Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 23 lutego 2025 19:15
Reklama
Reklama

Laos (Pakxe) - Głębokie zanurzenie

Przez pierwsze 1.5 dnia w nowym kraju, którego nazwa nic mi wcześniej nie mówiła, skonfrontowałem się z podanym mi na tacy stereotypem, próbowałem samodzielnie znaleźć jakieś podobieństwa do miejsc, które znam, zrobiłem wstępne zakupy i poznałem rąbek systemu..... opieki zdrowotnej.


Zaraz po przyjeździe na miejsce, przeszedłem rynek i stoiska z motocyklami używanymi. Tak jak się spodziewałem - nic nie znalazłem. Byłem jednak w mieście, w którym, jak mi się wydawało, nie ma nic ciekawego - poza tym, że jest miastem w Laosie. Chciałem, co prawda w Pakxe spędzić noc, ale większą motywację miałem do wzięcia nóg za pas i zobaczenia okolic.

 

Nie zdejmując plecaka z ramion, zamiast szukać noclegu, zacząłem porównywać ceny motocykli na wynajem. Na pierwszy rzut poszło biuro turystyczne z rządkiem ponumerowanych skuterków na podjeździe. Pani w środku pokręciła coś nosem, że za miasto to się one nie nadają i, że z ceny 7 dolarów ciężko mi będzie zejść.

 

Zanim skończyliśmy rozmowę, z góry zeszło dwóch Anglików. Jeden z nich opowiedział mi trochę o układzie ulic w Pakxe i czego gdzie szukać. Przy okazji powiedział, że znalazłem się nie tylko w agencji oferującej wycieczki i skuterki do pyrkania sobie po małej mieścinie, ale i w nowootwartym pensjonacie, w którym pokój kosztuje..... tyle ile kosztuje. Bo chociaż w katalogu, podana była cena 50.000 kipów za noc (6,25 dolara), uśmiechnięty właściciel rzucił 30.000 (3,75 dolara), na co ja odpowiedziałem "20?". Zaakceptował bez żadnego targowania. Wyglądało to trochę jak licytacja w dół. Zresztą, biorąc pod uwagę wifi i klimatyzację w pokoju, zapłaciłbym nawet i te 30. Tak jakoś mi się, po prostu, to 20 wymsknęło.

 

O Pakxe wiedziałem tyle, że jest po prostu miastem. O dziwo, jednym z największych w Laosie. Bardziej ciągnęły mnie okolice.

 

Pierwszy dzień w Laosie, okazał się być podwójnie komiczny. Kiedy właściciel pokazał mi pokój, okazało się, że "jedynka" nie jest skończona. To była odseparowana szybami część dużego przedpokoju. Niby wszystko było wporządku - nawet okno wychodzące na zewnątrz było we właściwym miejscu. Brakowało tylko jakichś..... zasłonek. Z drugiej strony, mogliby to tak zostawić i "single room" przemianować w katalogu na "peep-show room". Poprosiłem o inne miejsce. Bez problemu zostałem ulokowany w pokoju 3-osobowym.

 

Wyszedłem na zewnątrz, rozejrzeć się za jakąś kawą. Nie zdążyłem dojść do rogu ulicy jak spotkałem dwóch innych Anglików taszczących wielkie walizy, którzy zapytali się mnie o jakiś hotel. Niby byliśmy na ulicy hotelowej, ale poleciłem im mój Sout Chai i powiedziałem, że mogą się zatrzymać w moim pokoju. W ten sposób, dostałem za swoje. Panowie postanowili sobie zrobić imprezę do białego rana. Nie chciało im się szukać przy tym innego lokalu. Zamiast tego, musiałem zasypiać w towarzystwie dwóch pijanych jegomości o nieznanej mi orientacji seksuologicznej skaczących po łóżkach, próbujących znaleźć alternatywne drogi dostania się na dach i wydobywających opary marijuany ze swoich jam ustnych.

 

Przed przekroczeniem granicy Laos kojarzył mi się z.... pół godziny bym się zastanawiał i nie mógłbym dać żadnej odpowiedzi. Jeden z niewielu stereotypów podała mi Basia z Siem Reap: "Super natura i Anglicy robiący, najprościej mówiąc, siarę". Nie chciałbym generalizować, ale już pierwszego dnia wydało mi się, że Basia miała rację.

 

Z pensjonatu, wyprowadziłem się rano. Ze względu na niezbyt dobrze przespaną noc, poszedłem poprosić mnichów o nocleg w jednej ze świątyń. Najzwyczajniej w świecie, szukając śniadania, wszedłem na teren pierwszej pagody, na którą się natknąłem i dosiadłem się do ubranych w szafranowe szaty chłopaków siedzących przy stoliku. Po krótkiej rozmowie, zapytali się gdzie śpię i czy nie chcę się zatrzymać u nich. Nie miałem najmniejszej ochoty odmawiać. Zrzuciłem plecak i postanowiłem rozejrzeć się po mieście.

 

Mimo, że udało mi się znaleźć pensjonat ze świetnymi warunkami i za przyzwoitą cenę, znów poprosiłem mnichów o nocleg.

 

Jakoś tak, przechadzając się ulicami małego, stutysięcznego miasta, które o dziwo jest stolicą prowincji Champasack i jednym z największych skupisk ludności w Laosie, miałem wrażenie wyobcowania. Chyba, próbując zasnąć podczas imprezy, paliłem, nie zaciągając się :-). Wszystko wydawało mi się jakieś takie znajome.

 

Chodząc po ulicach miasta, miałem wrażenie, że już to gdzieś widziałem.

 

Mój tok myślenia wyglądał mniej więcej tak:  Jak Polska w maju? Ale tak ze 20 lat temu. A może to gdzieś na wschodzie Europy już widziałem? Ten celnik po rosyjsku mówił..... No i ten beton i socjalistyczne budynki w centrum..... jakaś była republika radziecka? Nie no, Związek Radziecki w Azji Południowo-Wschodniej? Toż to kolonia francuska była.... tylko te skośne daszki....

 

Ale tuk-tuki w sumie jakoś tak jak w Indiach wyglądają.... a ludzie jakoś tak po chińsku.... W sumie, to Indochiny są. Chociaż zaraz.... ludzie.... Szwajcaria? No jak żesz nie? Szwajcaria. I te skośne daszki pasują i ten spokój i ta zieleń! Jestem w azjatyckiej Szwajcarii.

 

Ludzie, których spotkałem, wydali mi się sympatyczni, ale bardzo zdystansowani.

 

Ludzie, których udało mi się spotkać byli zaciekawieni, ale bardzo zdystansowani. Mili i otwarci, ale to do mnie należało nawiązanie pierwszego kontaktu. Uliczni sprzedawcy nie podchodzili do mnie by sprzedać mi swój towar. Nikt z taksówkarzy z tuktuków, nie zapytał się ani razu czy nie potrzebuję jego usługi. Nawet fryzjer, widząc to co mam na głowie mnie olał. Do tego, zauważyłem, że na ulicy światło czerwone wywołuje jakąś dziwną, zbiorową hipnozę wśród kierowców. Wszyscy stają i.... nie wiem co tam w tych samochodach robią. Ci na skuterkach, po prostu się w ten semafor gapią. W każdym razie, na czerwonym, korek się robi. Nikt nie próbuje wjeżdżać pod prąd, nikt nie przejeżdża po chodniku. A klakson? Jaki klakson? Tak jakby nie wiedzieli do czego służy. Zaraz.... przecież tak się w Europie właśnie jeździ. A najgrzeczniej i najbardziej zachowawczo to.... w Skandynawii. Do Skandynawii mi jakoś obrazki nie pasowały. Moje pierwsze porównanie Laosu, mimo że był kiedyś częścią Indochin Francuskich, wyszło więc najbardziej w stronę Szwajcarii.

 

W Wietnamie, to taksówkarze łapią klientów - dosłownie i, czasem na siłę; w Kambodży też - tyle, że mniej nachalnie a tutaj.... pełna olewka.

 

 

 

 

Po śniadaniu złożonym z kawy..... espresso (w większości lokali, do których trafiłem był albo ekspres, albo mocca, a nie były to jakieś specjalnie drogie lokale) i małej paczki ciasteczek, wypytałem o kartę SIM. Powiedzieli mi, że najlepiej uderzyć w Unitel. Musiałem znaleźć przedstawicielstwo firmy, które okazało się mieścić w jednej z nudlowych restauracyjek. Kartę dostałem z ręki, bez żadnej rejestracji. Po prostu, pani pokazała mi kilka numerów i za 15.000 kipów (1.85 usd), stałem się posiadaczem jednego z nich. Do tego, miałem 5.000 kipów do wykorzystania na koncie. Niestety, nie udało mi się dowiedzieć jakie są terminy doładowań, itp. Cóż, wyjdzie w praniu. (Jakby ktoś chciał do mnie zadzwonić to mój laotański numer to 00856 20 992 73560).

 

Kiedy mój telefon zaczął już działać, przyszła kolej na uzupełnienie apteczki. Skończyły mi się odstraszacze krwiopijców, które jeszcze w Ratanakkiri nie dawały mi spać. Będąc nad rozlewiskiem rzek Mekong i Xedone, wolałem się zabezpieczyć. Tylko gdzie? Nowy kraj, nowe zasady, nowe miejsca. Zdecydowałem pójść na łatwiznę i wszedłem do supermarketu. Spacerując między półkami na stoisku aptecznym, usłyszałem piiiiiissssk i porządne ukłucie w palec. Pod jedną z nich, siedział sobie pies. Nie wiem tylko, dlaczego "wykładowcy" ustawili go akurat w tym dziale i, akurat, pod półką a nie na niej.

 

Gdzie rzeki i jeziora, tam i komary. 

 

Do deetu, dołączyłem więc jodynę i plaster. Kasjer, widząc co się stało, nie nabił nawet antyseptyku ani opatrunku. Po odnalezieniu wifi, dowiedziałem się że ran po ugryzieniu psa nie odkaża się jodyną tylko przemywa obficie wodą z mydłem, leje wodą utlenioną i zakleja.  Do tego, wyczytałem, że w Azji Płd-Wsch nie ma zwyczaju szczepienia psów ani innych zwierząt a wścieklizna jest czymś tak powszechnym jak grypa. Super. Przez cały dzień zastanawiałem się czy iść do szpitala czy nie.

 

Pomoc przyszła wieczorem, w postaci pary Belgów którą poznałem już wcześniej, w Ratanakkiri. Spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy i tak się złożyło, że podobnie jak ja, szukali jadłodalni. A, że narzekali na swój hotel, zaprowadziłem ich najpierw do tego, w którym spałem poprzedniej nocy, mówiąc:

 

- Super warunki, rodzinne miejsce, fajne pokoje, z wifi, klimą, kawa za darmo - rozpuszczalna ale jest. Dwie tylko wady, że sąsiedzi mogą wam się nie spodobać i, że łazienki są wspólne - ale za to są cztery
- Bierzemy, ale jeszcze tutaj mamy znajomych to ich też weźmiemy, co? Odpowiedzieli.

 

I tak, wróciłem do "mojego" pensjonatu z grupą siedmiu (!) osób. Po uregulowaniu rachunku, zapytałem dla żartu gdzie moja działka. Właściciel odpowiedział: "room free". Powiedziałem, że kiedy indziej, podziękowałem i wróciliśmy na ulicę jadłodajną. Uderzyliśmy w knajpę hinduską. W gwarze europejskiej Wierzy Babel, mój mózg zaczął wychwytywać i dekodować bardzo znajome mi dźwięki.

 

- Cześć, Wy też z Polski? Zapytałem
- No, a Ty?
- Ja też. Mogę się dosiąść?

[.... blablablabla o drzewkach, krzewkach, ptaszkach i pszczółkach....]
- A w Laosie? Spodoba ci się. Na pewno. Dla mnie byłoby idealnie gdyby nie ten cholerny pies. Powiedział Kuba.
- Pies? To co? Pogryzł Cię pies?
- No pogryzł i teraz muszę zastrzyki brać. Niby na wszelki wypadek, ale wiesz, jak już masz objawy to jest za późno na cokolwiek.

 

Później, z wiadomych przyczyn, przez hinduską knajpę przeszła fala głośnego śmiechu. Kuba powiedział, że ma zastrzyk na 7 rano i, jak się spotkamy następnego dnia, pokaże mi gdzie jest szpital. Dobrze, że spałem z mnichami - dzięki temu, mogłem obudzić się o 5. Poszedłem wynająć skuterek i chwilę przed 7 podjechałem pod hotel Kuby. Przejechaliśmy do szpitala. W środku było nawet czysto i schludnie. Obsługa też była przemiła, tyle że.... nikt nie mówił na tyle po angielsku żeby mi pomóc w taki sposób jaki chciałem. Powiedzieli żebym poczekał.

 

Po godzinie przytulania pośladków do plastikowego krzesełka kameralnej poczekalni dosiadła się do mnie miła, wysoka pani. Poinformowała mnie, że nie ma konieczności brania zastrzyków jeśli pies przez 10 dni będzie żył. 10 dni? To ja już wolę te zastrzyki wziąć. Nie widziało mi się siedzieć w miejscu i jego bliskiej okolicy aż tyle czasu. Pani pokierowała mnie do biurka, pomogła przy wypisaniu recepty i realizacji jej w aptecę i zaprowadziła do pokoju, w którym siedział już pan.

 

- To Pani nie jest lekarzem?
- Nie, ja pracuje w dziale informatycznym. Tyle, że mówię po angielsku to czasem mnie wykorzystują jako tłumacza.


Super kompetentna osoba mi się trafiła do diagnozowania. Z drugiej strony, biały fartuch i narzędzia lekarskie wywołują u mnie poczucie zagrożenia, stres, obfite pocenie i stany lękowe. Nie mam nic przeciwko otarciom, zdartym paznokciom, oparzeniom, itp. Ale jakoś tak mam, że jak już ma się pojawić jakaś igła w moim ciele to ono mówi stanowcze nie. Tutaj, jak już zdążyłem nabierać zaufania, dowiedziałem się, że muszę znów przekonywać się do innego fartucha.

 

Pan wyciągnął strzykawkę, pokazał na ramię i widząc moją odwróconą o 90 stopni głowę zatrzymał się, wyszedł i zawołał innych - chyba mieli albo mnie albo jego dopingować bo właściwie tylko stali i się patrzyli. Po wszystkim otworzyłem oczy, wziąłem rachunek, podziękowałem za usługę i.... poszedłem znowu do feralnego supermarketu.

 

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc - zapytał dobrym angielskim, jak się okazało, właściciel sklepu.
- Potrzebuję trochę ryżu
- O tam
- I olej
- Tam
- No i psa
- Psa? Widziałem konsternację na twarzy. Nie mogłem jakoś pozbyć się mojego dziwnego poczucia humoru.
- No ma Pan psa, prawda?
- Mam
- Takiego małego, pomarańczowego z ostrymi ząbkami?
- Tak
- Wczoraj na tamtej półce stał.... właściwie to leżał i nie na półcę tylko pod półką. Już ktoś go kupił?
- On nie jest na sprzedaż
- Ale ja głodny jestem i mam ochotę na psa
- To Pan jada psy?
- Nie, nie jadam - to nie jest zbyt zdrowe mięso
- To po co Panu pies?
- Bo ten mnie dziabnął. Uciąłem w tym momencie prowadzącą do nikąd rozmowę i pokazałem rachunek ze szpitala.

 

Nie mogłem wyjść ze zdziwienia jak zobaczyłem, że właściciel sklepu dał mi równiutkie 120.000 kipów. Po tym jak powiedziałem, że muszę wziąć 3 zastrzyki, dorzucił resztę. Bez targowania, bez wykłócania się o swoje. Mogłem powiedzieć, że muszę mieć 5 - z tylu składa się pełna seria. Trzy to absolutne minimum. Poszedłem ot tak sobie, spróbować czy mi się uda coś zdziałać z założeniem, że nie i tutaj, dostałem pełną kwotę na wszystkie obowiązkowe zastrzyki, które do najtańszych nie należą. Pozostał tylko problem szukania szpitali i tej konkretnej szczepionki w kolejnych miejscach. Pojechałem  z powrotem do mnichów odebrać plecak i udałem się na kilkudniową wycieczkę za miasto.

Zastrzyki na wściekliznę wcale do tanich nie należą 120.000 kipów to 15 dolarów. Do tego, dochodzi jeszcze zaśmiecenie portfela papierkami - kartą szczepień, ulotką z nazwą preparatu i składem by, ewentualnie, dopasować substytut, kartką ze wskazaniami lekrza i przestrzeganie terminów: dzień 0, 3, 7,(21 i 28).

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

Wiceszef MON: kluczowe elementy "Tarczy Wschód" to fortyfikacje, systemy antydronowe i rozpoznawcze

Program "Tarcza Wschód" oparty jest na trzech kluczowych elementach: fortyfikacjach i zaporach przeciwpancernych, systemach antydronowych i rozpoznawczych, oraz wsparciu lokalnych społeczności rozbudową potrzebnej infrastruktury, np. drogowej - powiedział w Sejmie wiceszef MON Cezary Tomczyk.Data dodania artykułu: 22.02.2025 10:29
Wiceszef MON: kluczowe elementy "Tarczy Wschód" to fortyfikacje, systemy antydronowe i rozpoznawcze

Ekspert: media społecznościowe to szerokie audytorium, ale o sile przekazu decyduje algorytm

Media społecznościowe należą do prywatnych firm, które mogą wpływać na siłę przekazu, nad czym użytkownicy nie mają kontroli. Używanie ich przez polityków jako głównego kanału komunikacji z obywatelami może podważać zaufanie do mediów tradycyjnych – uważa politolog i medioznawca dr Wojciech Maguś z UMCS.Data dodania artykułu: 22.02.2025 10:22
Ekspert: media społecznościowe to szerokie audytorium, ale o sile przekazu decyduje algorytm

Grypa szaleje, a Polacy nie słuchają zaleceń. Eksperci alarmują. W lutym odnotowano już 295 tys. zakażeń

Podczas przeziębienia lub grypy 40,1% Polaków mierzy temperaturę ciała dopiero po wystąpieniu objawów gorączkowych. 27,9% chorych robi to raz na dobę, a 21,3% – kilkakrotnie w ciągu 24 godzin. Do tego 77,5% rodaków nie notuje uzyskanych pomiarów. Zaledwie 7,4% badanych zapisuje je i 2,6% robi to dość sporadycznie. Eksperci komentujący wyniki raportu alarmują, że Polacy najwyraźniej nie słuchają zaleceń lekarzy. Z kolei GIS informuje, że tylko w styczniu br. zachorowało na grypę ponad 300 tys. osób, a w lutym odnotowano już 295 tys. zakażeń. Od początku stycznia hospitalizowano z rozpoznaniem grypy i jej powikłań ok. 23 tys. pacjentów. Natomiast od września ub.r. zmarło z tego powodu ok. tysiąca osób. Jednak Polacy jakby nie do końca zdają sobie sprawę z powagi sytuacji.Data dodania artykułu: 21.02.2025 17:33
Grypa szaleje, a Polacy nie słuchają zaleceń. Eksperci alarmują. W lutym odnotowano już 295 tys. zakażeń
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem

Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem

Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 1°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1028 hPa
Wiatr: 10 km/h

Reklama
Czy tak powinno wyglądać Liceum

Czy tak powinno wyglądać Liceum

Od kilkunastu lat na oświatowej mapie powiatu tomaszowskiego funkcjonuje zespół szkół "katolickich". Jego integralną częścią jest też liceum. Szkoły prowadzi Katolickie Stowarzyszenie Oświatowe im. Św. Ojca Pio. Liceum nadano imię Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny Królowej Polski. Zasłynęło jakiś czas temu, że żaden uczeń w nim nie zdał egzaminu maturalnego. Biorąc pod uwagę liczbę uczniów, może nie jest to nawet jakoś specjalnie problematyczne. Problemów należy szukać gdzieś indziej. Przyjrzeliśmy się dokumentom, które dotyczą funkcjonowania liceum w okresie minionych kilku lat. Wniosek nasuwa się jeden. To Liceum po prostu należy zlikwidować.
Kolejny pisowski spadochroniarz w szpitalu

Kolejny pisowski spadochroniarz w szpitalu

Od kilku miesięcy piszemy o tym, że nasz szpital, będzie przechowalnią pisowskich działaczy tracących intratne synekury. O tym, że w tomaszowskim szpitalu zatrudniono kolejnego spadochroniarza PiS dowiedzieliśmy się... z reportażu TVN. Tym razem jest to Radosław Marzec, związany z Janiną Goss (znaną z pożyczek udzielanych J. Kaczyńskiemu). Będzie on pełnił funkcję rzecznika spółki, ale jak zapewnia, wicestarosta Włodzimierz Justyna, nie będzie to jego jedyne zadanie. Marzec to radny Rady Miejskiej w Łodzi. Zajmował też szereg stanowisk bez wątpienia z politycznego nadania. O karierze zawodowej niewiele z Internetu się dowiemy. Poza tym, że był szoferem wspomnianej wcześniej łódzkiej skarbniczki PiS orz po Prezesa Skry Bełchatów. Do grudnia był też przewodniczącym Klubu Radnych. Złożył rezygnację, kiedy porządki w łódzkim PiS zaczęła robić Agnieszka Wojciechowa Van van Hekelom.
Reklama

Wasze komentarze

Autor komentarza: JagodaTreść komentarza: A w sprawie s12, która w wariancie południowym to jakaś masakra milczy...Źródło komentarza: Dariusz Klimczak w Tomaszowie: wkrótce przedstawię projekt usprawnienia procesów inwestycyjnychAutor komentarza: ***Treść komentarza: Teraz się przypomniało jak inni przy władzy, że na dworcu syf! Przepraszam a co wasz PiS i największy ulubieniec -Macierewicz, zrobił wcześniej w tej kwestii dla Tomaszowa? 💩. 😀Źródło komentarza: 300-metrowy peron i przejście podziemne powstanie na stacji kolejowej w Tomaszowie MazowieckimAutor komentarza: KasiaTreść komentarza: Dobry wpis ale zapomniała Pani dodać że koniecznością na Dworcu jest okienko z kasą biletową! To prawdziwe utrapienie dla podróżująch tomaszowian.Źródło komentarza: 300-metrowy peron i przejście podziemne powstanie na stacji kolejowej w Tomaszowie MazowieckimAutor komentarza: TomaszowiankaTreść komentarza: Wszystko ładnie i pęknie, ale szkoda, że tak mało ludzi korzysta. Czemu ? Bo minister infrastruktury Dariusz Klimczak odpowiedzialny za transport nawala z robotą, za którą bierze niemałe pieniądze. Multum przejazdów, jednak 80% z przesiadką w Koluszkach bądź Łodzi. Nawet do stolicy oddalonej o zaledwie ponad 100 km jest przesiadka. Przecież to komiczne, ale co takiego "szanownego" ministra może obchodzić ?! On w porównaniu do 'szarego obywatela" śmiga sobie samochodem ładowanym/tankowanym za nasze podatki. Jedynie kiedy korzysta z transportu publicznego to czas przed wyborami, kiedy to trzeba się pokazać jak Pan Trzaskowski poruszający się tramwajem jeden przystanek pod publiczkę i moment, w którym dziennikarze mogą cyknąć fotkę na okładkę swojego żałosnego szmatławca. A zwykli ludzie niech sobie radzą, oczywiście tuż po wyborach. Ta sytuacja miała miejsce właśnie po objęciu stanowiska przez Pana Klimczaka. Jeszcze w roku 2023 mieliśmy kilka połączeń bezpośrednich, lecz to się wówczas zmieniło, a Koalicja wpiera nam same dobre zmiany, choć już dobrze wiemy, że ich nie ma pod każdym względem. Mam nadzieję jednak, że rodacy któregoś pięknego dnia, wezmą sprawy w swoje ręce i przestaną wspierać oszustów i złodziei. Prace nad projektem jak zwykle zaczynają się w III kwartale, kiedy to przebudowa będzie stała od IV kw. 2025 r. do końca I kwartału 2026 r. z powodu warunków atmosferycznych, przez co również będzie trwała zapewne do końca 2027 r. o ile i w tym terminie się wyrobią. Kończąc, niech nasz dworzec rośnie w siłę, bezpieczeństwo oraz piękno i wygodę dla podróżujących ludzi.Źródło komentarza: 300-metrowy peron i przejście podziemne powstanie na stacji kolejowej w Tomaszowie MazowieckimAutor komentarza: tTreść komentarza: Może mieszkańcy miasta ocenią czy takie dodatkowe skrzydła mieszkalne komponują się z wciśniętą kamienicą zabytkową. Czy modernizacja - remont zabytkowej kamienicy nie wpłynie na charakter elewacji i całego budynku (czy konserwator będzie nadzorował wszystkie działania na każdym etapie).Źródło komentarza: Dariusz Klimczak w Tomaszowie: wkrótce przedstawię projekt usprawnienia procesów inwestycyjnychAutor komentarza: obywatel TMTreść komentarza: Co się spodziewać po wyborcach skoro większość to przybysze z wiosek. Starych tomaszowian coraz mniej, wieś rządzi miastem, wybierając tzw. swoich.Źródło komentarza: Radni chcą nocnej prohibicji. Koalicja ponad podziałami
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklamawłączenie społeczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama