowym zestawie drugim gwarantujemy zabawę w towarzystwie zniewalająco pięknych kobiet i nie mniej przystojnych mężczyzn, ich nieposkromionych żądz i romansów. Na początek Nicole Kidman w filmie „BABYGIRL”, a po przerwie na noworoczny toast, również przedpremierowo film mistrza Paolo Sorrentino, „BOGINI PARTENOPE”. Będzie energetycznie, romantycznie, ale przede wszystkim bardzo zmysłowo... Wszystko to w niepowtarzalnej kinowej atmosferzeCałość dopełni skromny sylwestrowy poczęstunek przygotowany przez Puchatek obiady na dowóz oraz lampka szampana o północy.Bilety na Sylwestrową odsłonę cyklu Nocne Maratony Filmowe dostępne są na stronie: www.helios.pl, w kasach kin Helios w całej Polsce oraz w aplikacji mobilnej. Dokonując zakupu wcześniej, można wybrać najlepsze miejsca, a także – zaoszczędzić. Do zobaczenia na nocnych seansach!Data rozpoczęcia wydarzenia: 31.12.2024
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 3°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1007 hPa
Wiatr: 10 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama