4.45 niedziela rano. Budzi mnie dźwięk sms-a. To Basia sprawdza czy już się obudziłam. Niby tak, ale czy ja w ogóle spałam? Ciężka, krótka, nieprzespana noc, w głowie tysiące myśli. Trzeba wstawać, czekają na nas, a my czekałyśmy na ten wyjazd w wielkich emocjach. Mocna kawa na pewno postawi na nogi, dam radę. Basia też. O 5.30 jesteśmy już razem w samochodzie i jedziemy po naszych kolegów do Łodzi. Tam pakujemy w samochody paczki pełne przyborów szkolnych, plecaków, ubrań, zabawek. Cieszymy się bardzo. Czujemy, że mamy do zaoferowania konkretną i niemałą pomoc. Jesteśmy wdzięczni wszystkim ludziom dobrej woli, opowiadamy sobie historie darczyńców i spotkań z nimi. Każda jest wyjątkowa i inna.
Pogoda wydaje się przyjemna, wschodzi słońce, otrzymaliśmy w prezencie ładny dzień. Droga dłuży się na autostradzie, ale po 3 godzinach zjeżdżamy z niej, aby wiejskimi drogami dotrzeć do Chojnic, celu naszej wyprawy. Nagle znikąd pojawia się ogromna, czarna chmura i dopada nas ulewa. Jak się później okazuje, nie jedyny raz w tym dniu. Jesteśmy już coraz bliżej Chojnic, wskazują na to powalone gdzieniegdzie drzewa, zerwane zbocza, dużo kamieni i piachu na ulicach. Jednakże żadnej tragedii nie widać, jest właściwie normalnie, pomijając 3 wozy strażackie, które spotykamy gdzieś po drodze. No i te dachy. Na kilkunastu domach zauważamy duże folie okrywające je imitując dach.
Chojnice wydają się bardzo uroczym i ciekawym miasteczkiem. Zamieszkuje je czterdzieści tysięcy ludzi, jest to miasto powiatowe powiatu chojnickiego, położone na terenie Pomorza Gdańskiego graniczące z Borami Tucholskimi. Taki mniejszy Tomaszów, jednakże z dużo bogatszą i dłuższą historią, która sięga XIII wieku. Chojnice jako ważne ogniwo w systemie obronnym południowo-zachodniej granicy państwa krzyżackiego, były świadkiem wielkiej bitwy, która miała miejsce w 1657 roku. W celu jej upamiętnienia co roku w pierwszą niedzielę września organizowana jest w Chojnicach inscenizacja tej bitwy. To niewątpliwie jedno z najważniejszych wydarzeń miasta. Chojnice są słynne również z tego, że stanowią bazę turystyczną do wycieczek na południowe Kaszuby. Osobliwego charakteru nadają miastu liczne budowle pokrzyżackie, a klimatyczny ryneczek z przepięknym budynkiem Urzędu Miasta zachęca do zatrzymania się choć na krótką chwilę na filiżankę kawy. Decydujemy się jednak wypić ją z członkiem sztabu kryzysowego powiatu chojnickiego, który czeka już na nas w Urzędzie Gminy. Na spotkanie z nim umówiła nas posłanka Nowoczesnej z Gdańska, Ewa Lieder. Ewa podjęła się koordynacji ogólnopolskiej akcji Nowoczesnej pod skrzydłami PCK, której celem jest pomoc ofiarom nawałnic. Nowoczesna zdecydowała się wesprzeć dzieci i przygotować je do nowego roku szkolnego poprzez zaopatrzenie w artykuły szkolne, plecaki i inne niezbędne rzeczy.
W Tomaszowie zbiórka odbyła się w dniach 21-26 sierpnia. Ogłoszono ją na stronie Facebook Koła Nowoczesna Tomaszów Mazowiecki, przedrukowano w lokalnej gazecie TiT oraz portalach internetowych Nasz Tomaszów oraz Format 3A. Nowocześni są za te gesty naprawdę wdzięczni. Bardzo chcieli, aby informacja o zbiórce dotarła do jak największej grupy osób.
Pan Adam jest członkiem sztabu kryzysowego Urzędu Gminy Chojnice, na co dzień inspektorem BHP w tejże instytucji. Opowiada nam nie tylko o rozmiarach tragedii, która jest niewyobrażalna, ale również o historiach zwykłych ludzi. Jest ich wiele, każda zupełnie inna. Niektóre przerażają, niektóre budzą niesmak, czasami też pojawia się śmiech. Jak to w życiu, i podczas nawałnic bywa różnie. Pan Adam chwali postawę PZU, które na rozkaz rządu szybko i bez ceregieli wypłaca pierwsze pieniądze dla ofiar nawałnic. Aby je otrzymać należy wypełnić specjalne wnioski. Wypełniają je urzędniczki, dla każdego kto je o to poprosi. Pracują po godzinach, tyle ile są potrzebne. Aby było sprawniej i szybciej zorganizowane są specjalne busy, tzw. punkty mobilne PZU, które jeżdżą po wsiach i bezpośrednio na miejscu wypłacają potrzebującym pieniądze. W niektórych przypadkach pieniądze te wystarczają, aby uporać się ze skutkami nawałnic, w wielu jednak niestety nie. Potrzebna jest większa pomoc, zarówno finansowa, rzeczowa jak i ludzka. Ma nadejść.
No i ta polityka. Wielka polityka, która korzystając z zaproszenia wystosowanego nieoczekiwanie przez nieuprawnioną do tego nawałnicę, zawitała do Chojnic i okolicznych wsi. Wielu z zapartym tchem oczekiwało słów wsparcia, które miały spłynąć z ust tych wszystkich ważnych ludzi, których Chojniczanie na co dzień oglądają w TV. No bo i Minister Spraw Wewnętrznych i Minister Obrony Narodowej, no i Szefowa Rządu to w końcu nie byle kto. Rzeczywistość polityczna bywa jednak brutalna, więc Ci wszyscy ważni ludzie okazuje się, nie są do rozmowy dla wszystkich, choć niby dla nas wszystkich wybrani. Na specjalnie zwołaną konferencję prasową nie zaprasza się miejscowych samorządowców, bo podobno są tam „do niczego niepotrzebni”. Starosta mimo wszystko, choć nie zaproszony czuje, że powinien tam być. W końcu sprawy dotyczą terenu, którym bezpośrednio zarządza. Decyduje się iść nieproszony. Ku jego zdziwieniu, nie zostaje wpuszczony na salę, na której odbywa się konferencja. Dojścia do niej dzielnie bronią panowie z BOR.
Wieść gminna niesie, że Chojnice nie cieszą się sympatią władz centralnych. Ponoć uznały one Chojnice za siedlisko platformiarzy, a takim to obecnie panujący rząd panuje, czyt. pomaga, mniej. Pan Adam śmieje się z niemocy samorządowej, która go nagle dopadła i z zażenowaniem tłumaczy: „Ale u nas naprawdę nikt w urzędzie, ani miasta, ani gminy, nie jest w PO. No z wyjątkiem jednego zastępcy, który startował z list PO, ale nie był członkiem tej partii.” Z powyższych względów ważni ludzie zgodnie uznali, że Chojnice nie mają aż tak dużych strat i dadzą sobie radę w dużej mierze same. I jak przysłowie mówi „jak umiesz liczyć, to licz na siebie”, tak Chojniczanie zrobili. Zakasali rękawy i co mogą, gdzie mogą to sobie nawzajem pomagają i radzą. Sztab kryzysowy spotyka się 2 razy dziennie od 16 dni i podejmuje na bieżąco decyzje co, gdzie i jak pomagać, kogo o pomoc prosić, czego potrzeba, wyznacza priorytety. Starają się być przy tym bardzo racjonalni i ekonomiczni. Firmy budowane, które zgłosiły się do pomocy i chciały natychmiast przesłać materiały, głównie dachówkę, powstrzymywali dwukrotnie. Pomoc przyjmą, jest bardzo potrzebna i są wdzięczni, ale przyjmą dopiero wtedy, kiedy po inspekcjach nadzoru budowlanego będą dokładnie wiedzieć, jakich materiałów potrzeba konkretnie i w jakich ilościach.
Wszystko zaczęło się od telefonu od urzędników gminy, wzywających pana Adama do stawienia się w Urzędzie Gminy z samego rana po nawałnicy. Miała ona miejsce zeszłej nocy, trwała dosyć krótko, więc tak wczesny telefon z urzędu trochę pana Adama zdziwił. Jednak jak tylko zdecydował się stawić na wezwanie, nieoczekiwanie okazało się to niemożliwe. Wyjazd z jego domu został zatarasowany konarami drzew przewróconych podczas burzy. Pan Adam nie spodziewał się takich zniszczeń, myślał, że burza jak to burza, była, minęła i rano nikt już o niej nie będzie pamiętał. 2 godziny zajęło mu odblokowanie drogi. Próbując dojechać do urzędu zrozumiał co się wydarzyło i jak jest skala zniszczeń. Nikt nie mógł uwierzyć w to co się wydarzyło w ciągu 15 minut w nocy, obszar zniszczeń, ich ogrom i różnorodność porażała. Chwilę później okazało się, że prawie cały teren gminy jest pozbawiony prądu, telefonia, również ta komórkowa, została zerwana, wiele dróg jest zablokowanych, ludzie nie mogą się wydostać na zewnątrz. Do dziś Pana Adam pracuje praktycznie non stop, telefony już działają, więc udostępnił komu mógł jeszcze swój drugi numer, tak aby każdy kto potrzebuje mógł się do niego dodzwonić. Więc oba telefony dzwonią, cały czas. Już siedem dni po nawałnicy żona spakowała mu walizki, śmieje się pan Adam. Normalne życie to teraz wspomnienie, teraz nic normalnie nie funkcjonuje, nie ma urzędowych godzin pracy. Trzeba działać.
Priorytetem było ratowanie zdrowia i życia. I to nie tylko ludzi, ale również zwierząt. Tereny gminy Chojnice to tereny wiejskie, z dużą ilością pól uprawnych i farm zwierzęcych. Do tych zwierząt trzeba było dotrzeć, zabezpieczyć ich byt, zorganizować i dowieźć paszę. Odblokować drogi, umożliwić dojazd w każde miejsce, gdzie może być potrzebna pomoc. Przywrócić sieć elektryczną, bowiem przez kilka dni prawie w całej gminie brakuje prądu. Zidentyfikować najbardziej potrzebujących i niecierpiące zwłoki interwencje. Apelować o pomoc. Apelowali również do wojska polskiego. Jak mówi pan Adam, lokalnie dogadywali się z dowódcami wojsk dosyć dobrze, jednakże jak musieli wystosować oficjalne prośby i uruchomić drogę służbową, czyli biegnącą bezpośrednio do MON, sprawy zaczęły się komplikować. W końcu w oficjalnej aurze przybyli żołnierze. Pierwsze godziny spędzili jednak na zwiedzaniu okolic i to ostrożnie, tak aby nie pobrudzić mundurów. Czekają bowiem na przyjazd ważnych ludzi i konferencję prasową, będą stanowić, więc muszą wyglądać porządnie. Rozkaz to rozkaz.
Dziś w TVN24 mówią, że w gminie Chojnice jednak straty są bardzo duże i mimo tego, że już ponad 2 tygodnie od nawałnicy, to nadal jest bardzo dużo do zrobienia. Na terenie gminy pracuje ponad 300 żołnierzy. Tak na moje nieprofesjonalne oko, po tym co pobieżnie zobaczyłam, myślę że potrzeba ich 10 razy więcej i nie jest pewna, czy i to wystarczy. Niekończące się kilometry zniszczonych lasów, powalonych drzew. Nagrywam sześciominutowy film podczas jazdy samochodem przepisową prędkością. 6 minut, 10 kilometrów główna droga z Chojnic przez Czersk do słynnego już na całą Polskę Rytla z zaradnym sołtysem. Przez całą drogę pokazuję las po obu stronach ulicy, a właściwie to, co z niego pozostało. Sceny jak z niezłego science fiction. Jaka siła musiała być uruchomiona, aby tego dokonać? Jak to w ogóle możliwe? Drzewa pościnane jak zapałki na wysokości około 2 metrów, te które przetrwały, a jest ich niewiele, przechylone są łukiem prawie do samej ziemi z daleka wyglądają jak gigantyczne łany zbóż uginających się pod naporem letniej bryzy.
Pan Adam tłumaczy nam, że sosna może leżeć najwyżej miesiąc, dąb góra dwa miesiące. Po tym czasie drewno jest do niczego. Już teraz wiadomo, że wiele i tak z niego się nie da zrobić, ponieważ nawałnica poskręcała drzewa tak, że nie nadają się na deski. Ewentualnie na opał i celulozę. Ale tylko wtedy, jeśli szybko to drewno zostanie zabezpieczone. A leży już ponad 2 tygodnie i jest tego mnóstwo. Nie jestem pewna czy cała armia polska razem ze strażakami da radę to uprzątnąć na czas. Tak to wygląda jeśli chodzi o lasy państwowe. A co z lasami prywatnymi, kto pomoże prywatnemu właścicielowi lasu uporządkować przepisowo teren? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to nie jest pytanie retoryczne. Aby naświetlić rzeczywistość tego problemu, pan Adam zawiózł nas do gminy Lotyń. Zobaczyliśmy tam ogromną połać prywatnego lasu Tak samo zniszczonego jak las państwowy widziany 15 kilometrów wcześniej. Kto jemu pomoże? Wojsko, straż, policja? Kto pokryje ogromne koszty z tym związane?
Prosto z Lotynia jedziemy do wsi Racławki. Poznajmy dziarską i bardzo serdeczną sołtysową Zofię. Oprowadza nas po lokalnym parku i placu zabaw, w którym znajduje się również wiejska świetlica. Potrzebowałaby pomocy przy porządkowaniu parku, gdzie i tak już jest dużo zrobione. Największe konary i gałęzie zebrane na duże stosy, jest ich wiele. Część z nich należy spalić, reszt ę terenu nadal porządkować. Jednak to zrobimy może później. Teraz trzeba iść do Danki. Jej pomoc jest bardziej potrzebna. Ma ponad 80 lat, nie ma żadnej rodziny. Nigdy nie miała dzieci, a mąż umarł ponad 15 lat temu. Sama prowadzi małe gospodarstwo, ma kury, kaczki, dwa psy. Zastajemy Dankę przy robocie. Ma ręce brudne od paszy, która karmiła swoje zwierzęta. Bardzo niska, zgięta w pół, ale za to z błyskiem w oku i bardzo przytomnym umysłem. Mówi, że i tak dużo nie ucierpiała, bo wiatr zwalił tylko komin. Sąsiedzi jak tylko wydostali się ze swoich posesji przyszli do Danki, zobaczyć jak przetrwała nawałnicę, naprawili komin, uszczelnili dach. Naszym zadaniem jest pozbieranie gałęzi i zebranie ich na 2 duże stosy przy samej ulicy, tak aby śmieciarka która niedługo będzie tędy przejeżdżała mogła je łatwo zebrać. Pracujemy wszyscy, czterech chłopaków i my z Basią. Danka i Zofia też się nie oszczędzały, chwyciły za miotły i sprzątały ulicę. W międzyczasie dojeżdża do nas posłanka Nowoczesnej z Gdańska, koordynatorka pomocy dla ofiar nawałnic, Ewa Lieder. Ewa jest z mężem i córką. Po krótkiej rozmowie i omówieniu dalszego działania, również Ewa i jej mąż biorą się do pracy. Po półtorej godziny teren można uznać za uprzątnięty. Danka nie kryje wzruszenia, my również. „Bóg mnie kocha i nade mną czuwa. Tak czuję. Zawsze ktoś mi pomoże, jak potrzebuję. Jestem bardzo za to wdzięczna. Was też do mnie przysłał z pomocą.”
Wracamy pod dom sołtysowej. Dostała telefon od jednego z mieszkańców wsi. Udało mu się wreszcie zorganizować dwie piły do cięcia drzewa i pomocnika. Są jednak potrzebni jeszcze ludzie do usuwania pociętych gałęzi z pola. Za chwilę powinien już siać zboża ozime, a teraz pole w takim stanie, że nie ma jak. Jeśli nie otrzyma pomocy na czas sezon zostanie zmarnowany, zarobku też nie będzie. Jedziemy. Pole niby nie duże, gałęzi niby też aż tak wiele nie ma. Panowie tną piłami aż uszy puchną. My zaczynamy zbierać, ciągnąć za sobą olbrzymie gałęzie, nosić ciężkie konary. Pole jednak szerokie, wysuszony łubin mocno drapie nogi. Dotarcie do obrzeża pola i przeciągnięcie gałęzi to nie lada wyczyn Inaczej się nie da. Tylko jedna strona pola graniczy z ulicą, z której śmieciarka będzie mogła zebrać układane przez nas stosy.
Przez godzinę jest nadal wesoło, rozmawiamy, żartujemy, jak zawsze. Jednak chwilę później już pracujemy w ciszy. Każdy z nas jest mocno zmęczony i głodny. Jest 15, nie jedliśmy od czasu wyjazdu z Łodzi. Basia i ja bez słów rozumiemy się w locie. Chodzę od połowy pola do jego końca i znoszę gałęzie do z powrotem. Dalej przejmuje je Basia. Ewa w krótkiej spódniczce, nie spodziewająca się dzisiejszej aktywności, dzielnie nam towarzyszy. Panowie od pił skończyli już swoją pracę, odpoczywają rozmawiając i przyglądając się nam. Ktoś informuje ich, że pole chłopu sprząta posłanka, z Sejmu z Warszawy. Chłop nie wierzy, pyta nas z niedowierzaniem, po czym sam zabiera się do nowego zajęcia. Ciągnie gałęzie, dźwiga konary razem z nami. Po trzech godzinach wytężonej pracy zespołowej z racjonalnym podejściem do jej organizacji, pole uznajemy za uprzątnięte. Już wkrótce będzie można siać.
Podziękowaniom nie ma końca. Teraz nadszedł czas na pogaduchy i zatrważające opowieści. Sołtysowa Zofia wspomina, jak to było kilka lat temu, kiedy razem z mężem współczuli powodzianom ze Śląska. „Jak dobrze, że u nas takie rzeczy się nie dzieją”, cieszyli się. „A teraz co? Sami nie wierzymy, co nas spotkało”. Wszystko wydarzyło się w przeciągu kilkunastu minut, około godziny 23. Nagle nastała straszliwa ciemność i dało się słyszeć przeokropny, zatrważający świst wiatru i dźwięk łamanych drzew. Pani Zofia wyjrzała przez okno, „widziałam takie wiry, tumany wiatru, gałęzi a wśród nich czerwone błyski”, mówi. Czerwone błyski? Pioruny kuliste? Zerwane kable energetyczne? Co to mogło być?
Jest już po 17, czas na powrót do domu. Czekają tam na nas nasze dzieci, które dziś musiały zrozumieć, że niedzielę spędzą bez nas. Żegnamy się ze wszystkimi, ledwo żywe wsiadamy do samochodu przed nami ponad 300 kilometrów do Tomaszowa. Damy radę, kto jak nie my, a poza tym innego wyjścia raczej nie ma. Zatrzymujemy się na ryneczku, aby wreszcie coś zjeść. Wybór prawie żaden. Będzie prawdziwa włoska pizza. Ogromna, 50 centymetrów średnicy. Też damy radę. Do ostatniego okruszka.
Dziś słyszę pytania, „no i po co to robicie?”. Zaniemówiłam na chwilę, no bo co mam mądrego powiedzieć? Po co to robię? Nie zastanawiałam się nad tym, nie analizowałam. Ciężko wymyślić jakieś argumenty na coś, co wydaje się, dla mnie przynajmniej, choć dla Baśki i moich współtowarzyszy, oczywistą oczywistością.
Bo była potrzebna pomoc. Bo mogłam pomóc. Bo zdarzyła się okazja, aby tam pojechać przy okazji przekazywania darów. Bo chciałam osobiście dostarczyć dary od Tomaszowian, aby czuli, że ich pomoc dotarła tam gdzie powinna. Bo lubię się czuć potrzebna. Bo lubię pomagać. Bo mi też wiele razy pomagano. Bo mam dług wdzięczności do spłacenia. Bo nie chciałabym zostać sama w tak podbramkowej sytuacji. Bo to naturalny, ludzki odruch. Bo tak należy się zachować. Bo chcę dać córce przykład. Bo może dam również komuś innemu przykład i przyczynię się do tego, że takich jak ja się znajdzie więcej.
Jak już sobie odpowiedziałam na powyższe pytanie, pomyślałam, że ja zadałabym inne. W sumie nawet kilka.
Czemu ci ludzie nie zostali ostrzeżeni przed nadchodzącym kataklizmem? Czy funkcjonuje i jak funkcjonuje w naszym kraju system wczesnego ostrzegania i alarmowania? Czy i w jakim zakresie jako państwo jesteśmy przygotowani na ewentualność naturalnych katastrof? Czy nie powinno się uczyć społeczeństwa przygotowania na kataklizmy? Czy nie należy uświadamiać ludzi, jak radzić sobie w różnych niespodziewanych sytuacjach spowodowanych przez katastrofy naturalne? Jakie są procedury w sytuacji wystąpienia zagrożeń?
Droga dłuży się nam niemiłosiernie. Jest już noc. Słuchamy radia, wspominamy wydarzenia dnia, dyskutujemy. Przypominamy sobie różne fakty, Basia wyszukuje informacje na telefonie.
Pokrótce. Istnieje Regionalny System Ostrzegania (RSO) uruchomiony w 2015 roku przez ówczesny rząd. Miał być skutecznym narzędziem zapewnienia bezpieczenstwa obywatelom w sytuacjach nagłych zagrożeń - powodzi, pożaró, gwałtownych zmian pogody, a nawet smogu czy niebezpieczeństwa na drogach. Technicznie sprowadzał się do tego, że ostrzeżenia formułowane przez wojewódzkie centra zarządzania kryzysowego miały trafiać nie tylko do internetu, ale również pojawiać się w formie tekstu na ekranach telewizorów nastawionych na kanały telewizji publicznej oraz w specjanych aplikacjach na smartfony. 1 lipca 2015 roku ówczesne Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji poinformowało, że najważniejsze komunikaty o lokalnych zagrożeniach będą trafiać w formie sms-ów również do użytkownikó telefonó komórkowych bez konieczności aktywowania tej usługi. Każdy posiadacz telefonu w razie zagrożenia miał otzrymać sms o treści, np.: "zarządza się ewakuację", tak jak otrzymuje się automatycznie powiadomienia o numerach alarmowych i kontakcie do polskiej ambasady za każdym razem, gdy przekracza się granicę. Po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość nadzór nad RSO przeszedł do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.
„Pragnę panów posłów uspokoić, że (…) RSO działa i działał pod koniec czerwca bieżącego roku (2016). Jego funkcjonowanie nie zakończyło się wraz ze zmianą władzy, a wręcz przeciwnie, projekt ten uznajemy za bardzo potrzebny, bardzo funkcjonalny, jest on rozwijany i będzie rozwijany” - zapewniał na antenie TVN24 wiceminister MSWiA Jarosław Zieliński 21 lipca 2016 roku. 18 sierpnia 2017 roku ten sam wiceminister stwierdził, że system nie działa w pełni, bo są kłopoty z przesyłaniem ostrzeżeń za pośrednictwem telefonów komórkowych. Powiedział również, że operatorzy nie są w stanie wywiązać się z nałożonych na nich zadań.
Argumentację rządu PiS podsumował krótko Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, Mariusz Błaszczak. „Sytuacja jest o tyle utrudniona, że firmy telefonii komórkowej to jest w większości kapitał obcy (…) Jednak kapitał ma narodowość i widzę większe zaangażowanie firm, które są polskimi firmami w niesienie pomocy, niż firm, które są przedstawicielami obcego kapitału."
Natomiast Andrzej Halicki, poseł PO, jeden z twórców systemu RSO w odpowiedzi na powyższe stwierdzenia mówi: „Moja hipoteza jest taka, że ktoś zapomniał przedłużyć umowę z operatorami. Ja ją podpisałem 1 lipca 2015 roku na dwa lata. Czy została przedłużona?”
Cóż, wydaje się że pomorskie nie tylko nawiedziła nawałnica, ale również wielka polityka. Jakby sama katastrofa naturalna nie wystarczyła, aby dokonać dzieła zniszczenia.
Jest już 22, nadal jesteśmy w drodze. Ale już jest blisko, przed nami już prawie Łódź. Zatrzymujemy się na dużej stacji benzynowej, proszę jej pracownika o zatankowanie paliwa. Aby było szybciej idę już stanąć w kolejce do kasy, jestem trzecia. Basia towarzyszy mi, czekamy kilka minut. Spieszy nam się, chcemy być już w domu. Wracając do samochodu słyszymy zagniewany głos płynący w naszym kierunku od rosłego pana z ogoloną głową. „Jak się kurwa pół godziny po sklepie łazi, to trzeba przestawić samochód, aby inni mogli tankować. Jestem w drodze, z dzieckiem!”.
Nie chce mi się gadać. Wsiadamy do samochodu, w domu czekają na nas nasze stęsknione dzieci.
PS. W imieniu swoim i Nowoczesnych z Tomaszowa Mazowieckiego, dziękujemy absolutnie wszystkim darczyńcom, którzy okazali dużą empatię i chęć niesienia bezinteresownej pomocy. Dziękujemy trzem Ewom, Pawłowi, Adamowi, Natalii, Annie, Ewie, Wiolecie, Krzysztofowi, Kubusiowi, Kacprowi, Małgorzacie, Adrianowi, Norbertowi i wszystkim tym, którzy chcieli pozostać anonimowi. Jesteście niesamowici, jesteście wielcy! Wasza pomoc dotarła wczoraj bezpośrednio do potrzebujących, do dzieci ze szkoły podstawowej w Chojnicach.
Tomaszowianie łącznie podarowali: 194 zeszyty, 3 zeszyty A4, 23 bloki techniczne, 20 papierów kolorowych, 3 teczki papierowe, 17 kompletów plastelin, 17 zestawów kredek ołówkowych, 7 kompletów kredek świecowych, 14 opakowań mazaków, 98 planów lekcji, 7 zestawów farb wodnych, 6 kompletów farb plakatowych, 2 komplety kredek pastelowych, 23 kleje, 99 długopisów, 14 par nożyczek, 19 cienkopisów, 9 temperówek, 8 pustych piórników, 4 piórniki wyposażeniem, 31 ołówków, 19 gumek do ścierania, 9 kompletów linijek, 5 okładek na zeszyty, 4 taśmy klejące, pędzelki do malowania 6 sztuk, 6 plecaków, 3 pary tenisówek, 25 pluszaków, 7 czapek zimowych, 2 szaliki, 5 kurtek, 3 bluzy polarowe.
Za wszystko jeszcze raz bardzo, bardzo dziękujemy w imieniu swoim i obdarowywanych!
Napisz komentarz
Komentarze