Zatem czy konsekwencje biznesowe mogą przynieść zmiany na rynku nawet rodzimych sprzedawców żywności. Tym bardziej, że „afery” dotyczące hodowców, ubojni i producentów mięsa coraz częściej goszczą w mediach. Nazwa wywodzi się od dwóch angielskich słów: flexible i vegetarian i oznacza elastyczny wegetarianizm – sposób odżywiania bazujący na warzywach i owocach, jednak od czasu do czasu dopuszczający mięso i ryby.
Korzystamy więc coraz częściej ze wszelkich dobrodziejstw diety wegetariańskiej, ale także dostarczamy do organizmu składniki odżywcze, które można pozyskać tylko z produktów pochodzenia zwierzęcego. Czy to tylko moda na warzywne dania?
Trend trendem, a cyfry mówią same za siebie. Jak na swoim fb profilu wyliczyła Anita Sowińska w 2017 r. przeciętny Polak zjadł 78,5 kg mięsa rocznie i trend był rosnący (o 1,5 kg więcej niż rok wcześniej). Instytut Żywności i Żywienia określił piramidę zdrowego żywienia i aktywności fizycznej, według której powinniśmy jeść nie więcej niż 0,5 kg mięsa tygodniowo.
Policzmy: 0,5 kg x 52 tygodnie = 26 kg. Zatem jemy wciąż 3 razy za dużo mięsa. I to tylko średnio, ponieważ jeśli część Polek i Polaków przechodzi na fleksitarianizm lub wegetarianizm, to znaczy, że druga część je mięsa jeszcze więcej.
Około 43 proc. Polaków deklaruje, że nie je w ogóle lub stara się ograniczać jedzenie mięsa – wynika z raportów, a agencja badawcza okrzyknęła także w Polsce fleksitarianizm, czyli dietę polegającą na spożywaniu ograniczonej liczby posiłków mięsnych, jako jeden ze znaczących wyznaczników trendów w zdrowym żywieniu. Kiełkujący w Polsce, szczególnie w dużych miastach trend ograniczający spożycie mięsa jest promowany przede wszystkim przez kobiety głównie z wyższym wykształceniem. Jednak będzie się on umacniał chociażby w obawie przed chemią w składzie mięsa. Zapewne jest to główny argument na rzecz jego ograniczania w diecie.
Coraz powszechniejsze staje się jednak niejedzenie mięsa ze względów etycznych. Cierpienie zwierząt, niehumanitarny ubój jest często najważniejszym argumentem dla osób ograniczających mięso w diecie lub będących na diecie bezmięsnej. Wraz z nowym trendem rośnie też nasza świadomość. Kupujemy jedzenie lepsze, droższe i mniej. Szukamy mięsa, które pochodzi z pewnego źródła i od zaufanego sprzedawcy, a odpowiadają na nasze zapotrzebowanie nawet producenci majonezów odchodzący od stosowania jaj z chowu klatkowego do ich produkcji, najbardziej popularne sieci Fast Foodów też zaczynają rywalizować o względy wegan.
Wielu Tomaszowian też zaczyna ograniczać spożywanie mięsa, najczęściej jednak kobiety. Większość zapytanych odpowiadała mi, że ogranicza spożywanie mięsa. „Jest kilka względów. Po pierwsze: strona etyczna. Nie umiem patrzeć na to, jak wygląda hodowla przemysłowa, ubój masowy. Jak pozbawia się zwierzęta przeznaczone na mięso podstawowych praw należnych każdej żywej istocie - godności, wolności, prawa do życia i śmierci bez bólu. Nie umiem się zgodzić z tym, jak nisko upadliśmy w traktowaniu słabszych istot. Na jak bardzo daleki plan zeszły wszystkie humanitarne wartości gdy w grę wchodzi zysk i jego pomnażanie.
Druga sprawa, to względy zdrowotne. Mięso w piramidzie żywieniowej znajduje się tylko ciut niżej niż cukier. Organizm ludzki, mój organizm nie potrzebuje go aż tyle. Sam daje mi sygnały. Gdy jem mięso gorzej się czuję. Nie mam na nie ochoty. Mięso dla mnie śmierdzi. Zarówno surowe jak i w trakcie obróbki. Rzadko kiedy coś mi apetycznie pachnie. Ponadto obecne jest faszerowane różnym syfem, więc tym bardziej nie jest dla nas zdrowe. Kolejna sprawa to chyba jakieś zakodowane predyspozycje.
Od dziecka nie chciałam tknąć gęsi, kaczki, baraniny, królika, dziczyzny, owoców morza też, choć to nie jest mięso. Jedyne, co mi przechodziło przez gardło to kurczak (nie tłusty wiejski kogut, tylko kurczak), indyk i chude mięso wieprzowe (schab np.) oraz ryby.”
Jak więc to możliwe, że zużywamy trzy razy więcej mięsa niż potrzebujemy, a deklarujemy, że ograniczamy jego spożycie? Odpowiedź jest bardzo trudna i wymaga pewnie kolejnych badań w zakresie zachowań konsumenckich Polaków.
Może zatem po prostu wyrzucamy, bo kupujemy za dużo, a kupowane mięso szybko się psuje, a może jego jakość się zmienia. Zatem czy warto kosztem żywych istot kupować więcej niż potrzebujemy?, Czy warto zatem angażować się w radykalne ocenianie jedzących mięso, osądzać, że uczestniczą w niehumanitarnym chowie i uboju zwierząt, być jeśli nie weganinem to chociaż fleksitarianinem, zgodnie z wyznaczanymi modami?
Moim zdaniem wzrost zużycia mięsa, pomimo wyraźnych wręcz trendów na jego ograniczanie wynika z konsumpcjonizmu, jako konsumenci kupujemy bowiem wszystkiego dużo za dużo. Jeśli kupujemy na osobę ponad 78 kg mięsa rocznie, a potrzebujemy 26 to zastanówmy się, czy pieniądze w taki sposób wydane możemy przeznaczyć na głodujące dzieci. Przy założeniu, że kilogram mięsa kosztuje 10 zł to 520 zł rocznie możemy darować głodującym, a przy założeniu, że jest nas 38 milionów dysponujemy kwotą 1.976000000. Jako świadomi swoich możliwości (podaż rodzi popyt) korzystajmy zatem z dobrodziejstw rynku zgodnie z naszymi potrzebami., a jedzenia przynajmniej po prostu nie wyrzucajmy.
Napisz komentarz
Komentarze