Najgorsze jest jednak to, że po podobnych "szkoleniach", próbuje się wprowadzać w wielu samorządach "zamordyzm", ograniczający prawo i swobodę wypowiedzi radnych, co w mojej ocenie stanowi przejaw kompletnego nie zrozumienia idei samorządności, sensu stanowienia prawa o charakterze lokalnym i demokracji w ogóle.
Niedawno podobne regulacje wprowadziła Łódź, poprzez zmiany w Statucie miasta. Mentalny bolszewizm doprowadził do tego, że radni nie mogą zadawać publicznie pytań Prezydent Hannie Zdanowskiej. Podobnie zrobiła w Gdańsku prezydent Dulkiewicz. Obie Panie ze środowisk na co dzień broniących na ulicznych manifestacjach... demokracji. Żenujące? Jak najbardziej. Debata publiczna jest nieodłącznym elementem tej właśnie często brutalnie gwałconej demokracji.
Rozważania warto zacząć od niedawno wprowadzonych zmian w przepisach samorządowych. Otóż nakładają one między innymi obowiązek rejestracji sesji rad i ich publiczne udostępnianie. W kontekście tego, co napisałem na wstępie należałoby się zastanowić po co ustawodawca takie regulacje wprowadził? Czy celem było jedynie nagrywanie podnoszonych do góry rąk radnych? Śmiem w to wątpić, ponieważ kolejna nowa regulacja dotyczy sposobu głosowań. Od roku są one rejestrowane w formie elektronicznej.
A może właśnie chodzi o to, by mieszkańcy (członkowie danej wspólnoty samorządowej) mieli możliwość zapoznania się z pracami rady, w tym opiniami poszczególnych radnych, a także przesłankami, jakimi się kierują, podczas głosowań. Wśród tych przesłanek są oczywiście pytania i udzielane na nie odpowiedzi.
"Kneblowanie" samorządowców ma rzekomo usprawniać pracę rad i ograniczyć czas trwania sesji do absolutnego minimum. Tak na przykład twierdzą w Łodzi. Cóż to za argument? Za czas poświęcony obradom radni są wynagradzani poprzez wypłacane diety. Mają obowiązek siedzieć na sesjach tak długo, jak to jest konieczne. Zwolennicy łódzkiego "zamordyzmu" podkreślają, że pytania są powielane, a radni często wsłuchują się w brzmienie własnego głosu.
Może i jest w tym jakaś "mała prawda". Jednak trzeba na to spojrzeć również z drugiej strony. Wystarczy bowiem krótko prześledzić fora i komentarze internetowe, by zauważyć, że największej krytyce poddawani są milczący radni, tacy którzy bezwolnie podnoszą ręce do góry. Dodatkowo na jakiej podstawie wyborca ma stwierdzić, że dokonał dobrego lub złego wyboru, jeśli nie poprzez wsłuchanie się w głos własnego przedstawiciela.
Minęło 10 lat i... przeczytajcie sami
Napisz komentarz
Komentarze