Dzielnica na krańcu miasta u wylotu do Łodzi, kierunek zachodni i do Warszawy, kierunek północny, leżąca nad rzeką Piasecznica/Czarna, nad którą usytuowane były dwa zakłady włókiennicze, ZPW Tomtex i ZPW Nowotki (stary zakład). Zakłady dawały pracę, utrzymanie mieszkańcom dzielnicy, miasta i okolic. Dzielnica ogrodów, sadów, skwerów, działek. Kiedyś mój nieżyjący, wspaniały przyjaciel, Zbyszek Trachta, po obejrzeniu filmu francuskiego pt. „Porte de Lilans” (Dzielnica pachnących bzów) tak sparafrazował tytuł filmu, „Starzyce – dzielnica pachnących bzów”. Wcale się nie pomylił, gdy przyszedł miesiąc maj, czerwiec, faktycznie wieczorne zapachy jaśminów, maciejki, kasztanów czy kwitnących bzów, przedzierały się przez otwarte okna do mieszkań, przenikały powietrze i atmosferę całej dzielnicy.
Roślinna wonność i aromaty, neutralizowały fetor wydobywający się z ulicznych rynsztoków, dymiących kominów fabryk i domów. W trzy miesiące po zakończeniu II wojny światowej, (29 sierpnia w 1945r), u zbiegu ulic Zawadzkiej i Warszawskiej, stał dom, posesja nr.101 (dziś zakład wulkanizacyjny), w którym przyszedłem na świat w wielodzietnej rodzinie. Bracia, starszy Andrzej (nieżyjący) i młodszy Tadeusz oraz najmłodsza, siostra Barbara. Od ponad 30 lat mieszkanka górnego Śląska.
ŻyciorysGdy robiąc swe wieczorne siusiu
Na nocnik jeszcze pupką siadał
O krok już był od geniuszu,
Bardzo się dobrze zapowiadałA kiedy wyrósł na studenta
I wągry nad książkami zjadał,
Miał już niezbite argumenta,
Że się najlepiej zapowiadał.
Potem w kawiarniach – czy prywatnie,
O wszystkich jak najgorzej gadał,
I zawsze zdanie miał ostatnie,
Bo tak się dobrze zapowiadał.
Posiwiał, zmarszczył się, zestarzał
I zęby wszystkie już postradał,
A jeszcze wszystkim się odgrażał
Jeszcze się dobrze zapowiadał.
I wreszcie starczą śmiercią umarł,
I wtedy naród cały biadał,
Że taka chluba, taka duma,
Że tak się dobrze zapowiadał.
Światopełk Karpiński
W Starzycach istniały blisko siebie, dwie szkoły podstawowe, na tak zwanej „górce” nr.3 przy ul. Warszawskiej 95 oraz w tzw. „pałacu” nr 7 przy ul. Warszawskiej 103, na wprost wylotu ulicy Głównej do Warszawskiej. Również przy tej ulicy istniał Zakład Oczyszczania Miasta czyli Rakarnia (popularny hycel). W 1956r. którą zamieniono na Miejski Zakład Komunikacji z zajezdnią autobusową. 15 września 1956r Tomaszów Mazowiecki otrzymał linie autobusowe.
Na początek ruszyły trzy linie, nr 1 trasa Dw. PKP – przez Dworcową, Główną, Warszawską, Pl. Kościuszki, Legionów – Smugowa, nr 2 trasa Dw. PKP – przez Dworcową, Spalską, Nowowiejską, św. Antoniego – Brzostówka, trasa nr 3 Białobrzegi – przez Mireckiego, Mościckiego, Plac Kościuszki, Piłsudskiego, Legionów, Hallera – Rolandówka.
W połowie lat 60-tych szkoła nr.7 spaliła się, długo zrujnowany budynek straszył swoim wyglądem mieszkańców, nie tylko dzielnicy. Pod koniec XX wieku odbudowano zgliszcza i dziś m.in. znajduje się w nim apteka pp Salewskich, dalej w głąb posesji pałac fabrykanta Bornstaina a w nim przedszkole nr. 17, do którego chodziłem.
W 1954 roku szkoła nr 3 na tzw „górce” przeobraża się w „jedenastolatkę”, czyli do klas podstawowych (1-7), dołączyły klasy licealne (8-11), zmieniając nazwę szkoły na LO 29, które to klasy licealne stały się protoplastą istniejącego do dziś przy ul. Jałowcowej, II LO.
W 1959r liceum „wyprowadza” się z ul. Warszawskiej nr. 95 do budynku przy ul. Św. Antoniego nr. 29 (obecnie Technikum Mechaniczne). Bardzo ważną, rolę w życiu mieszkańców dzielnicy odgrywała świetlica przyzakładowa ZPW Nowotki przy ul. Warszawskiej 105/107. Dziś stoi fragment budynku. Miejsce codziennych spotkań, kulturalno-sportowych rozrywek, a na przeciw budynku świetlicy, „pole fabryczne”, służące jako boisko sportowe, miejsce wszelkich imprez, zawodów i rozgrywek sportowych starzyckiej młodzieży. Dziś na polu fabrycznym znajdują się budynki firmy JOKA.
Jednak najpiękniejszym, najbardziej atrakcyjnym miejscem dla wszystkich mieszkańców dzielnicy, od dziecka do wieku starczego, emerytalnego, był Staw Starzycki., który powstał po spiętrzeniu wód dwóch rzek, Piasecznicy i Bieliny płynących od zachodu, zamknięty od północy stawidłami, od wschodu ograniczony placem i budynkiem zakładu ZPW „Nowotki”, z wejściem na zakład od ulicy Warszawskiej 105/107, a od południa, uprawnymi polami Krycha ciągnącymi się aż do ulicy Zawadzkiej.
Służył nie tylko technologicznemu procesowi w produkcji tkaniny w fabryce włókienniczej, był też miejscem wypoczynku i rekreacji dla szerokiej rzeszy mieszkańców Starzyc. Latem nad brzegi po obu stronach stawu, przybywały całe rodziny ze swymi pociechami, młodzież, tak z dzielnicy jak i z okolicznych ulic i miejscowości (jak Komorów, Zaborów, Lubochnia, Glinnik, Luboszewy, Sangrodz, Małecz).
Wymiary stawu w przybliżeniu, to długość około 550 - 600 metrów a szerokość od 150 do 250 metrów. Przez cały rok, latem i zimą, swoje „żniwa” mieli tomaszowscy wędkarze. Ryb w stawie było w bród. W okresie letnim staw był rajem na ziemi dla dzieci i młodzieży, o ironio, nie chciało się jechać na kolonie, obozy. Było tu wszystko co potrzebne jest w lecie człowiekowi, woda, słońce, cień starodrzewia, trawa, plaża... tak, tak plaża!!!.
Bywało, że w niektórych miejscach w wodzie był żółty piasek, a na brzegu południowym od strony ulicy Zawadzkiej przy Końskim Dole (najgłębsze miejsce w stawie) wypożyczalnia kajaków. Co roku na rozpoczęcie wakacji na okres 3/5 dni, wody stawu były „spuszczane”, oczyszczano i naprawiano fabryczne urządzenia, wzmacniano groble i stawidła. Akwen bez wody odkrywał swoje, tajemnicze „dno” i wszyscy zaopatrywaliśmy swoje domy w ryby, raki. Nie pamiętam czy był w Starzycach choćby jeden chłopak z mojego pokolenia, który by nie potrafił pływać? Wątpię, a jeżeli się taki znalazł, był to rzadki nieudacznik Dla małych dzieci i ich matek było na północnym brzegu stawu miejsce z płytką wodą na dużej przestrzeni, zwane Babskim Morzem.
W zimowym okresie każdy chłopak mógł zarobić parę groszy. Bo po zamarznięciu wody, prywatni producenci lodów spożywczych, cięli tafle lodu na bryły, przewozili na miejsce składowania, układając je w pryzmy, które zasypywano trocinami. Pomagaliśmy za drobne wynagrodzenie ciąć tafle lodu, przewozić furmankami i układać je w pryzmy. Zasypywane trocinami bryły lodu, tworzyły i spełniały warunki dzisiejszej lodówki, zabezpieczając je przed topnieniem, przez całe lato. Następnie okładano pojemniki z lodami spożywczymi, napojami, utrzymując w upalne dni stałą, chłodną temperaturę. Dziś nie istnieje „bijące serce” dzielnicy.
Najstraszniejsze są grzechy,
Z których nie ma uciechy
Napisz komentarz
Komentarze