Wojciech Zabłocki – to nasz wybitny sportowiec, szablista, uczestnik czterech olimpiad – Sztokholm 1952, Melbourne 1956, Rzym 1960, Tokio 1964, mistrz świata juniorów 1953 rok. Czterokrotny, drużynowy mistrz świata, dwukrotny srebrny medalista olimpijski (Melbourne 56, Rzym 60), brązowy medalista olimpiady w Tokio-64. W okresie uprawiania sportu, równolegle studiował architekturę, a po jej ukończeniu stał się wybitnym architektem, specjalizującym się w projektowaniu dużych obiektów sportowych jak: stadiony, hale widowiskowo – sportowe, administracyjno – sanitarne kompleksy, służące do uprawiania sportu. Był między innymi architektonicznym twórcą Hali Sportowej Motyl w Koninie czy bydgoskiej Żabki.
W latach 80-tych ubiegłego wieku zaprojektował kompleks sportowy na tomaszowskich, nadpilicznych błoniach w widłach ulic PCK, Nowy Port, Strzelecka. W kompleksie tym znajdowały się projekty: zadaszenia i trybuny toru łyżwiarskiego, Hala Sportowo – Widowiskowa, miejski stadion z boiskiem piłkarskim i lekkoatletyczną, tartanową bieżnią z całym zapleczem administracyjno sanitarnym. Na skutek przemian polityczno – społecznych w kraju, na przełomie lat 80/90 ubiegłego wieku, projekt pana Wojciecha Zabłockiego nie został zrealizowany. Dziś na półce miejskiego archiwum, w ciszy oczekuje czasów, w których nastąpiłaby jego realizacja.
Był ciepły, jesienny wieczór, kawiarnia Literacka w pełni wypełniona, do lokalu przybyli kibice i działacze sportowi, ludzie pracy i ucząca się młodzież. Znalazłem się w tym gronie również ja. Kilka minut po siedemnastej w asyście pani zajmującej się organizacją spotkań kulturalnych w ZDK Włókniarz, ukazuje się mężczyzna, szczupły, niedużego wzrostu, o ciemnych, czesanych na bok włosach, w dobrze skrojonym na sportowo, tweedowym garniturze. Pod marynarką widać granatową koszulkę polo, z elementami koloru białego. Ów człowiek sprężystym krokiem pokonywał odległość od drzwi wejściowych do stolika, to był wybitny polski szablista, Wojtek Zabłocki.
Powitały go gromkie na stojąco brawa, które ustały kiedy pan Wojciech wygodnie zasiadł w specjalnym, przeznaczonym dla VIP-ów, fotelu. W jego sportowej sylwetce przebijał luz i spokój. Wyczuwało się, że jest wykształconym, mądrym mężczyzną. Bardzo spokojnie opowiedział o swojej sportowej karierze o wspaniałym, węgierskim trenerze Janoszu Keveyu, twórcy (zwany ojcem) potęgi polskiej szermierki. O wielkich pojedynkach z węgierskimi i radzieckimi szablistami i o przyjaźni z polskim szermierzem, szablistą wszechczasów, nieżyjącym Jurkiem Pawłowskim
- Pawłowski to najbardziej inteligentny – jak mówił pan Wojtek – dowcipny, polski sportowiec, jakiego miałem okazję poznać w swej długiej karierze. Jurek był maskotką wielu salonów warszawskich i nie tylko. Przebywanie z nim, choćby nawet na ciężkich treningach sprawiało wielką radość i przyjemność. Często w druźynie rywalizowaliśmy z sobą. Cztery drużynowe mistrzostwa świata to niewątpliwie Jurka zasługa, nie tylko w zdobywaniu samych punktów potrzebnych do zwycięstwa ale w szczególności jego cudowny stosunek do życia, do sportu, rozładowywał tremę i emocje przed każdym z pojedynków. Wprowadzał taki nastrój, że jak wchodziłem na planszę, byłem całkowicie rozluźnionym nie dopuszczając myśli o przegranej.
Drugą część spotkania Wojtek Zabłocki poświęcił swojej pracy zawodowej, której oddał się bezgranicznie, zupełnie jak ukochanej dyscyplinie sportu. Pasja w tworzeniu i projektowaniu obiektów sportowych, stała się jego drugim życiem. Z ogromną autoironią, zupełnie jak Alina Janowska, opowiadał o swym małżeństwie i ukochanym synu, Michale. Spotkanie z Wojtkiem Zabłockim trwało najdłużej ze wszystkich spotkań o których opowiedziałem w swojej książce.
Po skończonej prelekcji, jeszcze długo pan Wojtek pozostawał w kawiarni, gdzie w towarzystwie pracowników Domu Kultury, działaczy sportowych i barmana pana Jana Janowskiego, trwały zakulisowe rozmowy przy wspólnie konsumowanej kolacji. Nie muszę dodawać, że wspaniałą kolację przygotował sam mistrz tomaszowskiej gastronomi, barman pan Janowski. Wojciech Zabłocki przez tomaszowską kapitułę w miesiącu maju 2011 roku został odznaczony zaszczytnym orderem i tytułem - Kawaler Orderu ECCE
Przyzwoity budzik dzwoni dopiero wtedy kiedy
człowiek jest gotów wstać.
Wymieniłem i opowiedziałem na łamach tej publikacji o osobach, które na przestrzeni mojego dorastania i dojrzewania wywarły duży wpływ na moje życie, choć uczestniczyłem w tym lokalu w spotkaniach z wieloma innymi przedstawicielami polskiego świata kultury i sportu. Do Literackiej na odczyty, prelekcje przychodziła konkretna grupa dorosłych i młodzieży, która stanowiła trzon wszystkich spotkań, również tanecznych.
Jeśli chodzi o pokolenie młodych, bywalcach na fajfach w kawiarni, to większość z nich uczestniczyła w/w spotkaniach, o których opowiedziałem. Gdyby podobne odbywały się w innych lokalach miasta, czy byśmy, my młodzi, w nich uczestniczyli? Jednoznacznie nie potrafię odpowiedzieć – „TAK’, choć dla większości, szczególnie moich przyjaciół liczyło się to wymienione miejsce - LITERACKA.
Myślę, że skorelowanie lokalu z miejscem kulturalnych spotkań, w tamtym czasie nie było bez znaczenia. Dziś mogę powiedzieć, że również w tego typu spotkaniach tworzyły się przyjaźnie. W połączeniu z tanecznymi przeżyciami na parkiecie w tym lokalu, po latach, zaowocowało terminem - RODZINA.
Konstruktorzy na całym świecie pracują nad stworzeniem takiego pojazdu, który by się poruszał bez konia, bez benzyny i elektryki. Tymczasem taki pojazd od dawna już istnieje. Nazywa się – taczka.
Napisz komentarz
Komentarze