Stali czytelnicy portalu zapewne kojarzą, że poza tym, że występuję w roli "bezradnego" radnego Rady Powiatu Tomaszowskiego i na co dzień prowadzę ten serwis, jestem też zawodowym zarządcą nieruchomości. Z tej też okazji miałem okazję wczoraj uczestniczyć w załatwianiu kilku urzędowych formalności związanych z zakupem bezpośrednio od dewelopera (a więc na rynku pierwotnym) mieszkania w jednym z nowych apartamentowców w Łodzi. Warto w tym miejscu wspomnieć, że składa się na niego ok. 300 mieszkań, w kilku budynkach na zamkniętym osiedlu. To ważne, bo ma znaczenie do określenia skali opisywanego przeze mnie zjawiska "proekologicznego".
Zacznijmy od tego, że nabycie mieszkania wiąże się z przejęciem na siebie nie tylko praw ale i szeregu obowiązków. Jednym z nich jest obowiązek podatkowy. Z datą nabycia to właściciel płaci podatki od nieruchomości, będące dochodem danego samorządu. Aby danina została naliczona należy złożyć odpowiednią deklarację, w której wskaże się podstawę opodatkowania, właściwą stawkę, podatnika itd. Deklaracja ma kilka stron.
Tu pojawia się pierwsze pytanie: po co? Tego nie wie nikt, poza tworzącymi ją urzędnikami. W każdym razie szary zjadacz chleba może mieć problem z jej wypełnieniem i połapaniem się we wszystkich rubrykach. Na szczęście panie urzędniczki służą pomocą i wskażą w którym miejscu napisać adnotację "jak wyżej", mimo, że w druku jasno napisano, że "wypełnić należy o ile jest (adres do korespondencji) inny".
Do deklaracji należy dołączyć akt notarialny. A więc to tu po raz pierwszy do archiwum trafia 20 stronnicowy dokument. Nikt go nie potwierdza oficjalnie "za zgodność z oryginałem". "Sztuka" jest, trzeba spiąć zszywaczem razem z innymi dokumentami i oświadczeniem. Razem ze 30 kartek (pojawia się problem, bo stron jest jednak sporo i urzędowy zszywacz nie daje rady, ależ żaden problem, bo przecież "panie trzy piętra niżej będą miały odpowiedni").
Oczywiście urzędnicy podkreślają, że dane podane w deklaracji zostaną jeszcze zweryfikowane przez innych urzędników, kiedy lokal mieszkalny uzyska własny wpis do księgi wieczystej i zostanie formalnie wyodrębniony. Zaskoczenie? Niewielkie, tylko znowu to samo pytanie: po co urzędnikom 20-stronnicowy akt notarialny, gdzie opisywany jest spoób dysponowania częściami wspólnymi nieruchomości i regulujący wzjemne relacje między członkami powstałej wspólnoty mieszkaniowej. Do ustalenia wysokości podatku niezbędne są przecież dwie zmienne: stawka podatku oraz podstawa jego opodatkowania, czyli powierzchnie lokalu, pomieszczeń przynależnych oraz udział w nieruchomości wspólnej i gruncie. Przecież informacje te będą zawarte w dostępnym powszechnie w internecie wypisie z ksiąg wieczystych, na podstawie którego dane będą weryfikowane.
Idźmy dalej. W związku z tzw. "uwłaszczeniem", które niezbyt mądry Rząd postanowił dokonać kosztem samorządów na rzecz ich mieszkańców, koniecznym jest przekształcenie prawa użytkowania wieczystego nieruchomości w prawo własności. Szumnie przeprowadzona akcja propagandowa i nic co niosłaby ze sobą mądrego. Kiedyś już pisałem o niektórych konsekwencjach tego pomysłu i odebraniu samorządom nie tylko dochodów ale także możliwości kształtowania przestrzeni publicznej. Poszukacie w serwisie to znajdziecie.
W każdym razie w tym konkretnym przypadku właściciel mieszkania stał się (zamiast użytkownika wieczystego) dumnym posidaczem 25 metrów kwadratowych gruntu. Przekształcenie poleciało niejako "z urzędu". Najpierw objęło dewelopera a następnie osoby, na które przeszły nabyte prawa i... zobowiązania. Dokładnie tak, bo za przekształcenie wnosimy opłaty przekształceniowe. Samorządy w Polsce prześcigały się nawet w wielkości udzielanych bonifikat, tak bardzo ciążył im posiadany majątek i tak wielką chęć przypodobania się wyborcom posiadali włodarze poszczególnych miast i miasteczek. W Łodzi bonifikata przy jednorazowej spłacie wynosi 60 procent.
Oczywiście w sprawie opłaty należyt złożyć kolejny kilkustronnicowy wniosek. Trzeci, dotyczy ulgi przy jednorazowej płatności. Do każdego z nich należy dołączyć... akt notarialny. Tak więc są to już trzy egzemplarze tego samego aktu, których nikt nigdy nie przeczyta. Razem 60 stron. Oczywiście możliwości skserowania w samym urzędzie nie ma. Wszak urzędnicy i kierująca nimi prezydent świadomi są kosztów związanych z robieniem kopii. Szkoda tylko, że nie rozumieją, że są też koszty magazynowania tej całej nikomu niepotrzebnej dokumentacji (ale o tym za chwilę).
Są też elementy zabawne w całej tej historii. To, że w urzędzie nikt nic nie wie i że do interesantów docierają sprzeczne informacje to tzw. "pikuś". W merytorycznym wydziale, do którego nas odesłano nikt nie był w stanie udzielić informacji po co potrzebne są akty notarialne. Jeden z urzędników stwierdził wprost (dosyć przytomnie), że w sumie to do niczego one potrzebne nie są. Z kolei urzędniczka, zajmująca się przyjmowaniem wniosków, stwierdziła, że pomóc nam i skopiować dokumantu nie może, bo jej kserokopiarka jest.... stara i nie działa najlepiej a kilkaset metrów dalej na ulicy Piotrkowskiej jest jakieś biuro paszportowe i tam być może można poprosić kogoś o skopiowanie. No po prostu... siwy dym. jakby powiedział Edek Wójciak.
Przejdźmy jednak do ekologii. Te drobne sprawy, które wczoraj załatwialiśmy to łącznie około 100 kartek papieru. Osiedle to ok. 300 mieszkań, czyli razem 30.000 stron. Ryza papieru to 500 arkuszy. Czyli 60 ryz (co daje kilka kartonów), a przecież podobnych inwestycji wykonywanych jest w Łodzi setki. Do tego obrót mieszkaniami i innymi nieruchomościami jest na dosyć wysokim poziomie, o czym świadczą ich ceny. Operację za każdym razem należy przeprowadzić na nowo. Całą tą dokumentację gdzieś trzeba archiwizować i przechowywać. To są niebagatelny koszty, a góry papieru z każdym dniem rosną. Warto chyba pytać; po co? Dużo mówimy o ekologii, efekcie cieplarnianym i o tym, że minister Szyszko kazał wycinać w Polsce drzewa. Dzisiaj już wiem, że wycina je nie dla Jarosława Kaczyńskiego i na finansowanie wydatków socjalnych, ale dla Hanny Zdanowskiej, by jej urzędnicy znaleźć mogli sens własnego istnienia.
Napisz komentarz
Komentarze