Zacznijmy od pierwszego. Bodajże wczoraj, czy przedwczoraj, na portalu pojawiło się trochę komentarzy, z którymi z jednej strony nie warto polemizować, z drugiej pokazują kompletne niezrozumienie i bezduszność. Ktoś nawet prosił, bym się do czegoś tam odniósł. No dobrze... ale napiszę kilka zdań o pewnej wadzie systemu. W niedzielę wieczorem pojechaliśmy w okolicę Rzeczycy do pacjentki z chorobą Leśniowskiego-Crohna. Ci, którzy mieli taki przypadek w rodzinie, wiedzą, o czym piszę. W każdym razie dziewczynka w wieku 21 lat (chociaż dla mnie to dziewczynka, z powodów o których poniżej) z wyłonioną stomią. Zabieg zrobiony niby u renomowanego specjalisty (na pewno? na sali operacyjnej rodzina przecież nie asystuje). Czy się udał? Tego nie wiem... widziałem natomiast w jakim stanie jest rana pooperacyjna.
Zdjęcia nie nadają się do publikacji, zrobiliśmy je tylko dlatego, by pokazać zaprzyjaźnionemu specjaliście. Dziewczynka poza tą bardzo poważną chorobą jelit jest osobą autystyczną. Praktycznie nie pozwala się dotknąć, ani lekarzom, ani pielęgniarkom, a nawet rodzicom. Nam się udało. Wystarczyło życzliwe, ciepłe i profesjonalne podejście. Do badania należy ją usypiać. Rodzice przez 20 lat zdążyli się pogodzić z chorobą córki, kiedy spadło na nich kolejne nieszczęście w postaci następnej choroby. Ciężar, jaki noszą na swoich ramionach jest trudny do wyobrażanie dla osoby, która sama nie musi go dźwigać W dodatku ciężar noszony z godnością.
Niestety, tak poważny zabieg operacyjny wymaga stałej, na odpowiednim poziomie, pielęgnacji. Zapewniam, że wiele zawodowych pielęgniarek nie daje sobie z takimi przypadkami rady. A mamy tu przecież prostych ludzi, którzy z medycyną mają tyle wspólnego, co gdzieś usłyszą. Oczywiście nikt nie nauczył ich jak pielęgnować ranę, w jaki sposób zmieniać worki. Szczególnie, że pacjentka ma autyzm i komunikacja z nią jest mocno utrudniona. Nic dziwnego, że ludzie zadzwonili z rozpaczliwą prośbą o pomoc. Dobrze, że mam takie osoby, które chętnie pomagają w ramach wolontariatu (bo próba zatrudnienia pielęgniarek skończyła się na propozycjach w granicach 100 zł za godzinę). To prawdziwie święte kobiety. Trzeba jechać gdzieś w niedzielę wieczór? Nie ma sprawy... jedziemy.
O starszej Pani, której chirurg w Tomaszowie, chciał obciąć nogę, już wspominałem. Tu sytuacja jest nieco inna. Pani jakiś czas temu leżała w szpitalu. Na nodze pojawiła się mała ranka. Miała charakter odleżynowy. Pani się samodzielnie poruszała, a rana była na tyle niegroźnie wyglądająca, że wypisano ją ze szpitala. Kobieta mieszka sama. Co nie oznacza, że rodzina się nią nie interesuje i nie opiekuje. Wnuczka i córka regularnie odwiedzają babcię.
Regularnie odwiedzała ją też pielęgniarka z POZ. Przez kilka miesięcy zajmowała się raną, która zamiast goić się zaczęła się powiększać. Odwiedzająca babcię rodzina nic nie widziała, bo noga zawsze zabandażowana i przecież opieka "profesjonalisty" zapewniona. Szok pojawił się w dniu, kiedy zaniepokojona wnuczka odwinęła bandaże. To, co zobaczyła musiało budzić przerażenie. Babcia trafiła do szpitala i usłyszała szybki wyrok: amputacja. Trudno się dziwić lekarzowi, kiedy widzi nogę w takim stanie i wystająca z rany kość. Na szczęście doktor Amsolik ranę oczyścił i teraz zaczyna ona jakoś już wyglądać (na ostatnim zdjęciu). Pytanie: czemu pielęgniarka nie reagowała? Kobieta na chirurgię powinna trafić wiele tygodni wcześniej.
Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że te dwa przypadki nie są przypadkami odosobnionymi. To jest norma. Kiedy czytam komentarze cyt. "rodzina winna", "rodzina zaniedbała", "rodzina coś tam", to przyznam, że rośnie we mnie gniew. Być może trafiają się jakieś przypadki natury patologicznej, ale w naszej pracy na co dzień mamy do czynienia z ludźmi, którzy opiekują się chorymi. Bywa, że przychodzą do nas z płaczem. Jesteśmy dla nich nie tylko osobami zaopatrującymi w pieluchy itp. rzeczy ale także powiernikami.
Jak wygląda ta rodzinna opieka? Często, bardzo często członkowie rodzin robią to źle, w sposób nieodpowiedni, często szkodzący nie tylko chorym ale i im samym. Zdarza się, że ktoś, kto opiekuje się niedołężną mamą lub tatą, po kilku miesiącach trafia do nas sam, ponieważ pojawiają się problemy z bólem kręgosłupa itd. Ale błędy, jakie popełniają to nie wynik zaniedbania a tego, że nikt ich właściwych praktyk nigdy nie nauczył.
Muszę odnieść się jeszcze do jednego cytatu. Wywołał on u mnie nie tyle złość, co obrzydzenie. Otóż pewien z czytelników pisze "jak pacjent pójdzie z nastawieniem na.oddział tak będzie traktowany. Nikt do chamskiego i wulgarnego pacjenta nie będzie obchodził się jak z jajkiem". Poziom bezduszności niestety coraz częściej spotykany. Czytając takie "teksty" robi się smutno. Nie ma znaczenia, czy pacjent jest grzeczny, czy niegrzeczny. Profesjonalizm polega na tym, że każdego traktujemy w taki sam sposób. Ktoś jest chamski? A co to znaczy? Może wije się z bólu i cierpienia. Nerwowa i "roszczeniowa" rodzina? No a jaka ma być? Przecież idzie o zdrowie lub życie osoby bliskiej....
Mieliśmy niedawno taki przypadek, po którym interweniowałem u Prezesa TCZ. Zadzwoniła do nas pani z prośbą o pomoc dla męża. Pacjent, który nie pozostaje pod naszą opieką. Obiecaliśmy, że po południu zajrzymy i pomożemy. W międzyczasie kilkanaście telefonów od starszego pana, który krzyczał na pracujące u nas dziewczyny, ponieważ odchody wylewały się ze źle założonego i nieszczelnego worka. Stosując podobną logikę, powinniśmy na tego człowieka machnąć ręką.
To, o czym piszę, to jedno z ogromnych wyzwań dla samorządu. Nie ma co uciekać od odpowiedzialności. Trzeba wziąć na siebie ciężar wsparcia i edukacji. Być może powierzyć to zadanie jakiejś fundacji. Nie ma innego wyjścia.
Napisz komentarz
Komentarze