Był rok bodajże 2000 a może 2001. W Tomaszowie Mazowieckim rządziła koalicja SLD oraz Unii Wolności, która lekko skrywała się pod szyldem komitetu wyborczego Forum Samorządowe. Prezydentem Tomaszowa Mazowieckiego był wówczas Jerzy Adamski, równocześnie będący senatorem RP. W opozycji był tzw. AWS, czyli taki jakby dzisiejszy PiS (Zjednoczona Prawica). Niby nie to samo... a jednak... Zbitek organizacji partii i stowarzyszeń. Personalnie to te same osoby. Jeszcze rok AWS miał rządzić w kraju, a posłem ugrupowania z Tomaszowa Mazowieckiego był Mirosław Kukliński.
To właśnie mniej więcej wtedy pojawiły się informacje o tym, że w Tomaszowie powstanie pierwszy supermarket. Miał on zostać zlokalizowany (tam gdzie się zresztą ostatecznie znalazł) vis a vis tomaszowskiego szpitala. Zaczęły się protesty. Dla nikogo nie było tajemnicą, że zainicjowane zostały przez posła Kuklińskiego, którego ludzie byli w opozycji w Radzie Miejskiej (wtedy 36 osobowej). Były więc spotkania z kupcami, radnymi i protesty w czasie obrad. Nic to nie dało. Działka została nielegalnie sprzedana przez miasto poszukujące za wszelką cenę bieżących dochodów. Dlaczego nielegalnie? To temat na całkiem osobny artykuł. Jedni kupcy protestowali, inni nie. Im dalej od planowanej lokalizacji, tym skłonność do protestów była mniejsza.
W samej Radzie Miejskiej sytuacja była taka, że przerywano obrady, a wobec braku większości przy przegłosowywaniu uchwały o planach zagospodarowania przestrzennego ściągano nawet radnego, który aktualnie przebywał poza miastem. W końcu się udało. Działacze - radni SLD postawili na swoim. Wiele zachowań było żenujących a poziom ekonomicznego analfabetyzmu, jaki obserwowaliśmy wołał o pomstę do nieba.
Żeby było jasne. Nikt tu nie był lepszy ani gorszy. Po prostu jedni siedzieli po jednej stronie sali a inni po drugiej. Nie chodziło o jakieś merytoryczne przesłanki czy jakąś wymianę argumentów. Zwyczajnie takiej nie było.
W międzyczasie pojawiły się też kolejne lokalizacje. Zmieniły się też władze w mieście. Prezydentem został Mirosław Kukliński, do wyborów zajadły wróg wszelkiego rodzaju marketów. Nie trzeba było jednak długo czekać, by pojawiły się kolejne obiekty w mieście. Tym razem był to Kaufland a pod koniec kadencji zaczęto budować pierwszego Lidla. W mojej ocenie, obie inwestycje dało się zatrzymać. Tyle, że tak naprawdę nikt tego nie chciał robić.
Kuklińskiemu trzeba oddać jednak to, że próbował coś zaradzić w tej sprawie. Postanowił przygotować plan zagospodarowania przestrzennego miasta. I co się okazało? Że ten plan jest nie w smak dużej grupie osób, będących samozwańczymi obrońcami lokalnego środowiska kupieckiego.
Zabawne, że po dwóch latach głównymi obrońcami tomaszowskich sklepikarzy stali się... radni SLD. Słowo daję to nie żart. Ci co wcześniej chwalili, teraz byli przeciw. Wydawać by się mogło, że ktoś ma tu rozdwojenie jaźni. Niestety, źródłem zachowania był po prostu cynizm. Żeby nie było, że byli oni odosobnieni. Wspierali ich oczywiście radni, których odnaleźć będzie można na listach partii Jarosława Kaczyńskiego.
Sam byłem wówczas radnym i pamiętam jak wywierano na nas presję, by przygotowany przez Kuklińskiego plan zagospodarowania przestrzennego odrzucić. Dlaczego? Otóż ktoś wymyślił sobie, żeby wpisać do niego ograniczenie w postaci 300 metrów kwadratowych powierzchni sprzedaży. Kompletny absurd. Oznaczało to, że w mieście nie będzie mógł powstać żaden większy sklep meblowy. Nikt nie kumał, że nie o ograniczenie powierzchni chodzi, ale o wskazanie konkretnych lokalizacji.
Egzotyczna koalicja tak namieszała przy głosowaniach, że nikt poza mną i Tadziem Adamusem nie wiedział nad czym tak naprawdę głosował. Następnie plan zaskarżono a Wojewódzki Sąd Administracyjny go uchylił. To właśnie spowodowało, że w kolejnych latach supermarkety zaczęły u nas powstawać niczym grzyby po deszczu. Supermądrzy radni walcząc z zachodnimi sieciami handlowymi umożliwili im de facto nieograniczoną ekspansję.
Głupota? Raczej kolejny przejaw cynizmu. Nie chodziło o nic innego, jak tylko o to, by dowalić niezbyt lubianemu Kuklińskiemu (że się lubić nie dał to inna sprawa). Wszystko ma się rozumieć ze szkodą dla miasta, bo za dokument zapłaciliśmy wszyscy kilkaset tysięcy złotych. Ale co tu się przejmować, przecież nie takie rzeczy wyrzucano już u nas do kosza.
Kolejne lata to lata opozycji PiS w Radzie Miejskiej. Rządzi Rafał Zagozdon, chociaż większości koalicyjnej w Radzie nie posiada. W sumie nie jest mu ona do niczego potrzebna. PiS znowu zaczyna bronić tomaszowskich kupców. Jeden z przypadków to działka przy ulicy Św. Antoniego (wspomniana na wstępie). Padają liczne argumenty. Mówi się o konieczności stworzenia planu zagosdpodarowania tego terenu, o ładzie przestrzennym. Prezentowane są nawet wyliczenia, obrazujące o ile więcej pieniędzy do budżetu miasta generują tylko kupcy handlujący na bazarku na placu Narutowicza. Ostatecznie działka nie zostaje sprzedana.
Mija kilka lat i wiatr zaczyna wiać z innej strony. Teraz pełnię władzy trzyma w swoich rękach PiS. Już nikt nie dyskutuje o interesach lokalnych kupców i przedsiębiorców. Tu nie ma kto z kim dyskutować. Ta sama działka, której PiS nie pozwalał sprzedać teraz ten sam PiS sprzedaje (może z jakimiś nielicznymi wyjątkami) bez zmrużenia powiek.
Do tematu poruszonego przez Jacka Kowalewskiego wrócę przy okazji jednego z kolejnych felietonów
Napisz komentarz
Komentarze