HIPOKRYZJA - fałszywość, udawanie, dwulicowość, obłuda. Zachowanie lub sposób myślenia i działania charakteryzujący się niespójnością stosowanych zasad moralnych. Udawanie serdeczności, szlachetności, religijności, zazwyczaj po to, by wprowadzić kogoś w błąd co do swych rzeczywistych intencji i czerpać z tego przyjemności dla siebie, źle rozumianą pogodę ducha, tzw „intelektualne korzyści”.
Hipokryzja jest stałą cechą ludzkich społeczeństw. Wynika ona z jednej strony z konfliktu między indywidualnym interesem poszczególnych osób i normami (np. zasady, tradycje) moralnymi panującymi w danej społeczności czy wspólnotach (np. w AA) a z drugiej strony z konfliktu między normami obyczajowymi i moralnymi. Tworzenie obszarów tabu, czyli spraw, o których się nigdy nie rozmawia publicznie lub nie chce się rozmawiać.
Zazwyczaj są to sprawy, które w świadomości wielu ludzi są niemoralne, ale są lub były jednocześnie masowo praktykowane. Jest również w Grupie ktoś, kto nie pełni żadnej przewodniej roli, służebnej funkcji ale z racji swej „długowieczności” w Grupie i nabytych z tego tytułu doświadczeń jest personą powszechnie uznawaną i szanowaną. W jego dzieleniu się na mityngu emanuje szczególne ciepło, mądrość i prostota. Nie tyle nazywani są przez innych, początkujących, lecz są faktycznymi „liderami w stadzie”, to PRZEWODNICY.
Anonimowość we WSPÓLNOCIE powinna być najmocniejszą jej obroną i ochroną przed ogromnym zagrożeniem ze strony „świata zewnętrznego”, wymagający ludzkich (alkoholika ze wspólnoty AA) ofiar jako najważniejszej, duchowej substancji, tzn. pozbycie się swojego ego, pozbycie się rozgłosu, sławy, własnej renomy. Na początku zdrowienia ofiarowałem alkohol, co było najtrudniejszą ale najważniejszą ofiarą, tak mi się przynajmniej wydawało, w przeciwnym razie ON zabiłby mnie. Okazało się, że był to zaledwie początek dawania ofiar. Nie uwolniłbym się nigdy od alkoholu bez pozbywania się kolejnych, przeszkadzających mi w zdrowieniu, skostnień duchowych.
Musiałem kolejno pozbywać się, co było dla mnie trudniejsze niż samo zaprzestanie picia: - złości, dumy, wielkopańskości, egocentrycznego myślenia. Przyznam, że były to trudne dla mnie doświadczenia pozbywania się życiowych, tolerowanych „okaleczeń”. Przyszła kolej, również trudna dla mnie, trwająca w czasie do dziś, to samo usprawiedliwianie się, mówienie o słabościach innych, omijając własne, użalanie się nad sobą czy z ukrytą pychą. Drwiąco dzieliłem się z pijackich „szlaków” i „melin” rozwijając nieświadomie w sobie coś gorszego niż picie alkoholu – swój egoizm.
Najgorsze i zarazem najtrudniejsze dla mnie, było jeszcze przede mną – rezygnacja z wariackiej walki o własny prestiż w Grupie. Do dzisiaj, pozbywając się tych uczuć, „ćwiczę” pokorę. Zrozumiałem, że „dając czas czasowi ale … do czasu”, nie będę trzeźwiał, zdrowiał, jeżeli nie będę „dawał, dzielił się sobą na mityngach”. To czynię do dziś. Odkrywam, i intuicyjnie czuję, że wiele rzeczy złych, wad, złości i agresji odeszło ode mnie.
Niektóre odeszły całkowicie, więc mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że zdrowieję potwierdzając swoje ciężko zdobywanie anonimowości. By uzyskać i odczuwać anonimowość, zawdzięczam ją zrozumieniu i stosowaniu Trzeciego Kroku AA, w którym postanowiłem "powierzyć swoje życie i swoją wolę Bogu jakkolwiek Go pojmuję" i Grupie. Czyli, jak to zrozumiałem, uczestnicząc w mityngach, szczerze dzieląc się prawdą o sobie. Bardzo ważne w nagiej prawdzie – ANONIMOWOŚĆ - dla mnie, jest poniższa sentencja:
Tak głęboka jest alkoholowa choroba, jak głębokie są moje tajemnice.
Dzięki tej sentencji, mądrości, zaprzestałem w sposób świadomy pielęgnować niektóre, dla mnie niewygodne stanowiące mój image, wady charakteru. Choć one nie miałyby większego znaczenia „dla odbiorcy” przy dzieleniu się na spotkaniach, nawet dla mnie, to jednak „odkryte” dzięki słuchaniu drugiego alkoholika, przeszkadzały mi w utrzymaniu tak zwanej pogody ducha, czyli anonimowości. Pozwolę sobie w tej części publikacji zacytować fragment z Sześciu Prawd Billa pt. Anonimowość:
„Długi czas dr Bob i ja czyniliśmy wszystko co tylko było w naszej mocy, aby utrzymać tradycję anonimowości. Na krótko przed śmiercią dr Boba, kilku przyjaciół poddało myśl, aby jemu i jego żonie Annie ufundować pomnik lub mauzoleum, gdyż należy się to przecież jednemu z założycieli Wspólnoty AA. Dr Bob podziękował im, lecz odmówił. Wkrótce potem, Bob w rozmowie ze mną powiedział z uśmiechem: „Na Boga, Bill, czemu my obaj nie mielibyśmy być pogrzebani jak inni, normalni ludzie?”.
Tymi samymi sekwencjami występującymi w moich opowieściach, także tymi samymi, którymi w innej konwencji mityngowej, dzielę się, dzisiaj odróżniam mówienie o sobie od dzielenia się sobą. Język polski jest tak bogaty w przymiotniki, dzięki którym, używając ich w swoich opowieściach, można bardzo dalece „zmiękczyć” zasadniczy problem wypowiedziami, to jest ich „podmiotowość” odbiegających od zatrzymanych w sobie niedoskonałości.
Niekiedy świadome miesiącami, nawet latami trzymanie się ochronnego parasola, z premedytacją rozbudowując ciągle swój "piciorys", ubarwiając i dramatyzując go, odwołując się do bezsilności pierwszego kroku, jest dla mnie niczym innym jak ucieczką przed samym sobą, strachem przed ujawnieniem przed drugim alkoholikiem swoich wad charakteru, Zauważyłem, odkryłem te mechanizmy w sobie dość późno. W końcu ujawniłem je, kolokwialnie mówiąc: lepiej późno niż wcale.
Niebezpieczeństwo dla mojej anonimowości w prasie, radio, telewizji, filmie, komputerze zaistniałoby wówczas gdybym wymienił swoje nazwisko wsparte dodatkowo fotografią. Przez tą niebezpieczną szczelinę mogą przedostać się niszczące moce drzemiące we mnie do dzisiaj. W tym miejscu zastosować powinienem bardziej szczelną klapę, którą to jest POKORA.
Napisz komentarz
Komentarze