Nocny-maraton-muzyczny
Przy muzycznym akompaniamencie zespołu Żuki (Come Together z repertuaru The Beatles), na jeszcze nie oświetlonej scenie, w blasku prowadzącego światła i przy ogromnym aplauzie publiczności, wchodzą Krzysztof Skiba (muzyk, satyryk, prześmiewca, z zespołu Big Cyc, Facet to świnia) i Maciek Kraszewski (satyryk, filmowiec – scenarzysta, reżyser). Jak można było się spodziewać, te dwie postacie polskiej estrady, rozbawiali widownię do łez kiedy zapowiadali każdą kolejną, muzyczną grupę.
Rozpoczęli wielkim happeningiem rozbijając i dokładnie łamiąc (tym samym symulowali zachowania młodzieży polskiej na rock’n’rollowych koncertach w epoce lat 50/60-tych minionego wieku) na scenie Opery, stojący stolik i dwa krzesełka. Osobno nogi, blaty, siedziska i oparcia Skiba ciskał wokół siebie. Tak oto rozpoczął się oczekiwany, nocny maraton muzyczny, a schodzący zapowiadacze sopockiej sceny pozostawili na niej zespół Żuki.
Żuki słyną w naszym kraju jako najwięksi animatorzy przebojów z repertuaru zespołu wszechczasów, The Beatles. W swoim blisko 50 minutowym występie wykonali kilka hitów światowego formatu, wśród których znalazły się między innymi; Back in USSR, She Loves You, Michelle, Can’t By Me Love, Please Please Me, I Wanna Be Your Man, All You Need Is Love, From Me To You czy Lady Madonna. Zaśpiewali również dwie swoje kompozycje, Diamenty wiosny i Sen o Victorii.
To zespół Żuki grając beatlesowskie covery z lat 60-tych minionego wieku wprowadzili sopocką widownię w rock’n’rollowy nastrój, przy którym w Operze Leśnej bawili się wszyscy, od wnuków do dziadków. Po tak przygotowanym, muzycznym gruncie na scenę weszli chłopcy z Czerwonych Gitar pod wodzą, najstarszego w zespole, jedyny, który zagrał wszystkie koncerty w tej grupie, perkusista Jerzy Skrzypczyk.
Rozpoczęli bardzo mocno, od Nie zadzieraj nosa, a później przy rozkołysanej publiczności, było już tylko szaleństwo, przebój za przebojem, bo w ich repertuarze nie ma słabych utworów, każdy jest hitem. Wszyscy czytający moje felietony wiedzą, że Czerwonym Gitarom na tym portalu poświęciłem wiele miejsca, tekstów, wymieniając dziesiątki utworów. Powiem tylko, że w ich nocnym repertuarze znalazła się i Matura, i 10 w skali Beauforta, i Biały Krzyż, i Epitafium dla Krzysztofa.
Widownia przez blisko godzinny występ była w ekstazie, śpiewając razem z zespołem, bo wiadomym jest to, że jedyny z czterech występujących na tej scenie zespołów, ten tylko pochodził z Trójmiasta. Dla mnie z zakończonym występem Czerwonych Gitar skończyła się moja rock’n’rollowa epoka, choć kolejnymi grupami nigdy nie gardziłem, wręcz przeciwnie, podziwiam ich kunszt wykonujących profesjonalnie swój warsztat pracy, ale nie jest to mój rock’n’roll. Styl, który mojemu pokoleniu przyniósł osobistą-wolność.
Teraz na scenie ukazał się mój ulubiony odtwórca głównej roli w musicalu Jesus Chris Super Star czy Klenczon – Poemat Rockowy, ze swoją grupą rockową TSA – Marek Piekarczyk. Mogę śmiało powiedzieć, wg mojej subiektywnej opinii, że Marek jest mega gwiazdą. Jego vocal przyćmił, zresztą bardzo dobrych muzyków, swój zespół. W ponad godzinnym występie znalazło się kilka hitów tego piosenkarza, że niektóre pozwolę sobie wymienić (Gdzie jest nasza miłość, Czy pamiętasz, Testament-Źródło czy Nie widzę Ciebie w swych marzeniach).
Teraz był to czas dla pokolenia młodszego, moja obok siedząca koleżanka Ania Hoffmann ze Szczecina cała była w skowronkach. Obserwując ją zrozumiałem innych i siebie, co to znaczy kochać idoli. Każde pokolenie ma swoich. Dla Ani takim idolem właśnie jest Marek Piekarczyk, i słusznie. Generacja moich dzieci, wnuków zapanowała w Operze Leśnej, wielu młodych, rozentuzjazmowanych ludzi zbliżyła się do sceny i charakterystycznym dla tego pokolenia, kołysaniem rąk, bujanie ciałem przeżywała swoją muzykę (nie było jak za moich, młodych lat - marynary poszły w ruch), w której Marek Piekarczyk świetną interpretacją wprowadzał ich w ekstazę.
Podczas występu TSA nastąpiła piękna chwila, otóż kapituła konkursowa Fundacji Sopockie Korzenie i firma zajmująca się dystrybucją sprzętu muzycznego MEGA MUSIC pana Dariusza Adamowicza (główny fundator nagrody) przerywając na moment koncert, wręczyła Markowi Karewiczowi zaszczytny tytuł, tytuł FENOMENA – zasłużony w dziedzinie FOTOGRAFIA dla polskiego jazzu, rock’n’rolla, polskiego dziedzictwa kultury.
Na scenie Opery osobiście statuetkę FENOMENA wręczył, prezes Fundacji, Wojtek Korzeniewski. Był to bardzo wzruszający moment, podwieziony przez Wiesia Śliwińskiego pod samą scenę, nasz artysta fotografik, o własnych siłach wspiął się na pierwszy stopień estrady. Przy ogromnym skandowaniu publiczności, - Marek, Marek, Marek, osobiście z rąk prezesa, odebrał odlew starego, radiowego mikrofonu (tak wygląda, taki ma kształt statuetka - FENOMEN). Pragnę nadmienić, że Marek jest trzecią osobą w historii, której przyznano tą statuetkę. Wcześniej otrzymali ją; Franciszek Walicki i Zbigniew Hołdys.
Napisz komentarz
Komentarze