Panie Prezydencie, bo chyba tak by należało dziś do Pana się zwrócić, ze względu na zajmowane wcześniej stanowisko, nosi się Pan z zamiarem ponownego kandydowania na urząd Prezydenta Miasta Tomaszowa – dlaczego?
MK. Tytuły są tutaj mniej ważne, ważniejsza jest odpowiedź na postawione pytanie. Dlaczego zamierzam kandydować? Odpowiadając najprościej: chciałbym dokończyć moją pracę dla Tomaszowa Mazowieckiego, którą rozpocząłem kilka lat wcześniej, a która została przerwana.
Chodziło mi bardziej o to, po co Pan kandyduje, skoro jak wiem, dziś chyba nie narzeka Pan na swoje dochody i sytuację zawodową. Jest Pan dyrektorem w znaczącej firmie, ma dobrą i stabilną pracę? Czy warto kolejny raz wchodzić do tej samej rzeki?
MK. To prawda, mam dobrą pracę i na dochody również nie narzekam. Myślę nawet, że zarobki prezydenta miasta są porównywalne. Przyznam, że sam nieraz staję przed pytaniem czy warto… Jednak zwycięża we mnie chęć zrobienia czegoś więcej. Często wracam myślą do mojego miasta, w którym prawie nic się nie dzieje. Patrzę na inne miejscowości, widzę jak się zmieniają, jak powstają nowe obwodnice albo inne ciekawe rozwiązania i zwyczajnie im zazdroszczę. Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego obecne władze naszego miasta zaniechały realizacji wielu już przygotowanych projektów? Chyba nie dlatego, że były to moje pomysły? Odpowiadając dalej na Pańskie pytanie o to „dlaczego”, muszę też powiedzieć o wielu ludziach z którymi rozmawiam i spotykam się w naszym mieście. To oni niejednokrotnie wyrażali rozczarowanie obecną sytuacją, a jednocześnie nie stracili zapału, by chcieć coś zmieniać. To jest bardzo ważny głos, który zainspirował mnie do zorganizowania komitetu wyborczego.
Od razu, gdy tylko powołał Pan komitet wyborczy, wróciły nie tylko te niezrealizowane przez Pana pomysły, lecz przede wszystkim pojawiły się po raz kolejny zarzuty dotyczące Wistom’u. Zapewne wiele osób nie rozumie o co w tej sprawie chodzi.
MK. Jak Pan widzi są tacy, którzy odgrzewając ten „stary kotlet” próbują coś na tym ugrać. Przed laty obarczano mnie nawet odpowiedzialnością za upadłość tego zakładu. Tymczasem Wistom upadł w roku 1996 a ja zostałem posłem na Sejm i w ogóle rozpocząłem działalność polityczną na jesieni 1997 roku. Proszę zobaczyć, jak można przez zwykłe oszczerstwo manipulować ludźmi. Dziś kolejni kłamcy anonimowo oskarżają mnie o to, że sprzedałem znaczne tereny wistomowskie i tam się nic nie dzieje. Otóż Panie redaktorze, w roku 2002, gdy zostałem prezydentem miasta, zastałem taką rzeczywistość: Syndyk, który już od wielu lat prowadził postępowanie upadłosciowe Wistomu nie płacił miastu należnych podatków. Należności sięgnęły już grubo ponad 5 milionów złotych. Moi poprzednicy nie uczynili nic, aby odzyskać choć część tej kwoty. Czy ja powinienem uczynić podobnie? Czy tak miało być? Gdy zostałem Prezydentem wystąpiłem do Syndyka z takim ultimatum: albo zapłaci należności miastu, albo miasto przejmie nieruchomości za te długi. Jako Urząd, mogliśmy przejąć tylko te nieruchomości, które miały uregulowany stan prawny, a procedura przejmowania i tak była bardzo skomplikowana i długa. Przejmowanie części terenu, o której mówimy trwało blisko 2 lata. Jakie to były nieruchomości i jaki był ich stan techniczny pokazują zdjęcia, które opublikowałem na mojej stronie internetowej. Przejęliśmy zgliszcza, w których można było kręcić sceny batalistyczne z Powstania Warszawskiego! I co mieliśmy z tym robić? Czekać nie wiadomo na co? Jedyną racjonalną decyzją była ich szybka sprzedaż. Obawialiśmy się, że nie będzie chętnych do zakupu całości tych ruin. Okazało się jednak, że pojawił się inwestor zagraniczny, który chciał w ramach Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej wybudować na tych terenach nową fabrykę. Tu zaczęła się cała historia, a właściwie histeria z nieżyczliwą mi grupą radnych i dwoma parlamentarzystami, którzy za cel postawili sobie niedopuszczenie do powstania nowej inwestycji. Bo byłby to przecież sukces Kuklińskiego, a do tego nie można było dopuścić.
Inwestor nie wybudował jednak tej fabryki…
MK. Ten przypadek nadaje się do księgi niechlubnych rekordów Guinnessa, o ile taka istnieje. W Tomaszowie pokazano, jak nie należy traktować zagranicznych inwestorów. Zaraz po wygranym publicznym przetargu, inwestor został oskarżony przez niektórych lokalnych „polityków” o niestworzone rzeczy. Zarzucano mu niemal wszystko. Nie pomogła nawet wizyta mera miasta, w którym działała fabryka tej firmy. Nie pomogło nasze osobiste sprawdzanie istniejących fabryk w innych miastach Hiszpanii. Rozpętano falę nienawiści, której apogeum było wzywanie inwestora na przesłuchania do Prokuratury. Po takiej wizycie w Prokuraturze inwestor ten napisał list do Premiera polskiego rządu, mówiąc, że nawet w komunistycznych Chinach, w których buduje fabrykę nie spotkało go coś podobnego. Oczywiście „podziękował” Polsce za „gościnność” i wyjechał. Warto podkreślić w tym miejscu, że prokuratura, która badała sprawę dwukrotnie nie dopatrzyła się najmniejszych znamion przestępstwa. Tak zwyciężyła u nas nieskończona głupota i ludzka zawiść. Dziś patrząc na ten teren widać gołym okiem, że jest zupełnie inaczej. Wyburzono prawie wszystkie zrujnowane i grożące zawaleniem budynki, powstają nowe. Są już firmy działające na tym terenie, a więc są nowe miejsca pracy. Mimo tych absurdów i tak jest lepiej niż było poprzednio. Dlatego nie zgadzam się z podnoszonymi zarzutami. Nikt też nie zwrócił uwagi jak wielkie pieniądze wpłynęły do kasy miejskiej ze sprzedaży tej nieruchomości. Gdyby nie podjęte przeze mnie działania – wjeżdżając do Tomaszowa nadal mijałby Pan straszące ruiny.
Trudno uwierzyć że na poziomie miasta może rozgrywać się tak agresywna polityka, z którą podobno walczy się teraz w całym kraju.
MK. No widzi Pan. Dziś publikuję zdjęcia z tamtego czasu, które potwierdzają, że mówię prawdę. Może dziś niektórzy wrogowie zrozumieją, że nie warto tak działać. Może czas na pytanie, kto stracił na takiej polityce? Odpowiedź jest jedna – mieszkańcy naszego miasta, którzy mieliby nowe miejsca pracy, gdyby nie głupia polityka oskarżeń. Są też tacy, którzy jeszcze inaczej próbują oczerniać mnie, robiąc zarzuty rzekomej sprzedaży terenów przy ul. Zawadzkiej. Otóż informuję, że miasto nie sprzedawało tam żadnych terenów, bo ich po prostu nie miało. Jest to zwykłe kłamstwo kogoś, kto ukrywa się pod pseudonimem, bojąc się odpowiedzialności karnej za swoje słowa. Owszem, przy tej ulicy sprzedano duże tereny inwestycyjne, ale były to tereny prywatne, a nie miejskie. Zakłady Drobiarskie sprzedały duży teren inwestorowi włoskiemu. Był to teren, na którym znajdowały się śmierdzące stare kurniki. Sądzę, że tomaszowianie pamiętają zapach unoszący się nad ta częścią miasta. Jedyny związek, jaki z tym miałem, to jest to, że wymusiłem od owego inwestora włoskiego, aby wyburzył kurniki i wyrównał teren. Później za to „wymuszenie” zostałem przed poprzednimi wyborami samorządowymi przez tegoż Włocha mocno krytykowany. Taka jest prawda o terenach przy ul. Zawadzkiej. Wszystko to można zweryfikować nie tylko na mojej stronie internetowej, a nawet u prezesów zakładów drobiarskich.
Chciałbym poruszyć jeszcze jeden wątek: niektórzy zarzucają Panu nadmierną kłótliwość i wyjątkową umiejętność robienia sobie wrogów.
MK. Tu należałoby wrócić to ujawnionych przeze mnie afer i bezkompromisowego podejścia do różnorakich przekrętów. Przypomnę tylko, że jeden z moich poprzedników na urzędzie prezydenta miasta został za jedną z nich skazany prawomocnym wyrokiem sądu i z mocy prawa stracił swoje stanowisko. Stało się to jednak już po mojej przegranej w wyborach. Ale rzeczywiście, kiedy byłem Prezydentem, próbowano zrobić ze mnie awanturnika, który rzuca kalumnie na innych nie mając dowodów. A więc, to może ja zapytam: jak powinienem postąpić? Dla świętego spokoju i zgody udać, że nic nie wiem? Że nic się nie stało? Przecież ukrywanie przestępstwa też jest przestępstwem. Czy zatem, w imię ogólnego zadowolenia tzw. „elit” powinienem być cicho?
Z tego, co mi wiadomo, takich spraw było więcej
Nie był to niestety odosobniony przypadek w mojej kadencji. Drugi podobny, dotyczył przedsiębiorcy ze Śląska. On także został skazany prawomocnym wyrokiem sądu za próbę wręczenia mi łapówki. Ale znów wyrok zapadł już po tym, jak przegrałem wybory – dlaczego sprawa ta nie została nagłośniona? Bo niewygodnie wyszło, że miałem rację. Do dziś nie mogę uwierzyć, że byli tacy, którzy mieli do mnie żal, że oskarżyłem biznesmena o próbę skorumpowania mnie. W tomaszowskim tygodniku wręcz zrobiono z owego człowieka zbawcę miasta. Tylko, ten podły Kukliński tak się uwziął i działa irracjonalnie. Więc co? Lepiej byłoby wziąć łapówkę i cicho siedzieć? Taki powinien być Prezydent Tomaszowa? Biorąc pod uwagę ówczesną nagonkę na mnie, paradoksalnie lepiej było tak postąpić. Jednak to nie mój charakter ani system wartości. Nawet ludzie z tzw. prawicy nie chcieli uwierzyć, że działam uczciwie. Przykre to, ale tak było. Pewnie za taką nieugiętą postawę, którą nazywano awanturnictwem, zapłaciłem przegranymi wyborami. Dziś jednak wiem, że postąpiłbym tak samo i nie żałuję swoich działań w tych sprawach. Tak rozumiałem i rozumiem swoją funkcję prezydenta.
Dziękuję za rozmowę. Zobaczymy jak będzie tym razem.
MK. Dziękuję.
Napisz komentarz
Komentarze