[reklama2]
Każda twórcza jednostka ludzka jest w połowie geniuszem i wariatem. Na takie też przypadłości niejako z „automatu” skazani są członkowie Karceru – legendarnej formacji polskiej sceny punk rockowej z lat osiemdziesiątych.
Już samo deklaratywne i konsekwentne przebywanie od ponad dwudziestu pięciu lat w strefie „no future” powoduje, że człowiek nabiera chęci na skierowanie własnego wskazującego palca w bliskie okolice czoła. Z drugiej jednak strony muzycy, którzy poruszając się w pewnej określonej stylistyce i konwencji potrafią stworzyć muzykę atrakcyjną nie tylko dla bywalców Jarocina, zasługują na odpowiedni szacunek.
Zwłaszcza, że wszystko robili sami, metodą antysystemową, czyli chałupniczą. Płytę nagrywali przez ponad dwa lata. Zaczynali w podziemiach pewnego przedszkola, wsiach i siołach, w domach kultury, kończyli w pokoju w bloku. Udało im się uchwycić to co „w głowach i na ulicach”, ubrać w nieco cięższe niż dotychczas brzmienie; w mocne chórki, przenikające się solówki i refleksyjne teksty oraz dodać wszystkiemu razem nieco energetycznej i jednocześnie wyluzowanej aury. Powstała muzyka łącząca w sobie melodyjny punk z naleciałościami hard core i metalu.
Płyta „Wariaci i geniusze” rozpoczyna się utworem „Czarno biała bajka” i takie też klimaty niemal w całości na niej dominują. Jest szybko, rytmicznie, równo i treściwie. Praktycznie zero odstępstw od punkowych gitarowo-perkusyjnych pasaży w stylu „oi!oi!oi!”.
Proste linie melodyczne tylko czasem bywają „przełamane” jakimś aranżacyjnym ozdobnikiem (na przykład nietypowymi wejściami gitar w przebojowym „4 i 0”, w posępnym „Kiedy niebo kładzie się na ziemi” i motorycznej „Samozagładzie”). Całość mieści się w punkowej estetyce, do której muzycy chętnie dołączają cytaty zaczerpnięte z łagodniejszej odmiany metalu („Obłąkani waleczni”).
Perkusista Karceru to zdolny kompozytor „melodyk” – także jego autorstwa jest i drugi obok „4 i 0” potencjalny przebój z płyty. Mowa o „Dreszczu”, który kojarzy mi się z dokonaniami Kobranocki (tak jak ten pierwszy z dokonaniami T. Love). Wątpię jednak, żeby muzykom chodziło o przebój skoro w piosence „Punk rock party” śpiewają: „żadnych e-maili, sms-ów, tylko prawdziwe słowa…” – a przecież nie od dziś wiadomo, że głosowaniami rządzą rozmaici „telemarketerzy” i „operatorzy sieci”.
Dawno temu „Moskwa nie wierzyła łzom”, a mnie nie pozostaje nic innego jak uwierzyć w „prawdziwe słowa”, ponieważ za takimi wersami jak: „nigdy starzy zawsze młodzi, raz umierasz, raz się rodzisz…” kryje się wykonawcza prawda równie realna jak krążek, który trzymam właśnie w ręku.
Karcer, „Wariaci i geniusze”. Jimmy Jazz Records.
Blackp
Napisz komentarz
Komentarze