PAP Life: Co czujesz, kiedy czytasz o sobie, że jesteś najgorętszym nazwiskiem młodego pokolenia, nadzieją polskiego kina, nowym Cybulskim?
Eryk Kulm jr: Cieszę się, że mam pracę i że mogę brać udział w fajnych projektach. W jekiś sposób byłem przygotowany na to wszystko, co się teraz wokół mnie dzieje. Ale czy jestem najgorętszym nazwiskiem, czy wschodzącą gwiazdą? Nie wiem. Jest wielu wspaniałych aktorów z mojego pokolenia. Wiadomo, że to jest miłe, że moja ciężka praca przynosi efekty, że to, co robię jest wystarczające, żeby kogoś zaciekawić. Ale ja chcę po prostu grać, a to, czy będą jakieś nagrody, czy ktoś będzie mówił, że jestem super – na to już nie mam wpływu. Na pewno jednak nie chciałbym, żeby czyjaś opinia zmieniła moje zdanie na swój temat. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się w idealnym momencie.
PAP Life: Twoja kariera nabrała ostatnio rozpędu. Teraz można cię oglądać się w serialu „Lipowo. Zmowa milczenia” i komedii „Teściowie 2”, a w kolejce czekają kolejne produkcje z twoim udziałem – „Kiedy ślub?”, „Klara”. Jak ta nagła popularność wpłynęła na twoje codzienne życie?
E. K.: Zdaję sobie sprawę, że rozpoznawalność jest częścią mojej zawodu, ale chciałbym uczestniczyć w medialnym świecie na swoich zasadach. Póki co, na szczęście, jakiś wielkich minusów nie ma. Może tylko tyle, że czasami jest mi trochę trudno zachować prywatność w miejscach, gdzie normalnie bywałem. Czasami też zauważam, że ludzie zmieniają do mnie stosunek i troszkę mnie inaczej traktują niż kiedyś. Na szczęście od lat mam wielu tych samych przyjaciół. Nasza relacja nigdy się nie zmieni, nieważne, co by się ze mną działo i co by się działo z każdym z nas. Kocham swój zawód, ale trzeba pamiętać, że życie jest gdzie indziej. Najważniejsi są przyjaciele, to, że masz ochotę wstać rano i po prostu żyć.
PAP Life: A koledzy aktorzy panu zazdroszczą? W tym zawodzie jest przecież tak, że jedni grają główne role, a reszta czeka na swoją szansę.
E. K.: Nie traktuję tego zawodu jak wyścigu, wydaje mi się, że miejsca wystarczy dla wszystkich. Oczywiście, nikt nie wie, kiedy ten dobry moment przyjdzie. To trochę jak inwestowanie w biznes – nie wiadomo, czy wypali. Jest dużo niepewności. Ja przez ponad dziesięć lat łapałem się różnych rzeczy. W naszym zawodzie potrzebne jest szczęście, ale zazwyczaj to jednak jest suma wypracowanego zaangażowania w to, co robisz. Wydaje mi się, że jeśli naprawdę chcesz, jeśli naprawdę dużo energii poświęcisz, to nie może się nie udać. Trzeba się starać, trzeba wierzyć, a przede wszystkim trzeba chcieć i kochać to, co się robi. Mi nikt niczego nie dał w prezencie.
PAP Life: Gdy wchodziłeś w jakiś projekt, zawsze poświęcałeś się mu w stu procentach?
E. K.: Nie zawsze, bo niektóre projekty tego nie wymagały. Może to jest głupie, ale mam tak, że nie lubię pracować więcej niż potrzeba. Uważam, że życie to jest przede wszystkim zabawa i dobrze spędzony czas. Wchodziłem w różne rzeczy, w których nie do końca czułem się dobrze, ale trzeba było też zarabiać pieniądze. Poza tym już się nauczyłem, że czasem jest niestety tak, że nieważne jak zagrasz, jeśli film czy serial po prostu jest zły. Wtedy cała twoja praca idzie na marne.
PAP Life: Jak dostałeś rolę w „Filipie”?
E. K.: Zaproponował mi ją Michał Kwieciński, producent i reżyser tego filmu. Znał mnie, bo wcześniej pracowałem z nim przy filmie „Bodo”. Zdecydował się na mnie, chociaż wcześniej nie grałem tak dużej roli. Z jego strony to też było ryzyko.
PAP Life: Od początku wiedziałeś, że to jest dla ciebie szansa?
E. K.: Pierwsza myśl, którą miałem po przeczytaniu scenariusza, była taka, że tu nie będę się mógł prześlizgnąć. Zastanawiałem się, czy dam radę zrobić coś tak ogromnego, bo to było ogromne poświęcenie. Okazało się, że dałem radę. Ta rola dała mi też napęd do ciężkiej pracy, bo widziałem że to daje efekt. Czujesz się dużo pewniej na planie, gdy jesteś przygotowany, gdy postać żyje w tobie od dłuższego czasu. W sumie też o to chodzi w życiu, żeby wykorzystywać większość swojego potencjału. Inaczej nie do końca wiemy, jakie mamy predyspozycje, gdzie jest granica naszego talentu, czym jeszcze możemy sami siebie zaskoczyć.
PAP Life: W „Filipie” jest dużo scen erotycznych. Stawiałeś sobie jakieś granice? Myślałeś czasem: „Tego jednak nie zrobię, to jest nie dla mnie”?
E. K.: Raczej nie. Jeżeli wiem, że postać może to zrobić i jeżeli to się zgadza z tą postacią, to uważam, że muszę zrobić rzeczy, także te, które są dla mnie niewygodne, wychodzą gdzieś poza strefę komfortu. Dopiero kiedy przekraczamy pewne granice w sobie, bo zaczyna robić się ciekawie. Widz też nie ma ochoty oglądać rzeczy, które zna na pamięć. Dopiero, kiedy widzi rzeczy, których nie zna, które może też są dla niego są ciężkie i w jakiś sposób dotykają jego wstydu, jakiś barier czy traum, to zaczyna się wciągać.
PAP Life: Kiedy zrozumiałeś, że aktorstwo to twoje droga?
E. K.: Zawsze wiedziałem. Ale chcę też robić dużo innych rzeczy.
PAP Life: Na przykład jakich?
E. K.: Muzyka, którą cały czas robię. Z moim przyjacielem mamy już jeden numer, kończymy kolejny i za jakiś czas chcemy z tym wyjść na zewnątrz.
PAP Life: Podobno w szkole teatralnej nie szło ci zbyt dobrze. Nie wszyscy profesorowie uważali, że będziesz dobrym aktorem.
E. K.: Niektórzy profesorowie chcieli nawet mnie wyrzucić. To byli ci, z którymi nie miałem zajęć.
PAP Life: Dlaczego chcieli cię wyrzucać, skoro nie mieli z tobą zajęć?
E. K.: Niektórych ludzi w tej szkole nie traktowałem poważnie w kwestii aktorstwa i nie zamierzałem uznawać ich za autorytety. Najczęściej to oni mieli problem ze mną, filtrowali studentów przez jakieś swoje kompleksy. A kiedy dochodzi do tego trochę władzy, to wtedy dzieją się rzeczy niedobre. Zamiast uczyć człowieka aktorstwa, uczyć go rozwijania swojej intuicji, swojej niepowtarzalności, to tacy ludzie zaczynają podkładać kłody.
PAP Life: Masz bardzo ciekawą urodę. Po kim ją odziedziczyłeś?
E. K.: Ludzie mówią, że jestem podobny do ojca, ale myślę, że z mamy też coś mam i na pewno coś od dziadka. Kiedyś słyszałem o sobie opinię: „zdolny, fajny, ale jakiś taki charakterystyczny”. Nie do końca wiedziałem, o co chodzi z tą moją charakterystycznością. Mogło być tak, że mam taką a nie inną twarz, na tyle ostre rysy, że w kamerze za bardzo odwracałem uwagę od innych osób. Ale ja tego na pewno nie wiem, bo nikt mi nigdy nie wytłumaczył, o co chodziło. Chociaż wydaje mi się, że teraz to przestało być problemem. Może dlatego, że gram główne role? Teraz mogę być charakterystyczny, to nawet lepiej.
PAP Life: Chodzi ci po głowie zagraniczna kariera? Podobno marzysz o Oscarze.
E. K.: Kiedyś sobie założyłem, że chciałbym grać w Hollywood. No bo dlaczego nie? Jeżeli już myśleć o zawodzie, to czemu ograniczać się tylko do jednego regionu?. Intensywnie uczę się angielskiego, słucham bardzo dużo podcastów, rozmawiam. Na razie muszę poczekać na dobry moment. Ojciec zawsze mi powtarzał, że jak chcę jechać do Ameryki, to nie jako mister nobody, tylko jako ktoś, kto już coś zrobił. Bo takich misterów nobody jest tam wielu.
PAP Life: Twój tata, Eryk Kulm, na pewno wiedział, co mówi, bo przez wiele lat mieszkał w Stanach. Był muzykiem, grał jazz. Co jeszcze ci przekazał?
E. K.: Ojciec miał bardzo wrażliwe serce. Kochał jazz, był tak oddany tej muzyce, że nigdy w życiu nie robił nic innego, nawet w chwilach, gdy było ciężko finansowo. Była w nim jakaś bezkompromisowość w podejściu do robienia tego, co czuł i co kochał. Ojciec uczył mnie, że jeśli coś zrobisz źle, to trzeba to przyznać i być wobec siebie krytycznym. Ale z drugiej strony rzeczy, które robisz, nie świadczą o tym, jaka jest twoja wartość jako człowieka. Uczył mnie też szacunku dla ludzi.
PAP Life: A mama czego cię nauczyła?
E. K.: Od mamy na pewno nauczyłem się miłości. Miałem z nią absolutnie wyjątkową relację. Nauczyła mnie też niezależności. Ja, tak jak ona, nigdy się nie nudzę, gdy jestem sam. Mama zawsze mi mówiła: „Słuchaj, ja nie rozumiem ludzi, którzy się nudzą”. Miała mnóstwo zainteresowań, robiła różne rzeczy, malowała, uczyła francuskiego. Oboje rodzice przyzwyczaili mnie do takiego trybu życia artystycznego, że raz są pieniądze, raz ich nie ma. I trzeba umieć tak samo ich nie mieć, jak je mieć, bo ceną wolności jest niepewność. To jest tekst, który moja mama często mi powtarzała.
PAP Life: W krótkim czasie straciłeś ich oboje.
E. K.: Ojciec umarł w 2019 roku, na jesieni, a mama w 2020 roku, w maju.
PAP Life: Mówi się, że kiedy tracimy rodziców to przestajemy być dziećmi.
E. K.: Ja chyba tak nie mam. Mam szczęście do ludzi, których spotykam na mojej drodze. Poza tym nie zamierzam być dorosły tylko dlatego, że ktoś tego ode mnie wymaga. Co to znaczy dorosłość? Czy to znaczy, że przestajesz być ciekawy, przestajesz śmiać się jak dziecko do rzeczy, które widzisz po raz setny, na przykład zachód słońca
PAP Life: Haruki Murakami napisał, że „strata jest jak fala, która niszczy wszystko na swojej drodze, ale powoli cichnie i zostawia nas na spokojnym brzegu”. Jesteś już na spokojnym brzegu?
E. K.: Wydaje mi się, że tak. Mam w sobie jakąś niepoprawną ufność wobec świata i spokój. Jestem po prostu szczęśliwy i pozwalam sobie to powiedzieć. Kiedyś bałem się, że jeżeli to powiem, to wtedy nie będę mógł być smutny i że już wtedy będę hipokrytą. Doceniam wszystko i jestem wdzięczny za to, co się dzieje. Kiedy zacząłem pielęgnować w sobie tę wdzięczność do ludzi, do świata, to nagle świat zaczął mi dawać fenomenalne rzeczy
PAP Life: Masz przestrzeń w swoim życiu, żeby budować związek, rodzinę?
E. K.: Myślę, że wszystko wydarzy się w odpowiednim dla mnie momencie. (PAP Life)
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
Eryk Kulm jr – aktor filmowy i teatralny, syn muzyka jazzowego Eryka Kulma. Ukończył warszawską Akademię Teatralną. Zadebiutował w wieku 14 lat w filmie „Pręgi”. Przez lata występował głównie w serialach, m.in. w „Barwach szczęścia”. Przełomem była tytułowa rola w filmie „Filip”, za którą otrzymał Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Obecnie można go oglądać w serialu „Lipowo. Znowa milczenia” oraz komedii „Teściowie 2”.
Napisz komentarz
Komentarze