Czy duże firmy, oprócz oferowania darowizn, mogą w inny sposób pomóc w obecnej sytuacji? Jak mogą się aktywnie włączyć w odbudowę gospodarki? Czy jest to w ogóle jest możliwe?
Ja stoję na stanowisku, że zasadniczo firmy powinni robić to, do czego są przeznaczone. Oczywiście, ma to pewien charakter wizerunkowo-marketingowy, że firmy występują z tego rodzaju działaniami, część z nich jest powodowana rzeczywistym altruizmem. Natomiast nie wydaje się możliwe, żeby firmy mogły się w to włączyć. Chciałbym podkreślić, że może się wydawać, że jeśli jakaś firma przeznaczyła milion złotych ze swojego zysku, to jest to dużo pieniędzy. Jednak w przypadku dużej firmy to nie są duże pieniądze, a w skali pieniędzy wydawanych na służbę zdrowia ogółem, są to pieniądze mało istotne.
Niektóre firmy, głównie na Zachodzie, zaczynają się przebranżawiać. Czy to zmieni się w jakiś trend?
Jest to zjawisko absolutnie normalne i wręcz, powiedziałbym, zdrowe. Jeśli mówimy o kapitalizmie, to jego największą umiejętnością jest właśnie umiejętność szybkiego reagowania na daną sytuację. Jeśli firmy będą się przebranżawiać, to powinniśmy takie działania jak najbardziej wspierać i do tego dopuścić. W przypadku takich sektorów jak turystyka, przez dłuższy czas firmy w sektorze nie będą mogły generować znacznych zysków, część zostanie zamknięta. Domyślam się bowiem, że ludzie nie wrócą z dnia na dzień do podróżowania. Wydaje się, że w pewnym momencie trzeba sobie zadać pytanie, czy nie należałoby tych pracowników, niestety, w jakiś sposób przekierować do działalności, która odnotowuje wzrosty jak na przykład branża kurierska, czyli tam, gdzie są na tę chwilę potrzebni.
Czy znana jest Panu teoria kwarantanny potrzeb?
Tak. Chciałbym podkreślić, że ekonomiści oraz inni badacze społeczeństwa ewidentnie bardzo się między sobą różnią. Będę tutaj prezentował typową wizję ekonomisty. Ekonomiści opisują ludzi takimi jakimi są, w przeciwieństwie do innych badaczy w naukach społecznych, którzy opisują ludzi takimi, jakimi powinni być. Według tej teorii na skutek kwarantanny powinniśmy zagłębić się w swoje potrzeby i zrozumieć, że tak dużo nie potrzebujemy – nie potrzebujemy tyle jeździć, tyle konsumować i to przyniesie nam generalną iluminację, staniemy się lepsi. Ja natomiast mam zupełnie przeciwny pogląd.
Uważam, że większość osób postrzega obecną sytuację jako całkowicie nienaturalną, pewną klęskę żywiołową, która nastąpiła nie z ich winy – nikt epidemii nie widzi jako konsekwencji własnych działań. To nie jest sytuacja, która wystąpiła w pewnym stopniu po kryzysie finansowym, kiedy rzeczywiście sama działalność instytucji finansowych doprowadziła do tego kryzysu. Pojawiły się wtedy przemyślenia, czy wszystko, co robimy, jest dobre. Obecnie wydaje się natomiast, że to, co nas osobiście spotkało, nie jest przez nas bezpośrednio zawinione, w związku z tym będziemy dążyć do jak najszybszego odtworzenia swojego dawnego stylu życia, kiedy to tylko będzie możliwe. Te wszystkie kwarantanny, to wszystko zajmie bardzo długo, o wiele dłużej niż wszyscy się spodziewają. Kiedy jednak się skończą, konsumpcja ruszy na całego, nastąpi próba odrobienia strat, które ponieśliśmy.
Obecnie zaczynamy trochę weryfikować dotychczasowy sposób pracy, do którego byliśmy przyzwyczajeni. Czy tryb pracy zdalnej będzie dominujący, a jeśli tak, czy może się odbić na rynku pracy?
Trudno powiedzieć. Rzeczywiście pewien stały koszt związany z tym, że wszyscy nauczyliśmy się komunikatorów, jak z nimi pracować, że część osób zakupiła brakujący sprzęt, czyli – jak mówimy w ekonomii – koszt utopiony został poniesiony, doprowadzi do częstszego korzystania z tych rozwiązań niż do tej pory. W szczególności w przypadku krótkich spotkań, mających charakter jednorazowy, kiedy trzeba coś na szybko skonsultować. W przypadku osób z różnych stron, zamiast je przerzucać po całej Polsce, można spotkać się wirtualnie. Jest to forma, dzięki której kilka, kilkanaście osób nie musi jeździć po całej Polsce, co tym samym prowadzi do olbrzymiego obniżenia kosztów.
Z drugiej strony, niestety nie da się tego powiedzieć o efektywnym procesie uczenia, ponieważ kontakt twarzą w twarz jest szalenie istotny. Ponadto występują różnego rodzaju problemy techniczne. Zatem powstaje kwestia: jak to się potoczy? Wszystko zależy od ludzi, jak tę sytuację wykorzystają. Do pracodawcy szybko spłyną odpowiedzi, czy to się w ogóle opłacało, czy dany pracownik był w stanie w trybie zdalnym pracować równie efektywnie, jak robił to w biurze. To taki masowy eksperyment. Oczywiście, w wielu przypadkach pojawi się odpowiedź, że było warto i takie procesy zostaną ugruntowane. Ale w wielu wypadkach okaże się, że niektórzy pracownicy niezbyt dobrze wykorzystali ten czas i pracodawcy staną się wysoce nieufni wobec tego trybu pracy.
Na koniec chciałbym dodać, że w perspektywie długofalowej nie wiadomo, czy jest to do końca dobre. Wyjdźmy poza ekonomię. Osobiście uważam, że stanowimy część społeczeństwa i potrzebujemy tych interakcji społecznych. Wśród nas jest wiele osób, które źle znoszą czas niespędzony z innymi. Czują się dobrze, będąc w zespole, to nadaje sens w ich życiu. Ja uwielbiam prowadzić wykłady, ale przeprowadzanie ich obecnie do ekranu komputera jest zupełnie inną formą niż ta, którą lubiłem. Lubię pytać studentów, lubię interakcje, lubię, jak oni zadają mi pytania, to wszystko zostało nam przez tą przykrą sytuację zabrane. Osobiście liczę na to, że ten wielki eksperyment z nauczaniem z domu pozostanie ciekawym eksperymentem, natomiast raczej bym się spodziewał, że nauka na uniwersytecie pozostanie w formie tradycyjnej.
Napisz komentarz
Komentarze