Na wydatki te składają się cztery najważniejsze elementy – wydatki na paliwo, koszt utrzymania (serwis, myjnie, opłaty parkingowe itp.), cena ubezpieczenia (jedynie OC) oraz koszt związany ze stopniowym spadkiem wartości auta. Porzućmy jednak na chwilę te wszystkie miliony aut, a spójrzmy na sprawę indywidualnie – z punktu widzenia budżetu domowego przeciętnego zmotoryzowanego Kowalskiego.
Bazując na dwóch raportach przygotowanych przez Santander Consumer Bank z cyklu „Polak w drodze” można oszacować, że przeciętny rodak przejeżdża swoim autem około 19 tysięcy kilometrów i ma auto warte bez mała 22 tysiące złotych. Co więcej, osoby biorące udział w ankiecie wspomnianego banku zadeklarowały, że miesięcznie wydają na paliwo trochę ponad 400 złotych. Do tego dochodzą koszty eksploatacyjne zachowawczo oszacowane przez ankietowanych na trochę ponad 120 złotych miesięcznie. Nie można jednak zapomnieć o ubezpieczeniu. Samo obowiązkowe OC kosztowało w sierpniu 2017 roku przeciętnie 1999 zł (szacunki na podstawie raportu portalu ubea.pl).
Gdyby tego było mało, po stronie kosztów właściciel samochodu powinien zapisać też utratę wartości, która z miesiąca na miesiąc uszczupla kwotę, za którą można byłoby sprzedać posiadane „cztery kółka”. Zwykło przyjmować się, że w ciągu trzech lat przeciętne auto traci na wartości trzecią część ceny zakupu. Załóżmy utratę wartości na poziomie 10% rocznie. Teoretycznie więc w ciągu roku statystyczny kierowca musi się liczyć z kosztem na poziomie prawie 2,2 tys. zł związanym ze zużyciem swego auta. Efekt? Gdyby wszystkie wspomniane wyżej koszty zsumować wyszłaby kwota prawie 30 złotych dziennie, 910 złotych miesięcznie, czyli prawie 11 tysięcy rocznie i to wszystko przy założeniu, że nie kupiliśmy samochodu na kredyt, tylko za gotówkę.
Rezygnując z samochodu nasz statystyczny właściciel auta mógłby sprzedać swoje „cztery kółka” za 22 tysiące złotych, a przesiadając się na rower i komunikację miejską, mógłby zaoszczędzić nawet 10 tysięcy złotych rocznie. Efekt? Takie kwoty mogłyby wystarczyć na zakup mniejszego lub większego lokum na kredyt we wszystkich miastach wojewódzkich. Kwotę otrzymaną ze sprzedaży auta można potraktować jako wkład własny przy zakupie, a 10 tysięcy rocznie pozwoliłoby opłacać raty długu mieszkaniowego w kwocie przekraczającej 200 tys. złotych.
Nawet gdyby zrezygnować z zadłużania się, to oszczędzanie na 25-metrową kawalerkę w Zielonej Górze zajęłoby tylko 6 latach – wynika z szacunków Open Finance. Narodowy Bank Polski szacuje bowiem, że metr używanego lokum w Zielonej Górze kosztuje obecnie około 3,4 tysięcy złotych. Kawalerkę można by więc kupić za około 85 tysięcy.
Na jak długo należy zrezygnować z auta, aby zamieszkać na swoim ?
W takich miastach jak Katowice, Łódź, Kielce czy Bydgoszcz droga do własnej kawalerki wymagałaby rezygnacji z samochodu na okres około 7 lat. O rok dłużej trwałoby to w Szczecinie, Olsztynie i Opolu. We Wrocławiu, Poznaniu, czy Trójmieście okres oszczędzania na własne „M” rośnie do około 11-13 lat. Najgorzej jest w Warszawie. Tam fotel w aucie trzeba by zamienić na rowerowe siodełko aż na 16 lat, aby pozwolić sobie na zakup mieszkania za gotówkę.
Napisz komentarz
Komentarze