– Straty w branży handlowej są w zasadzie nie do odrobienia, ale jest kilka rozwiązań, które pomogłyby nam szybciej odzyskać pozytywne wyniki finansowe. Jednym z nich jest zniesienie zakazu handlu w niedzielę. Dzięki temu zyskujemy dodatkowy dzień na sprzedaż, ale i pewne bezpieczeństwo, bo ruch w centrach handlowych rozłoży się z sześciu na siedem dni. Na pewno taka decyzja władz państwowych, żeby przez okres pandemii handel w niedziele mógł się odbywać, byłaby bardzo korzystna. Ale nadal nie będzie tak, że dzięki temu szybko odrobimy wszystkie straty – mówi agencji Newseria Biznes Krzysztof Sajnóg, dyrektor marketingu Centrum Handlowego Blue City w Warszawie.
Od 1 lutego (po trzecim, pięciotygodniowym lockdownie) nastąpiło pełne otwarcie sklepów w centrach handlowych (z wyjątkiem rozrywki, fitnessu i gastronomii, która nadal może funkcjonować tylko na wynos lub w dostawie). PRCH Daily Footfall Index w trzecim tygodniu lutego pokazuje, że średnia odwiedzalność centrów handlowych oscyluje na poziomie ok. 77 proc. ubiegłorocznej.
Przywrócenie handlu w niedziele mogłoby pozytywnie wpłynąć na obroty najemców i galerii. Zwłaszcza że według statystyk klienci preferują zakupy właśnie w weekendy. Dodatkowo, zgodnie z przeprowadzonym w październiku ubiegłego roku badaniem PRCH, 59 proc. Polaków jest za zniesieniem handlu w niedzielę. Pozytywnie oceniało go 27 proc. respondentów. W porównaniu do takiego samego badania ze stycznia ubiegłego roku poparcie dla tego ograniczenia spadło o 7 pkt proc.
– W sprawie niedziel handlowych branża mówi w zasadzie jednym głosem i organizacje branżowe, które zrzeszają zarówno najemców, jak i wynajmujących, starają się przekonać rząd, że taka zmiana byłaby bardzo korzystna. Wszyscy zgadzamy się co do tego, że bardzo by nam to pomogło. W branży jest jednomyślność i mamy nadzieję, że przekonamy ustawodawcę i rząd, żeby takie zmiany wprowadził – mówi Krzysztof Sajnóg.
PRCH oszacowała łączne straty z tytułu trzykrotnego ograniczenia działalności obiektów handlowych na kwotę ok. 32 mld zł. Tylko ubiegłoroczny, wiosenny lockdown skutkował spadkiem przychodów o ponad 17,5 mld zł. Zamknięcie galerii po raz drugi w listopadzie ub.r. spowodowało ok. 8 mld zł utraconych obrotów. Kolejne ograniczenia w handlu od 27 grudnia ub.r. przełożyły się natomiast na dziurę w obrotach branży sięgającą ok. 6 mld zł. To przychody utracone przez sklepy i usługodawców (najemców) działających w galeriach, ale mocno ucierpiały też budżety wynajmujących. Zostali oni też wyłączeni z tarcz antykryzysowych i jednocześnie obciążeni kosztami abolicji czynszowej. Jak podkreśla PRCH, abolicja wynikająca kosztowała wynajmujących ponad 3 mld zł.
– Centra handlowe i firmy, które nimi zarządzają, w zasadzie jako jedyne są pozbawione pomocy państwa. W świetle dotychczasowych rozporządzeń najemcy nie płacą centrom handlowym czynszu ani żadnych opłat za okres lockdownu, kiedy sklepy pozostają zamknięte. Z drugiej strony my musimy mieć otwarte centra handlowe i do tego jeszcze utrzymywać je w reżimie sanitarnym – wyjaśnia dyrektor marketingu warszawskiego Blue City. – W przypadku kolejnego lockdownu bardzo pomogłoby zagwarantowanie, żeby pieniądze choć z części czynszów jednak wpływały do centrów handlowych. Przynajmniej tyle, żebyśmy mogli się utrzymywać, płacić koszty. Takie rozwiązania były już wprowadzane w Europie.
Mimo utraty 45 proc. ubiegłorocznych przychodów właściciele i zarządy centrów handlowych nadal muszą ponosić koszty stałe m.in. z tytułu utrzymania nieruchomości, zarządzania nimi czy obsługi długu bankowego. Brak płynności powoduje, że w coraz większym stopniu nie są oni w stanie wywiązywać się ze swoich zobowiązań kredytowych.
– W tym momencie jesteśmy w najtrudniejszej sytuacji na tle całego rynku, bo mamy koszty, a przychody są wielokrotnie niższe, niż przewidywaliśmy. Działalność branży handlowej jest w wielu przypadkach kredytowana przez banki. Gdyby np. państwo zdecydowało się wpłynąć na instytucje finansowe i w jakiś sposób pomóc nam w rozliczeniach rat kredytowych, to na pewno zapewniłoby nam oddech – mówi Krzysztof Sajnóg.
Jak podkreśla, ten rok ujawnił wiele sprzeczności w interesach najemców i wynajmujących. Porozumienie między obiema stronami było jednak niezbędne dla przetrwania najgorszego okresu.
– W Blue City bardzo szybko porozumieliśmy się ze wszystkimi naszymi najemcami, bo uważamy, że trzeba było im pomóc. Wszystkie sklepy otworzyły się po kolejnych lockdownach, co jest również zasługą naszej szybkiej reakcji. W przypadku Blue City relacje z najemcami są dobre. Bardzo indywidualnie patrzymy na to, co się dzieje z ich finansami, w jaki sposób kształtują się ich obroty. Każda z tych bilateralnych rozmów jest inna, każda jest trudna i zajmuje mnóstwo czasu, ale nie można inaczej – mówi dyrektor marketingu w Blue City.
Jeżeli centra handlowe i ich najemcy nie odrobią choć części strat spowodowanych lockdownem, w efekcie mogą zacząć weryfikować swoje plany rozwojowe i szczegółowo analizować rentowność poszczególnych punktów. To z kolei może spowodować ograniczanie inwestycji i redukcję etatów, która uderzy w rynek pracy.
– Na pewno części inwestycji, które planowaliśmy przeprowadzić, nie będziemy mogli zrealizować w tym ani w przyszłym roku. Skupiamy się raczej na rzeczach związanych z bezpieczeństwem i takich, których nie można odłożyć, np. remoncie toalet. Natomiast część przyszłościowych inwestycji przesunie się co najmniej o rok lub dwa. Myślę, że inwestycje w nowe formaty rozrywkowe też na razie się zatrzymają. Jeżeli nie będziemy musieli czegoś robić natychmiast, będziemy niestety to odkładać – mówi Krzysztof Sajnóg.
Jak wynika z danych firmy doradczej PwC, centra handlowe zatrudniają w Polsce bezpośrednio ok. 400 tys. pracowników. Udział handlu w krajowym PKB wynosi 15,5 proc., natomiast centra handlowe odpowiadają za około 30 proc. polskiego handlu detalicznego (PRCH). Wartość samego podatku VAT generowanego przez obroty w centrach handlowych wynosi ok. 21 mld zł.
Napisz komentarz
Komentarze