Stali czytelnicy moich felietonów zapewne zauważyli, że bardzo często zdarza mi się poświęcać tematyce związanej z gospodarką nieruchomościami. Dzielę się swoimi opiniami na tematy rynku nieruchomości, budownictwa społecznego oraz komunalnego. Być może daje się zauważyć, że w tej tematyce czuję się bardzo swobodnie i nie jest to przypadek. Kiedyś udało mi się zdobyć uprawnienia zawodowe zarządcy nieruchomości i to w czasach, kiedy wiązało się to z wielomiesięczną nauką, praktykami, przygotowywaniem planów zarządzania, i państwowym egzaminem, gdzie procent osób go zdających oscylował wokół liczby 1. Podobno miałem najlepszy wynik w historii zdawania i osiągnięty w najkrótszym czasie. Na 100 pytań w teście wielokrotnego wyboru udzieliłem odpowiedzi w 12 minut. Absolutny rekord świata, bo wliczam w to czas na spakowanie się i wyjście z sali. Do zaliczenia egzaminu potrzebna była znajomość dziesiątek ustaw, w tym kodeksu cywilnego, ustawy o gospodarcze nieruchomościami, ochronie praw lokatorów ale i o zamówieniach publicznych, prawie budowlanym itd. Da się to porównać chyba jedynie z egzaminem na aplikację adwokacką. Do tego kolejny ustny egzamin.
Podobnie było z licencjami pośredników w obrocie nieruchomościami. Te uprawnienia również posiadam i równie ciężki egzamin musiałem zdać. Uff tu było ciut gorzej, bo pojechałem na niego prosto z koncertu Pearl Jam. Doradztwem zajmowałem się też jakiś czas zawodowo, prowadząc własną kancelarię obsługi nieruchomości. Dzisiaj zajmuję się tym okazjonalnie, głównie wyszukując ciekawe pod względem inwestycyjnym miejsca i przyznam, że włos mi się często na głowie jeży, kiedy widzę, jak w wielu miejscowościach zarządza się przestrzenią i jak pod względem jakościowym się buduje. Ludzie zapominają, że dochody podatkowe to nie wszystko.
Skoro już się chwalę, to napiszę również, że magisterkę zrobiłem na Politechnice Radomskiej - zarządzanie finansami przedsiębiorstw, a więc także rachunkowość, analizy wskaźnikowe, wykresy i inne rzeczy, którymi normalni ludzie na co dzień się nie interesują. I słusznie, bo do szczęścia to potrzebne nie jest. Zrozumiałem to wczoraj, kiedy jeden z byłych prezesów pewnej spółki stwierdził, że nie wie co to cash flow i zrobił wielkie oczy gdy dodałem pytanie o wskaźniki bieżącej płynności. Jedyne przepływy finansowe, jakie go interesowały, to te na osobiste konto. Uprzedzę ewentualne pytania i napiszę, że nie chodzi o żadnego katechetę z PIS.
Ukończyłem też studia MBA in Community Management w Krakowskiej Szkole Biznesu Uniwersytetu Ekonomicznego. Żeby było jasne, sfinansowałem je sobie sam, a nie jakaś instytucja publiczna. Mam też za sobą dziesiątki kursów i szkoleń w tematyce zarządzania i gospodarki nieruchomościami.
Jak to się stało, że trafiłem do rady nadzorczej Tomaszowskiego Towarzystwa Społecznego? No cóż, w sposób bezpośredni powołał mnie na tę funkcję oczywiście prezydent Marcin Witko. No ale wcześniej odmawiałem na przykład współzarządzania spółką wspólnie z Wiolą Magin. Przekonały mnie jednak do tego dwie osoby. Jako pierwszy pewien lubiący ubliżać ludziom w Internecie "dziennikarz", a jako drugi niedouczony były prokurator, jak znacie Witkacego, to i nazwisko Wam się odpowiednio skojarzy. Skoro tak uporczywie i publicznie mnie namawiali do tego, bym wykorzystał swoją wiedzę i umiejętności oraz uprawnienia zawodowe, to jednak odmówić nie mogłem. Ktoś z Was by odmówił? Przecież nawet nie wypada. W ten sposób od miesiąca nadzoruję pracę Pani Prezes Wacławy Bąk.
Na koniec nieco bardziej poważnie muszę napisać, że w sposób oczywisty to powołanie należy łączyć z moimi relacjami wyborczymi, mimo, że jakiś czas temu z Klubu Radnych odszedłem. Jak to się ma do mojej krytyki korumpowania radnych stanowiskami w powiecie tomaszowskim? Nijak. Spółka, którą nadzoruję nie ma nic wspólnego z powiatem, a więc nie ma też wpływu na moją pracę, jako radnego. Nadal będę głównym krytykiem działalności Starosty Mariusza Węgrzynowskiego i nie ma zmiłuj.
Napisz komentarz
Komentarze