Tekst przygotowany przez prof. Musioła z Instytutu Chemii Uniwersytetu Śląskiego przed 14 lutego rozesłała rzeczniczka uczelni Małgorzata Poszwa. Wskazała przy tym, że choć prof. Musioł nie znalazł w laboratorium magicznego eliksiru na miłość, zadeklarował, że uczucie to czysta chemia.
Sam ekspert uznał, że fizjologicznie zakochanie można porównać z chorobą, której źródeł, wbrew obiegowej opinii, należy doszukiwać się nie w sercu, lecz w mózgu. "To właśnie mózg zakochanej osoby zalewany jest neuroprzekaźnikami i hormonami, prowadząc do rozregulowania organizmu, co odczuwamy szczególnie w pracy serca. Nie bez powodu mówi się o chemii między ludźmi, bo zakochanie to chemiczna powódź neuronów, która zalewa wszystko włącznie ze zdrowym rozsądkiem” – zobrazował prof. Musioł.
Wśród zaangażowanych w te procesy neuroprzekaźników naukowiec wymienił dopaminę, serotoninę, adrenalinę oraz fenyloetyloaminę. „Ta ostatnia właśnie jest odpowiedzialna za pierwsze porywy serca (przez specjalistów określane jako tachykardia), działając na nasz mózg jak narkotyk amfetamina, do którego jest zresztą uderzająco podobna” – stwierdził.
Prof. Musioł uściślił, że fenyloetyloamina na co dzień wydzielana jest w mózgu w niewielkich ilościach i pozwala, wraz z adrenaliną, znajdować siły do zmagań z rzeczywistością; daje też poczucie euforii w chwilach sukcesów.
„Zakochanym pokazuje jednak swoje mniej pozytywne oblicze, wywołując stany rozkojarzenia, podniecenia i tej charakterystycznej mieszaniny nieuzasadnionej radości przeplatanej ze smutkiem i melancholią. W dużych dawkach skutkuje bezsennością, apatią, brakiem apetytu, wręcz trudnościami z oddychaniem, czyli wypisz, wymaluj, miłością prosto ze stron mickiewiczowskiej poezji” – wyliczył.
Kolejny neuroprzekaźnik, dopamina, zwany czasem hormonem szczęścia, wydzielany jest w chwilach przyjemności. U zakochanych jej poziom wzrasta na skutek działania adrenaliny i fenyloetyloaminy powodując, że można kochać na zawsze i wbrew światu.
„A przynajmniej tak nam się, przez pewien czas, wydaje. Niestety wzrastający poziom dopaminy ma też swoje mniej przyjemne skutki – przede wszystkim zmniejsza udział innego neuroprzekaźnika: serotoniny. Tymczasem serotonina jest nam niezbędna dla zachowania równowagi snu i czuwania, apetytu, zdolności koncentracji i zapamiętywania” – podkreślił chemik.
Zaznaczył, że zgodnie z obowiązującą wiedzą medyczną niski poziom serotoniny jest typowy dla depresji, a wzmocnienie jej działania należy do podstawowych metod leczenia tej choroby. U zakochanych to właśnie niski poziom serotoniny odpowiedzialny jest za melancholię, gdy pozostają z dala od obiektu westchnień.
„Zmiana mózgu w chemiczną kolbę reakcyjną na dłuższą metę nikomu nie służy. Nasz organizm też, na szczęście, z czasem powróci do równowagi. A miłość? Przychodzi i odchodzi, albo się zmienia, dojrzewa, ewoluuje. Głównie za sprawą wspomnianych już hormonów: oksytocyny, wazopresyny oraz testosteronu i estrogenu” – wyjaśnił prof. Musioł.
Przypomniał, że pierwsze dwa to tzw. hormony przywiązania, wydzielane podczas bliskich (również intymnych) kontaktów z ukochaną osobą. Na ich poziom ma wpływ burza neuroprzekaźników panująca w początkowym etapie zauroczenia. Stabilizacja poziomu obydwu hormonów pozwala opanować pierwsze gwałtowne porywy uczuć i przerodzić je w dojrzałą miłość.
„Szczególnie interesująca jest tu oksytocyna, której działanie ma związek z łagodzeniem stresu, obniżeniem ciśnienia krwi, a nawet efektem przeciwbólowym i, jak wskazują badania, kobiety reagują na nią silniej. To właśnie oksytocyna jest odpowiedzialna za szczególnie silną miłość matczyną. Regularne wydzielanie tego hormonu tworzy przywiązanie i ułatwia budowanie więzi” - podkreślił.
Dodał, że u mężczyzn większe znaczenie ma wazopresyna, która - choć działa podobnie do oksytocyny - uruchamia dodatkowo potrzebę opieki i dbania o bezpieczeństwo bliskich. Ponadto, w miarę upływu czasu, mózg pod wpływem wazopresyny może m.in. obniżyć poziom testosteronu, co sprzyja budowaniu związku na gruncie porozumienia i bezpieczeństwa.
„Widocznym objawem wahań testosteronu może być tzw. tatusiowy brzuszek, kojarzony potocznie z dobrym gotowaniem i trafianiem do męskiego serca przez żołądek. Tymczasem, panowie: jest to sprytnie zaplanowany przez naturę sposób, aby opanować naszą młodzieńczą, pobudzaną męskim hormonem niefrasobliwość i skłonność do ryzyka czy agresji” – uspokoił prof. Musioł.
Zastrzegł, że jeśli jednak mężczyźni chcą pozostać atrakcyjni, powinni dbać o ten najważniejszy dla nich hormon, choćby przez zdrowy, aktywny tryb życia. Zaakcentował, że to hormony płciowe mają najważniejszy wpływ na postrzeganie atrakcyjności, modyfikując wygląd, zachowanie czy zapach.
„Jak się nie zagubić w tym gęstym roztworze chemicznych substancji odpowiedzialnych za nasze uczucia? Niestety, zalecanie rozwagi i spokoju jest warte tyle samo, co teleporady w nagłych przypadkach. Pozwólmy się porwać chemicznej powodzi i płyńmy z prądem, starając się ominąć niebezpieczeństwa” – zalecił chemik.
„Czym więcej odkrywamy o chemii miłości, tym mniej się dziwię, że równo dwa tygodnie po święcie zakochanych obchodzimy dzień chorób rzadkich” – zastrzegł jednocześnie naukowiec. (PAP)
Napisz komentarz
Komentarze