Oczywistym było, że niczego w domu nie znajdą, bo tylko głupiec przechowywałby "trefne" przedmioty pod własnym łóżkiem. Co ważne, wcale nie chodziło o to, by cokolwiek znaleźć. Panowie z SB głupkami kompletnymi przecież nie byli i z góry oczywiście wiedzieli, że niczego pod kozetką lub w kredensie nie wyszperają. Cel był inny. Chodziło o zastraszenie rodziny, sąsiadów i znajomych. Doprowadzenie prześladowanego człowieka to absolutnego społecznego ostracyzmu i wyłączenie go poza nawias publicznego funkcjonowania.
Tyle historii dalszej. Przechodząc do nieco nowszej, ale wciąż historii, po 20 z górą latach od opisanych we wstępie przypadków, stało się przypadkiem tak, że zostałem świadkiem w pewnej znanej w całej Polsce sprawie. Świadkiem trzeciej kategorii, bo zeznawałem jedynie o rzeczach, o których wiedziałem sporo, ale jednak ze słyszenia i relacji osób bezpośrednio zaangażowanych. Był rok 2007 i niestety stałem się obiektem ataku ze strony równie smutnych panów podległych Ministerstwu Sprawiedliwości, pod kierownictwem Zbigniewa Ziobro. Moją winą było to, że skontaktowałem dziennikarza jednej z gazet ogólnopolskich z osobą X.
Niby toczyło się śledztwo w głównej sprawie ale przy okazji kilka postępowań ukierunkowanych na świadków. Próbowano oskarżać mnie o rzeczy, od których jeżyły się włosy na głowie. Oczywiście zabezpieczano mi komputery i poddano takiej samej presji, jakiej poddawano mojego ojca w okresie Stanu Wojennego. Doprowadzono do tego, że nawet bliscy znajomi bali się ze mną na ulicy rozmawiać. Z niektórymi nie rozmawiam do dzisiaj. Oczywiście lokalne plociuchy dorobiły mi kolejne "uszy".
Mówi się, że jak ktoś jest uczciwy, to nie ma się czego obawiać. Tak było też w moim przypadku. Z prokuratorskich postępowań nic nie wyszło i nie udało mi się, jak mawiają policjanci, "uszyć butów". Sporo jednak przeszedłem i przez pół roku byłem mielony przez maszynkę publicznego terroru władzy publicznej. Jak dla mnie nie różniła się ona niczym od działań prowadzonych przez komunistycznych esbeków.
Przez kilka lat prowadziłem niniejszy portal, wcześniej pisywałem do gazety Życie Tomaszowa. Mam sporą grupę zaprzyjaźnionych osób, które przychodzą do mnie różnymi tematami i od których, w razie potrzeby mogę zasięgnąć oficjalnej lub nieoficjalnej informacji. Z zasady utrzymuję te moje źródła w tajemnicy. Powody są oczywiste. Mam świadomość, jaki czekałby je los, gdybym ich nazwiska ujawniał. Informator to osoba, pozostająca pod szczególną ochroną i nikt nie zmusi mnie bym taką ujawnił.
Rzecz w tym, że informatorzy są tropieni. Mało tego, to tropienie odbywa się w sposób stosunkowo jawny, bo ma też być ostrzeżeniem dla wszystkich, że udzielanie informacji, jakiemuś Strzępkowi, czy Łuczakowej jest źle widziane i może się jeszcze gorzej skończyć. Niedawno od jednej ze zwalnianych w pewnej instytucji osób dowiedziałem się, że jednym z argumentów, jakie jej przedstawiono, to jakaś domniemana współpraca ze mną.
Takie informacje rozpuszcza się w sposób oficjalny i nieoficjalny. Daje do zrozumienia, że ten jest "cacy" a tamten jest "be". Czasem wystarczy rzucone mimochodem "na tę osobę uważaj". Typowe ubeckie metody rodem z komunistycznej szarości.
Jak w komunie, energię poświęca się na tropienie przeciwników, zamiast ukierunkować ją na konstruktywne działania. No i wszyscy żyją tym, że tropią, że ktoś tropi, i oczywiście starają się dojść do tego kim naprawdę jest osoba tropiona. Totalny odjazd. Kiedyś tłumaczyłem słynnemu Antykomorowi, że nie ma różnicy między tropiącymi, bo zmieniają się szyldy a mentalność pozostaje taka sama. No może zmienia się poziom fanatyzmu osób ścigających, a co za tym idzie ich determinacja. To służalcza wada systemu, któremu się poddajemy, zamiast buntować.
Podmiotami tropienia są także dziennikarze. Jakiś czas temu, wysłałem do rzecznika prasowego PiS zapytanie w pewnej sprawie. Minęły już chyba ze dwa lata, a je wciąż nie mam odpowiedzi. Za to dowiedziałem się z bardzo wiarygodnych źródeł, że rzecznik, zamiast udzielić odpowiedzi tropił osobę, która zadała mu pytanie, czyli mnie.
Tropieni są nie tylko dziennikarscy informatorzy (i całe szczęście, że żadne szykany nie są w stanie wszystkich zastraszyć w sposób absolutny). W dobie Internetu tropi się także komentatorów. Sen z powiek władzy i różnej maści nieudaczników spędza to, kim jest ten czy inny komentator. Kim jest pan AK-47, a kto kiki, kimże ten Ajdeano albo taxidrajwer? Te problemy egzystencjalne próbują rozwikłać osoby zajmujące często bardzo eksponowane stanowiska. A co to kogo obchodzi? Czy nie szkoda czasu na takie rozważania? Do roboty panowie i panie.
Przyznam, że mocno mnie to irytuje. Portal stworzony jest dla ludzi, którzy chcą wyrażać swoje opinie. Inaczej nie maa on sensu. Portal to nie ja, czy ktokowliek inny. To jego użytkownicy, szczególnie ci bardziej aktywni. Wiele komentarzy na portalu jest blokowanych, ze względu na treść lub mających charakter pomówień. Jednak tropienie ludzi, bo wyrażają swoje odmienne opinie i komentarze jest, delikatnie to ujmując, nie na miejscu i działa niestety na szkodę wolności słowa i niezależności mediów internetowych. Jeśli więc dowiaduję się, że ktoś kogoś tropi, to informuję tę osobę, że jest tropiona, a tropiciele niech dalej biegają z pianą na zaciśniętych ustach.
Napisz komentarz
Komentarze