Pierwsze pożyczki we franku szwajcarskim (CHF) pojawiły się na polskim rynku w 1996 r. za sprawą banków o rodowodzie austriackim i były przyznawane na zakup samochodów. W latach 2001 - 2003 niemal 2/3 pożyczek motoryzacyjnych udzielono we franku. Kiedy klienci przyzwyczaili się do kredytów w CHF, banki zaczęły proponować kredyty hipoteczne w tej walucie.
Po wejściu Polski do UE ceny mieszkań zaczęły rosnąć. Dobra sytuacja gospodarcza i związany z nią ogólny optymizm sprawiły, że ludzie coraz śmielej myśleli o zakupie własnego M. „W latach 2006-2008 nastąpił prawdziwy boom na rynku frankowych kredytów hipotecznych” - ocenia mecenas Anna Lengiewicz, założycielka kancelarii LWB, współpracującej z replan.pl w sprawach frankowiczów.
Według niej kredyt we frankach szwajcarskich bardzo się wtedy opłacał, bo jego oprocentowanie było znacznie niższe niż złotowego. Ponadto frank był walutą ze sztywnym kursem, utrzymywanym przez Szwajcarski Bank Centralny, co pozwalało łatwo wyliczać raty i tworzyć symulacje spłaty zobowiązań.
„Banki były zachwycone udzielając coraz większej ilości kredytów frankowych, bo mogły na tym coraz więcej zarabiać” – opowiada mecenas Lengiewicz.
Nieliczne opinie na temat potencjalnych niebezpieczeństw związanych z kredytami frankowymi były bagatelizowane. „To nic, że nie zarabialiśmy we frankach. Radość z posiadania własnego mieszkania przeważała i jakiekolwiek głosy rozsądku zagłuszała retoryka >>przecież każdy Polak ma prawo mieć swoje mieszkanie<<” – mówi prawniczka.
Jak wynika z danych Komisji Nadzoru Finansowego w 2004 r. łączna wartość kredytów w walucie obcej wyniosła 6,1 mld zł, natomiast tylko w szczytowym 2008 roku –wartość kredytów w CHF wyniosła 56 mld zł, czy prawie 10 razy więcej.
Ciekawe porównanie kredytów: frankowego i złotowego w 2005 roku przedstawił dr Adam Barembruch z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. Oprocentowanie kredytu hipotecznego w wysokości 300 tys. zł zaciągniętego na 30 lat w złotych - wynosiło wówczas ok. 5,80 proc, a we frankach szwajcarskich 1,74 proc. „Wybór między ratą na poziomie 2200 zł w przypadku kredytu złotowego a ratą około 1400 zł w przypadku kredytu frankowego (różnica prawie 800 zł) był dla wielu potencjalnych kredytobiorców oczywisty. Warto dodać, że niższe raty spłaty kredytu we franku szwajcarskim przekładały się na wyższą zdolność kredytową kredytobiorców, ponieważ w mniejszym stopniu obciążały domowy budżet. Zdolność kredytowa w analizowanym przykładzie wyniosła w przypadku kredytu złotowego 210 000 zł, natomiast w przypadku kredytu frankowego aż 320 000 zł” – komentował dr Barembruch.
Nic więc dziwnego, że szwajcarska waluta zrobiła tak zawrotną karierę w bankowości. „Oczywiście, należy też pamiętać, że przy udzielaniu tych kredytów rzadko wspominano o jakichkolwiek ryzykach związanych z zobowiązaniem we franku” – dodaje mecenas Lengiewicz.
W 2008 r. pojawiły się pierwsze zwiastuny nadchodzących problemów z frankami. Nadszedł kryzys gospodarczy, wywołany m.in. pęknięciem bańki spekulacyjnej na amerykańskim rynku nieruchomości. Rynki stały się nieprzewidywalne, ludzie zaczęli tracić pracę, a kurs franka rosnąć, stając się mało stabilny.
W 2008 frank kosztował 1,96 zł, zaś na początku 2015 r. aż 4,29 zł. W ciągu 7 lat rata kredytu w CHF wzrosła więc ponad dwukrotnie. Jeśli na początku wynosiła ona np. 980 zł (500 franków), to na koniec już 2145 zł.
Na dodatek 5 stycznia 2015 r. Szwajcarski Bank Centralny podjął decyzję o uwolnieniu franka, co dziesięć dni później spowodowało dalszy wzrost jego kursu - do 5,19 zł (2 lutego 2022 kurs franka względem złotego wynosił 4,38 zł).
„To wszystko spowodowało gwałtowny wzrost zadłużenia wszystkich kredytobiorców. Frankowicze stanęli również w obliczu faktu, że to, co kupili w zamian za kredyt (mieszkania, domy) nie wystarczy, nawet po ich śmierci, na jego spłatę, bo dług jest wyższy niż wartość tej nieruchomości” – mówi mecenas Lengiewicz.
Jak podkreśla prawniczka, przez lata instytucje państwowe albo nie dostrzegały problemu, jaki niosą ze sobą kredyty frankowe, albo nie były zainteresowane uczestniczeniem w jego rozwiązywaniu. „Dopiero w 2018 roku, po zapoznaniu opinii publicznej z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, sądy w Polsce zaczęły przychylniej patrzeć na problemy frankowiczów, na fakt ich rażącego niedoinformowania w procesie zaciągania kredytu” – mówi mecenas Lengiewicz. Banki nie informowały kredytobiorców odpowiednio wyczerpująco o ryzyku, jakie niesie za sobą wzięcie kredytu w obcej walucie.
„W tym miejscu trzeba powiedzieć konsumentom, że warto się zwrócić do prawnika. Osoby, która pomoże oszacować propozycję ugody bankowej związanej z kredytem frankowym oraz oceni, co konsument może uzyskać w ramach skierowania sprawy do sądu” – mówi mecenas Lengiewicz.
Jej kancelaria od blisko 10 lat prowadzi sprawy konsumentów. Obecnie współpracuje w zakresie spraw frankowych z RePlan. RePlan to program finansowania spraw sądowych. Konsument nie musi wykładać żadnych środków ani na starcie postępowania sądowego, ani w jego toku i płaci wynagrodzenie RePlan dopiero po wygranej sprawie.
Tekst powstał w ramach cyklu „Kłopoty z kredytami frankowymi i jak je rozwiązać”. Chcesz opowiedzieć nam o swoich problemach z kredytem frankowym? Napisz: [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze