Jak z perspektywy swoich zainteresowań naukowych postrzega Pan obecną sytuację oraz to, co może się po niej wydarzyć?
Sytuacja pod względem gospodarczym jest być może jeszcze gorsza niż pod względem epidemiologicznym, więc nie mam słów otuchy. Powzięte środki, pomimo iż są absolutnie zasadne na podstawie tego, co jestem w stanie ustalić na podstawie matematycznych modeli epidemiologicznych, to jednak w sferze gospodarki przyniosą całkowite jej zatrzymanie. Obecną sytuację można porównać do lotu samolotu, kiedy to wyłączamy silnik i liczymy, że ten samolot samodzielnie wyląduje. Niektóre samoloty wylądują samodzielnie, bo są do tego przystosowane, inne nie.
Bywa, że firmy spodziewają się okresowego wyciszenia, zmniejszenia aktywności i jest to dla nich coś całkowicie naturalnego. Jednak obecne nagłe zatrzymanie w miejscu jest dla nich po prostu katastrofą, trudno to inaczej określić. To, co już obserwujemy w oparciu o dane, to absolutne przerażenie takich właścicieli firm. Na razie spływają do nas tylko wyłącznie dane, które dotyczą różnego rodzaju nastrojów i oczekiwań, bo te dane już są dostępne, w przeciwieństwie do twardych danych, które w przypadku zwłaszcza naszej gospodarki, spływają z dużym opóźnieniem. Jednak na podstawie samego klimatu inwestycyjnego czy nastrojów konsumentów możemy się już spodziewać, że to będą bardzo duże straty.
Czy widzi Pan jakieś rozwiązania, które z perspektywy badań naukowych można zacząć wdrażać? Jest to sytuacja dość nowa.
Upieram się, że nie jest to sytuacja nowa, można ją przyrównać do różnego rodzaju klęsk żywiołowych, które na nas od czasu do czasu spadają, choć oczywiście nie w naszym regionie Europy. Nie mają one najczęściej charakteru światowego, natomiast jest to pewien rodzaj klęski, ponieważ ludzie nie mogą pracować w sposób normalny. Obecnie mamy do czynienia z pewnego rodzaju zamrożeniem, wiele firm z takimi hibernacjami się liczy. Na przykład, gdy mamy „budkę z zapieksami w Mielnie”, to jest dla nas naturalne, że po okresie wysokiego sezonu, ludzie powrócą do domu a ta budka przejdzie w stan naturalnej hibernacji. Nic się z tym biznesem nie dzieje, on jest na to przygotowany. Wszystkie kontrakty w ramach tej firmy przestają działać, firma często ulega zawieszeniu i trwa w tej hibernacji, żeby na wiosnę, latem, powrócić.
W gospodarce jest bardzo dużo takich sezonowych biznesów, na przykład w branży eventowej czy wielu innych, które czekają obecnie na swój najwyższy sezon, który niestety w sposób niezapowiedziany nie przyjdzie. Teraz pojawia się pytanie, jak pomóc w tej nienaturalnej hibernacji. Wiele biznesów odmroziło się po zimie, a tu zamiast osiągnąć szczyt swoich możliwości, niestety zupełnie nie będzie miało okazji na taki powrót do działalności. A wiadomo, kredyty lecą, odsetki lecą, są podatki do zapłacenia. Oczywistym ruchem, który trzeba wykonać jest przesunięcie tych wszystkich zobowiązań, tak żebyśmy tej firmy nie stracili całkowicie.
Zakładając, że jest to zjawisko przejściowe, odroczenie takiej spłaty kredytów, podatków i innych należności spowoduje, że taka firma będzie w stanie zachować wewnętrzną spójność. Ponadto kluczowe jest to, że jeśli pomagamy firmom, to pomagamy pracownikom, którzy w niej pracują, a potem pomagamy z powrotem tym firmom. Jeżeli pomagamy firmom, one nie zwalniają ludzi, jeśli nie zwalniają ludzi, to od innych firm nadal będzie można kupować dobra i usługi. Jest to próba uniknięcia spirali, w której firmy bankrutują, zwalniają ludzi, a ci ludzie nie mają za co kupić usług od innych firm.
Jakie możliwości wspierania małych przedsiębiorców widzi Pan z perspektywy osoby pozostającej w domu? Czy usługi zawieszone mogą mieć jakieś znaczenie?
Oczywiście, że tak. W tej chwili jakikolwiek przepływ pieniężny do tych firm umożliwia im przetrwanie. Oczywiście nie chodzi o te największe firmy, bo one, wbrew pozorom, są w lepszej sytuacji, niż jakby zapanowała czysta klęska żywiołowa, ponieważ w klęsce żywiołowej znika kapitał, za którego pomocą te firmy produkują. Natomiast te duże firmy, biorąc pod uwagę odroczenie odsetek, spłat, powinny z tego wyjść, w mniejszym lub większym stanie naruszenia, ale powinny wyjść. Nawet jeśli nie, to jeśli taka duża firma zbankrutuje, to pozostanie po niej kapitał, wejdzie nowa firma, odkupi kapitał i zacznie produkować to samo, może z trochę innymi ludźmi i na trochę inny sposób, ale nie ma tutaj wielkiej straty z punktu widzenia gospodarki kapitalistycznej.
Natomiast największym zasobem małej firmy są najczęściej ludzie, którzy w niej pracują. W firmie znajduje się tzw. wiązka kontraktów, ale to nic innego, jak pewne relacje wewnątrz firmy. Mogą istnieć w formie umowy, w formie kontraktów, ale zasadniczo mogą być to niepisane relacje. Jeżeli taka mała firma upada, to nic z tego nie zostaje. Innymi słowy, tracimy wiele wysiłku włożonego, żeby taką firmę uruchomić. Ponownie przykład firmy z zapiekankami.
Kiedy taka firma przestaje istnieć, to w tym momencie cały know-how znika – czyli zaprzepaszczamy to, że zdobyliśmy zezwolenie na robienie tych zapiekanek, wynajęliśmy biuro, wiedzieliśmy, gdzie są klienci, że klienci o nas wiedzą, mamy kucharza, który dobrze robi zapiekanki. Mówię teraz wyłącznie figuratywnie, mowa bowiem o restauracjach, fryzjerach, wielu innych małych usługach. Ich zniknięcie z rynku nie spowoduje, że natychmiast w to samo miejsce wejdzie coś innego, więc udana hibernacja tego rodzaju biznesów jest kluczowa, żeby takie biznesy potem wystartowały. Jeśli się taki okres hibernacji przedłuży, to one tego zwyczajnie nie przetrwają.
Napisz komentarz
Komentarze