PAP Life: Chciała pani zaszokować publiczność?
Vita Drygas: Gdyby o to chodziło, nie poświęciłabym na realizację filmu siedmiu lat. Zjawisko turystyki wojennej miało być pretekstem do opowiedzenia głębszej historii. Natknęłam się na nie w bardzo przełomowym dla mnie momencie. W 2014 r. kończyłam reżyserski debiut dokumentalny „Piano”. Było to podczas rewolucji na kijowskim Majdanie. Tytułowe pianino stało się wówczas jednym z elementów tej rewolucji. Dookoła instrumentu gromadziły się tysiące demonstrantów. Śpiewali wspólnie hymn i pieśni narodowe. Gdy doszło do aneksji Krymu przez Rosję, obserwowałam jak ludzie ci wyruszali busikami na wschód o 5. rano z Kijowa, często w jedną stronę, by walczyć z separatystami o swoją niepodległość. Było to dla mnie bardzo silne przeżycie. Tymczasem w mediach społecznościowych zobaczyłam zdjęcie przedstawiające odręcznie napisane ogłoszenie, nalepione na drzewie. Tekst głosił: „Przewiozę po linii frontu tanio”. Pamiętam, że byłam kompletnie zszokowana. To wydawało się czymś tak surrealistycznym… Trudno było uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy podróżują na wojenne fronty nie w celach humanitarnych, ale dla rekreacji.
PAP Life: Tyle wystarczyło, by pojawił się temat?
V.D.: Kiedy stykasz się z takim ogłoszeniem, widząc jak ludzie jadą walczyć na froncie o wolność, a ktoś chce to sobie pooglądać, pojawia się niezgoda na taką postawę wobec świata i z tej niezgody zrodził się ten temat. Kiedy zaczęłam robić dokumentację okazało się, że turystyka wojenna jest rozwijającym się biznesem, który pozostaje ukryty w podziemiu.
PAP Life: Długo trwały przygotowania?
V.D.: Kilka lat. Wiele agencji ukrywało, że organizują wycieczki na wojnę. Później widziałam na materiałach archiwalnych, które kręcił swoim handy camem jeden z moich bohaterów, ludzi z tych firm turystycznych.
PAP Life: A gdyby pani wcieliła się w takiego turystę?
V.D.: Jestem dokumentalistką i nie zajmuję się dziennikarstwem śledczym. Pod pretekstem tematu turystyki wojennej, chciałam zadać pytania o kondycję świata, w którym żyjemy. Turystyka wojenna stała się lustrem naszych czasów. Na początku musiałam odpowiedzieć sobie samej: w imię czego to robię, czy warto to zrobić…? Wiedziałam, że kiedy już się zdecyduję na ten projekt, to poświęcę mu kilka lat z życia. Musiałam być pewna, że jestem gotowa go realizować.
PAP Life: Co przeważyło „na tak”?
V.D.; Kiedy coś mnie uwiera w tym świecie, budzę się i idę spać z tym uczuciem. Gdzieś naturalnie staje się to siłą napędową, która daje mi energię do przejścia wieloletniego procesu pracy nad filmem. Musiałam mieć pewność, że temat jest naprawdę ważny. Kwestia funkcjonowania w ukryciu turystyki wojennej, stanowiła zdecydowany argument za podjęciem się tego wyzwania. Jednak nie zdawałam sobie sprawy, jak wymagający i długi proces realizacji mnie czekał. Ostatecznie film powstawał przez siedem lat.
PAP Life: Czy to uwieranie nie powoduje uprzedzenia?
V.D.: Jest ono powodem, dla którego zaczynam robić film, natomiast później trzeba wymazać z głowy swoje przekonania. Według mnie na tym polega praca dokumentalisty. Nie jadę z góry ustaloną tezą. Niezbędna jest otwarta głowa. Poznając bohaterów nie chciałam ich oceniać, a wysłuchać, przyjrzeć się im. Jeśli podeszłabym do tematu z pogardą, oceniając ich, to ludzie by się przede mną nie otworzyli i nie mogłabym pogłębić tematu. Jedynie ślizgałabym się po jego powierzchni.
PAP Life: Trudno sobie wyobrazić, że kogoś może relaksować wyjazd do strefy działań wojennych?
V.D.: Kiedy trafiłam na amerykańską agencję War Zone Tours i bohatera, Ricka, który jest właścicielem tej firmy, okazało się, że przez wiele lat pracował jako ochroniarz polityków i różnych VIP-ów, którzy docierali w miejsca konfliktów zbrojnych. Zapytany przeze mnie, dlaczego zdecydował się na założenie takiej firmy, odpowiedział, że kiedyś, siedząc w opancerzonym samochodzie, który przemierzał ulice Iraku, przyglądał się lokalnej ludności. Obserwował ich codzienne życie, na przykład jak popijają herbatę na ulicy, a on ciągle był za tą kuloodporną szybą ze swoimi klientami. Gdy wrócił do Stanów, zrozumiał, że chciałby poznać lepiej tych ludzi. Zadał pytanie swoim przyjaciołom, czy ktoś były zainteresowany wyjazdem w takie miejsca i szybko okazało się, że zainteresowanych jest bardzo wielu. Gdy tylko agencja powstała, to choć nie reklamowała się nigdzie poza stroną internetową, zaczęło do niego wydzwaniać po kilkanaście osób dziennie.
PAP Life: Takie ogłoszenie może przyciągać awanturników.
V.D.: Chętni musieli wypełnić specjalną ankietę. Rick był nieugięty w kwestii swoich klientów, zawsze odrzucał tych, którzy chcieli uczestniczyć w wycieczkach wojennych, żeby mieć okazję postrzelać, czy ekscytowali się przemocą. Ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa, dlatego jego wycieczki są bardzo drogie, najdroższe kosztują nawet 100 tys. zł.
PAP Life: Jak je zabezpiecza?
V.D.: Przyjeżdża na miejsce ok. dwóch tygodni wcześniej, by przygotować cały plan wyprawy i minimum trzy możliwości ewakuacji. Szkoli też turystów na wypadek najgorszych scenariuszy, np. jak prowadzić samochód, gdy ktoś zastrzeli kierowcę? Jak przejąć kierownicę? Jak uciekać z pułapek? To są miejsca, w których często zdarzają się zamachy terrorystyczne, porwania. Niebezpieczeństwa nie widzisz, ono się unosi w powietrzu.
PAP Life: Nie zdradzając szczegółów filmu, można powiedzieć, że jego bohaterowie przechodzą w nim przemianę i są skłonni do głębszych refleksji. Panią te siedem lat kręcenia też mieniło? Co z drzazgą, która uwierała?
V.D.: Realizacja filmu to czasem zaledwie początek działań. Zwłaszcza gdy porusza on tematykę, która dotyka ludzi i miejsc, gdzie pomoc jest niezbędna. Są miejsca całkowicie zapomniane przez media, gdzie trudno wjechać, o których nikt nie mówi. Razem z bohaterami podjęliśmy się próby zorganizowania pomocy humanitarnej dla obozu Washokani w Syrii. To maleńki krok wobec ogromnej pomocy, która w tym regionie jest potrzebna. Tam był realizowany set zdjęciowy, nasz bohater Andrew Drury odwiedził ten obóz. W Washokani przebywa ponad 16 tys. uchodźców. Będą musieli od grudnia mierzyć się z nadchodzącą zimą. Ludzie żyją w namiotach bez ogrzewania i pilnie potrzebują koców. Tam zimą są intensywne opady deszczu, spada temperatura, obóz przekształca się w teren pełen błota. Wydawać się może, że dostarczenie koców to prosta sprawa, ale rzeczywistość organizacji pomocy humanitarnej okazuje się naprawdę skomplikowana. Na to, by każdy z potrzebujących w Washokani miał dostać dwa koce, bo jeden to za mało, potrzebny jest milion złotych. W tym momencie szukamy organizacji pozarządowej, która mógłaby z nami to przeprowadzić.
PAP Life: Czy pracuje pani już nad nowym projektem?
V.D.: Mam nowe projekty w głowie… Praca w filmie dokumentalnym jest bardzo trudna. Chociażby dlatego, że ponoszę ogromną odpowiedzialność za swoich bohaterów. Realizacja „Danger Zone” to był rollercoaster. Na pewno nie podejmę się już tak ekstremalnych tematów, związanych z wojną, bo ten ostatni wydrenował mnie emocjonalnie. (PAP Life)
Rozmawiał Piotr Baran
Vita Drygas wywodzi się z reżyserskiej rodziny. Jej ojcem jest reżyser Maciej Drygas, matką Vita Żelakeviciute, scenarzystka, reżyserka i montażystka. Ukończyła studia na wydziale operatorskim Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Choć planowała zostać lekarką, by jeździć z Lekarzami bez Granic ratować życie ludziom w strefach konfliktów i kataklizmów, to w realizacji tego celu przeszkodził jej „stricte humanistyczny umysł”. Lekarką nie została, ale w strefy konfliktów i tak jeździ.
Napisz komentarz
Komentarze