Drugim tanecznym idolem w naszym mieście, był młodszy od Janka, uczeń starzyckiej jedenastolatki (protoplasta II LO), Wiktor Wąggi, sobowtór Cliffa Richarda. Wiktor był starszym bratem mojej szkolnej sympatii, Wandy. Rodzina Wąggich przybyła do Polski z Finlandii, uciekając przed najazdem bolszewickiej Armii Czerwonej na ten kraj (lata 1918/20). Byli popularną w mieście rodziną zajmującą się ogrodnictwem i sadownictwem, tak jak Zysiakowie, Elasowie . Byli dobrze sytuowani, więc Wiktor był zawsze ekstrawagancko i modnie, jak przystało na bikiniarza, ubranym w najlepsze, chłopakiem.
Dużym wydarzeniem w jedenastolatce przy ulicy Warszawskiej 95 zawsze były zabawy młodzieży klas licealnych. Choć byłem wtedy uczniem szkoły podstawowej, z utęsknieniem czekałem na szkolne zabawy klas licealnych, na taneczne popisy Wiktora. Historię ze szkolnych zabaw opowiedziałem w książce „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”. Obserwowałem te widowiska pod gimnastyczną sceną tej sali. Oglądanie tańczącego Wiktora sprawiało mi ogromną satysfakcję i radość. Ukończył filologię angielską na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach został dziennikarzem i długie lata był korespondentem prasowym, pracując w Nowym Jorku.
Trzecim, bardzo przystojnym i świetnie ubranym bikiniarzem w mieście był Roman Majchrzak, chyba najbardziej rzucający się w oczy, ponieważ mieszkał w samym centrum miasta przy Pl. Kościuszki 11. Był ozdobą miasta i synonimem buntu przeciw narzuconemu systemowi. Pochodził z zacnej, szlachetnej, zachowującej chrześcijańskie i patriotyczne tradycje rodziny, do której jeszcze wrócę.
Każde wyjście Romana z domu, do kina, kawiarni, na zabawę, czy po zwykłe zakupy, przyciągało uwagę przechodniów. Styl życia, jaki prowadził, utrudniał mu naukę w szkole (kończył I LO) i potem, na studiach. Była to rogata, niespokojna i niepokorna dusza, młodzieniec o wyjątkowym, niewykorzystanym talencie plastycznym. Długo nie mógł znaleźć sobie miejsca w socjalistycznej Polsce. Studiował różne specjalności, między innymi chemię w Łodzi i kierunek morski w Szczecinie. Był też w seminarium duchownym. Po wyjściu z seminarium wyjechał na Śląsk. Tam ożenił się z rodowitą Ślązaczką. Pracował w kopalni na dole, miał ciężki wypadek motocyklowy, którego skutki odczuwa do dziś.
W 1984 roku wyjechał z żoną do Mannheim w Niemczech, gdzie mieszka do dziś. Lidia zmarła. Kilka lat po jej śmierci, Roman ożenił się powtórnie z Lilą Dermont (dziewczyną z Mazur, która dołącza do niego w Niemczech), i całkiem niedawno, kupuje w Smardzewicach (tak blisko rodzinnego Tomaszowa) działkę z niewielkim domkiem gdzie każdego roku spędza z żoną wiosnę i lato.
Ma dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa, syna Tomasza, informatyka mieszkającego w Niemczech i córkę, Ewę, która po latach pobytu w RFN, wróciła do rodzinnego Bierunia Starego. Kolejny bohater, Czesiek Wrona, to przystojny, wysoki brunet, od lat najmłodszych, antykomunista. Do końca życia był wierny ideałom narodowym, zawsze cechował go duży patriotyzm. Był postacią wyrazistą i przestrzegającą styl ubierania się, wierny do końca zasadom bikiniarza. Najdłużej ze wszystkich, bo jeszcze w latach sześćdziesiątych, Czesiek nosił owe rekwizyty epoki, która dawno już odeszła w zapomnienie. Będę go zawsze pamiętał i wspominał potomnym jego osobę. Kiedy mijam na ulicy jego małżonkę czy syna (bardzo podobny do ojca) przypomina mi się tamten czas, i ekscentrycznie ubrany, Czesław. Trzej wymienieni bikiniarze, o których opowiedziałem, już nie żyją. Pamięć o nich trwa wśród przyjaciół i członków rodzin.
Eligiusz „Elek” Zysiak i jego żona obecnie prowadzą działalność gospodarczą, zajmują się sprzedażą książek. Początkowo mieli swój pawilon z książkami na rynku, na Pl. Narutowicza, dziś są właścicielami księgarni u zbiegu ulic Stolarskiej i Słonecznej. Kiedy mijam księgarnię państwa Zysiaków, czy wchodzę do niej, albo kiedy spotykam się ze starszymi kolegami, przeważnie w Galerii ARKADY, wówczas pojawiają się w mojej pamięci nieco egzotyczne czasy wczesnego PRL-u oraz ich zwalczanie przez ówczesne władze, a obecnie niemalże zapomniani bohaterowie, przedstawiciele pierwszej, młodzieżowej subkultury, jaką byli pierwsi, wolnościowi demokraci w PRL-u, zwani - bikiniarzami
Media i marksistowska prasa, wydali tej garstce młodych ludzi prawdziwą wojnę. Wytoczyli przeciw nim ciężkie działa - sądy. Padały oskarżenia o zdradę, dywersję, agenturę, wynaturzony styl życia i imperialistyczną degenerację. Uczniowie szkół ogólnokształcących, techników, a nawet terminatorzy w rzemiośle, okazali się dla nagle rządzącego establishmentu piątą kolumną, wylęgarnią szpiegowskich komórek, groźnym wrogiem młodego, socjalistycznego państwa.
Wszystkie tuby propagandowe – radio, film, prasa, wydawnictwa, książki – podniosły wielkie larum. Związek Młodzieży Polskiej (ZMP) ogłosił coś w rodzaju powszechnej mobilizacji, przeprowadzał wśród swoich członków czystkę, wyrzucając wszystkich tych, którzy sympatyzowali z tym ruchem. Jednak druga strona sporu zwarła instynktownie swe szeregi, sprężając się do walki: - nikt z nikim się nie kontaktował, niczego nie uzgadniał, nie było żadnej ideologicznej podbudowy, nawet nic się głośno nie mówiło a, a szeregi bikiniarzy rosły, rosły i rosły w siłę. Kolorowe skarpetki w paski czy czerwone, stały się synonimem heroicznych bojów, niespotykanych i niezgodnych z komunistyczną szkołą, uniwersytetami, urzędasami, socjalistami z ZMP/ZMS, organizacjami młodzieżowymi, świetlicami przyzakładowymi, z systemem.
Skarpetki, będące niby tylko częścią ubrania, garderoby, stały się synonimem epoki i manifestem oporu młodych wobec ideologicznych argumentów i administracyjnego przymusu.
Kupiłem trzy butelki czerwonego wina - zwróciłem się do żony po powrocie do domu/- Przecież wiesz, że czerwonego nie piję!!! Dlatego kupiłem czerwone
Napisz komentarz
Komentarze