Należy zacząć od tego, że artykuł opatrzony został fotografią Jarosława Kaczyńskiego. Już samo to stanowi ogromną manipulację, bo obciąża się szefa PiS odpowiedzialnością za wzrost cen prądu, co jest nie tylko niesprawiedliwie, ale i skrajnie nieuczciwe. Osobiście nie przepadam za socjalistami spod znaku PiS i uważam, że za błędy, jakie popełniają, zapłacimy, ale dopiero w przyszłości. Tak ten mechanizm działa. Tak, jak Prawo i Sprawiedliwość konsumowało w ubiegłej kadencji efekty wzrostu gospodarczego wygenerowanego przez poprzedników (mające swe źródło głównie w dostępie do środków UE). Tak teraz zaczyna płacić rachunki za błędy poprzedników i za ich zaniechania.
Od radnego z wieloletnim stażem oczekiwałbym, zamiast polityczno bałamutnych "no comments", naświetlenia stanu faktycznego. Skąd biorą się tak duże obecne podwyżki cen prądu. Szary zjadacz chleba na co dzień takimi rzeczami się nie interesuje. Nie można więc nim w sposób świadomy manipulować, używając pustosłowia i populistycznych haseł (nawet jeśli przeciwnicy w ten sam sposób się zachowują).
Osoba widząca post (na screenie), myśli zapewne, że podwyżki cen prądu związane są ze złym zarządzaniem i misiewiczami w spółkach energetycznych. Prawda jest taka, że każda rządząca partia ma swoich misiewiczów i PiS nie jest tu żadnym wyjątkiem. Tak więc przyczyn należy szukać gdzieś indziej. Radny powinien rzetelnie wyjaśnić, że polska energetyka oparta jest na węglu, a ten związany jest z opłatami związanymi z emisją CO2.
Rząd żadnego kraju nie ma wpływu (bezpośredniego) na ich wysokość. Wysokość kształtuje rynek. Po wielu latach w miarę stabilnych cen, w ubiegłym roku poszybowały one drastycznie do góry. W lipcu ubiegłego roku za tonę płacono już blisko 30 EURO. Dwa lata wcześniej było to zaledwie 5 EURO. Wzrost rozpoczął się w połowie 2017 roku. Podkreślę to jeszcze raz: Rząd ani Jarosław Kaczyński nie mieli na to żadnego wpływu.
Według portalu bankier.pl wzrost cen uprawnień łączyć należy z wypowiedziami Urszuli von der Leyen, kandydatki na przewodniczącą Komisji Europejskiej, która wskazała m.in. na konieczność zapewnienia neutralności klimatycznej Unii Europejskiej do 2050 roku. Wskazywała, że systemem uprawnień do emisji CO2 należałoby także objąć branże takie jak lotnicza czy morska, co mogło wygenerować dodatkowy popyt na uprawnienia przy jednoczesnym przycinaniu puli dostępnych uprawnień. Klasyczna zależność popytu i podaży. Kolejnym, problemem, z jakim muszą borykać się dostawcy prądu, to rosnące ceny węgla (powinien wydawałoby się tanieć, gdy ceny emisji rosną).
Wystarczy odrobina dobrej woli i krótka kwerenda w branżowych periodykach, by dowiedzieć się, że podstawowym polskim problemem jest nasz miks energetyczny oparty o węgiel. Odpowiada on za 80 proc. produkcji prądu. Część to węgiel brunatny, któremu towarzyszy przeciętnie wyższa emisja CO2. Do tego stare bloki energetyczne, brak atomu i niewielki udział OZE. Według danych przytaczanych przez w/w portal średnio w 2017 roku produkcji 1 MWh energii elektrycznej towarzyszyła emisja ok. 770 kg dwutlenku węgla. Tych MWh polska energetyka wyprodukowała wówczas aż 165,9 mln.
Trudno wymagać, by w niespełna 4 lata Rząd odwrócił ten trend. Wartym jednak zauważenia jest, że uruchomiono system ulg dla osób montujących ogniwa fotowoltaiczne i zmieniono ustawę prokonsumencką, dzięki której z jej profitów mogą korzystać także firmy z sektora MSP. Specjaliści zwracają uwagę na dużą dynamikę rozwoju.
Jeśli więc mamy kogoś obciążać winą, to wszystkie poprzednie Rządy RP oraz Unię Europejską, która nakłada obowiązki na własnych członków, podczas gdy takimi samymi nie są obciążeni nasi sąsiedzi. Czyni to nie tylko mało konkurencyjną naszą gospodarkę, ale również wpływa na koszty życia polskich rodzin.
Biorąc udział w internetowej polemice kątem oka oglądałem program na TVN24. tam z kolei posłanka lewicy grzmiała i obciążała odpowiedzialnością za zamykanie oddziałów położniczo-ginekologicznych obecny Rząd. nie wiem z kogo Pani próbowała robić wariata, ale miałem wrażenie, że ze mnie. Tyle, że ja doskonale wiem ile czasu trwa kształcenie lekarza położnika ze specjalizacją.
W Polsce może zrobić taką specjalizację każdy absolwent kierunku lekarskiego po odbyciu stażu i zdaniu Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Specjalizacja z położnictwa i ginekologii (jedna) trwa 6,5 roku i kończy się egzaminem specjalizacyjnym. A więc w sumie kilkanaście lat. Tymczasem mamy prawdziwe luki pokoleniowe, obejmujące dziesiątki lat, na którą nakładają się procesy demograficzne i wieloletni brak inwestycji centralny w sektor ochrony zdrowia.
Napisz komentarz
Komentarze