Kilkanaście (już chyba) lat temu przyszedł do mnie ówczesny szef wspólny mieszkaniowej, która graniczy z moją nieruchomością i poprosił o możliwość zamontowania rozsuwanej bramy na wjeździe do ich posesji. Chodziło o to, by brama mogła rozsuwać się na mój teren. Ucieszyłem się, bo wąskie przejście między domami, to ulubione miejsce okolicznych pijaczków. W nocy ciemne i niebezpieczne. Nasze betonowe ogrodzenie było regularnie niszczone. Bramę zamontowano, jednak nie starczyło pieniędzy na siłownik, więc wyposażono ją w zamek "na kluczyk".
Cóż z tego, że brama się pojawiła, skoro nikt jej nie zamykał, więc sytuacja była taka sama jak poprzednio. Zrobiłem sobie tylko problem i nic więcej. Po kolejnych zniszczeniach, dokonanych przez "nieznanych" sprawców i ostrej kłótni z sąsiadami, doszliśmy do porozumienia, że do czasu zamontowania elektrycznego siłownika (wyraziłem też zgodę na poprowadzenie przez mój plac zasilania) mieszkańcy będą pilnować zamykania bramy.
No i się zaczęło. Jedni bramę zamykali, inni psuli im wkłady zamka. Zamek naprawiali, znowu był psuty. W końcu odpuściliśmy tę "nierówną walkę". Jakiś czas później zamontowano długo wyczekiwany siłownik. Jakiś czas funkcjonowało wszystko sprawnie, ale do czasu, bo dała znać o sobie zasada, że... "jak się dba, tak się ma". A tu nikt o bramę i siłownik nie dbał. W końcu urządzenie się popsuło i bramy nie można było za pomocą pilota otwierać i zamykać.. Można to jednak nadal było robić ręcznie. No i tak się działo... ale znowu do czasu... bo pewnego pięknego dnia coś się zacięło brama wyskoczyła z prowadnicy, ktoś próbował ją siłowo przesunąć i siłownik zniszczył. Totalna demolka. Od tego czasu brama poniewierała się u mnie na placu.
Dwa lata temu zaczęliśmy rozbudowę naszego budynku. Jak pojawiły się fundamenty rozpoczął się cyrk. Sąsiedzi połapali się, że teraz bramy w tym miejscu nie da się już zamontować a moi robotnicy zdemontowali ją i postawili pod ścianą, gdzie stoi zresztą do dzisiaj. Zaczęło się pisanie skarg i donosów do prokuratury, przeszkadzanie robotnikom, filmowanie, niszczenie dociepleń fundamentów. W efekcie budowaliśmy o rok dłużej niż to wcześniej planowaliśmy.
Dla świętego spokoju zadeklarowałem nawet, że na własny koszt wykonam bramy z dwóch stron posesji doświetlę przejście, zmontuję monitoring wizyjny i uporządkuje teren. Po kolejnym donosie jednak odpuściłem (chociaż doświetlenie i monitoring zrobiłem)... zwyczajnie miałem dosyć. Postanowiłem, że nie będziemy wykładać kolejnych 20 (a może więcej biorąc pod uwagę dzisiejsze ceny) tysięcy złotych na osoby, które piszą na nas donosy, bo wyczytali, że budowa w granicy działki jest zabroniona, psując mi przy tym opinię.
W tym tygodniu otrzymuję pismo w imieniu Wspólnoty, że owa ta Wspólnota chciałaby odebrać ode mnie bramę, która stoi oparta o mur i wystarczy do mnie wejść i powiedzieć, że się ją po prostu (będąc właścicielem) zabiera. Do tego niezbędna jest asysta Straży Miejskiej. Więc pytam chyba w sposób dosyć uzasadniony: po co? Czy Ci funkcjonariusze naprawdę nie mają nic innego do roboty, tylko asystować pracownikom TTBS w ich codziennej pracy? A może jestem tak niebezpiecznym osobnikiem, że potrzebna jest ochrona. Skoro do odebrania bramy i przeniesienia jej o 5 metrów potrzebna jest asysta strażników, to co TTBS będzie robił ze swoimi prawdziwymi dłużnikami? Wynajmie "Grom" i śmigłowce Black Hawk?
Napisz komentarz
Komentarze