Pewna jest tylko śmierć i... podatki
Podatki to nie jest żaden współczesny wymysł. Były, są i będą istniały tak długo, jak długo będziemy społeczeństwem zorganizowanym. W PRL-u także trzeba było je płacić. Tyle, że często sposób ich naliczania nie był do końca jasny. Urzędy Skarbowe stosowały tak zwane domiary i daniny wyrównawcze. "Prywaciarze" starali się ich unikać, jak tylko mogli. Tym bardziej, że po przekroczeniu limitu, podatek wyrównawczy sięgał 50% dochodu. Wizyta urzędników skarbowych przyprawiała więc o dreszcze. Często kończyła się naliczeniami, karami i... zakazami opuszczania kraju. Jak wyglądał taki wniosek? Dotyczący tomaszowskiego przedsiębiorcy możecie zobaczyć poniżej. Ze zgromadzonej w IPN dokumentacji wynika, że nie potrzebował on nawet szerszego uzasadnienia. Osoba zainteresowana nawet nie mogła się odwołać. Otrzymywała decyzję o odmowie wydania paszportu i już.
Powodem zatrzymania paszportu mogły być także inne postępowania prowadzone przez ówczesne służby milicyjne. Przeciwko jednej z osób na przykład prowadzono śledztwo w sprawie "wyłudzenia obcej waluty" . Z obawy na możliwość ucieczki za granicę przed odpowiedzialnością karną paszport zatrzymano. Za przestępstwa dewizowe zatrzymano paszport także kilku innym mieszańcom miasta.
Jeden z nich z nie tylko dokonywał obrotu dewizami ale też oszukał kogoś przy sprzedaży samochodu w czasie pobytu w Budapeszcie.
Wyobrażacie sobie, że dzisiaj można kogoś pozbawić paszportu za niegospodarne zarządzanie majątkiem publicznym? W PRL się to zdarzało nader często.
Narazili na szkodę dobre imię Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej
Sposób na to było wiele. Pojawiają się na kolejnych kartach i część z nich się powtarza. Często występującym jest skazanie przez zagraniczne sądy za różnorakie przestępstwa i występki. Ich rodzaj rzadko odnajdujemy na postanowieniach o zastrzeżeniu wyjazdu. Czytamy np. że osoba została skazana na karę więzienia przez Sąd w Miszkolcu z warunkowym zawieszeniem kary i równoczesnym nakazem wydalenia poza granice Węgier. Takie wyroki otrzymało wielu Tomaszowian, którzy u naszych madziarskich przyjaciół prowadzili na pół legalną lub całkiem przestępczą działalność. Dziwnym trafem szybko odzyskiwali paszporty. Jak się to odbywało? To temat na inny artykuł.
Ciekawie czas spędzała w Republice Federalnej Niemiec para studentów z naszego miasta. On przyszły pedagog pobierający nauki w Kielcach, ona adeptka Akademii Muzycznej. Oboje pojechali odwiedzić ojca potencjalnego nauczyciela, mieszkającego od jakiegoś czasu za nasza zachodnią granicą. Pobytem w RFN cieszyli się tylko trzy godziny. Później oboje zostali aresztowani. Za co? Bynajmniej nie za szpiegostwo. Za kradzieże w niemieckich sklepach. Sąd zajął się nimi szybko i skazał na kary więzienia, które zamieniono im na grzywny. Nie obyło się bez deportacji. Przy okazji skazany też został ojca studenta za wielokrotne kradzieże. Cała trójka z Tomaszowa Mazowieckiego.
Niebezpieczne kobiety
Spora grupa tomaszowianek podróżowała za granicę uprawiać prostytucję. Niektóre z nich potrafiły o siebie "zadbać". Inne brały udział w napadach rabunkowych. Pani Beata to już dziś 61-letnia kobieta, ale w 1988 roku dokonała w czasie pobytu na Węgrzech napadu rabunkowego, którego ofiarą był obywatel Libii
Alkohol Twój wróg
W czasie, kiedy jeszcze nie nadeszła "Pieriestrojka" intratne były wyjazdy na tzw. kontrakty zagraniczne. Pracować za granicę jeździli zarówno inżynierowie, jak i prości robotnicy. Co robić na obczyźnie, kiedy nie zna się języka? Wiadomo. Zwiedzać nie ma czasu ale zawsze można pocieszyć się kieliszkiem alkoholu. Czasem bywał to więcej niż jeden kieliszek, a z każdym kolejnym ułańska fantazja rosła. Kończyło się deportacją i... zastrzeżeniem wyjazdu na przyszłość. A opłaciło się w tych czasach pracować nawet w Związku Radzieckim. Szczęśliwcy mogli jechać do Iraku lub Kuwejtu.
Przemytnicy na cenzurowanym
Tomaszów z przemytników słynął. Mówiło się nawet "Miasto seksu i biznesu". Przemytem zajmowały się całe rodziny, w tym małżeństwo, które regularnie wyjeżdżało do Bułgarii. W specjalnie skonstruowanych skrytkach w zbiorniku ich Wartburga celnicy znaleźli futerkowe czapki i kołnierze. Małżeństwo wykorzystywało więc paszporty niezgodnie z celem ich wydania. Zostały im one odebrane, razem z towarem i samochodem.
Ciężkie życie milicjanta
Praca w tak zwanym Resorcie Spraw Wewnętrznych uniemożliwiała de facto podróże zagraniczne. Władza Ludowa okazywała się represyjna nawet dla jej utrwalaczy. Nie ufano nikomu i każdy mógł być potencjalnym szpiegiem. Nawet prosty dzielnicowy, mający dostęp do akt w swoim komisariacie. To, że ten sam milicjant za butelkę wódki faktycznie był gotów wynieść z pracy każdy dokument i przekazać dowolnej osobie w sumie nie miało znaczenia. Chodziło o generalną zasadę. Zdarzało się, że w przypadku funkcjonariuszy przyjmowano okres dezaktualizacji posiadanych informacji
Napisz komentarz
Komentarze