WŁODEK FIGLEWICZ – jedyna osoba w mojej publikacji, którą postanowiłem upublicznić z imienia i nazwiska. Zasłużyła sobie na to by ją, po zaskakującej nas wszystkich śmierci, wznosić pod niebiańskie peany. Włodek, jako alkoholik, stały mieszkaniec Warszawy czyli warszawiak z krwi i kości był w moim, i nie tylko w moim życiu, osobą szczególną, którą będę pamiętał, wspominał z wdzięcznością z rzędu niespotykanych, do końca moich dni. Włodka poznałem …
9 lutego 2016 r. po krótkiej, choć ciężkiej chorobie zmarł w Warszawie PRZYJACIEL naszego Stowarzyszenia "ALA", naszej aa-owskiej WSPÓLNOTY, Włodek Figlewicz - klubowy terapeuta. Odszedł na wieczny miting ten, który dał nam trzeźwiejącym alkoholikom społecznie odrzuconym, szansę na osiągnięcie duchowej wolności. Wolności przed śmiertelnym nałogiem alkoholowym i skostniałymi wadami charakteru. BYŁEŚ z nami od początku istnienia Stowarzyszenia tj. od roku 1987 do grudnia 2015 roku. Pełne 28 lat. W naszej pamięci pozostaną Maratony terapeutyczne prowadzone przez Ciebie, które odbywały się w pomieszczeniach Stowarzyszenia jak i te wyjazdowe„sesje” m.in. w Małym Cichym, Kamasznicy, Żywcu czy Orawicy na Słowacji. To dzięki Tobie kilkuset z nas otrzymało nadzieję na nowe życie, życie w trzeźwości. Pomogłeś naszym rodzinom, przede wszystkim naszym żonom (terapie w Al-Anon), dzieciom (terapie w Al-Ateen), które pamiętają obozy terapeutyczne w Małym Cichym. To dzięki Tobie w założonych Rodzinach przez nasze dzieci (przykład dzieci alkoholików – związek małżeński Jacka i Ani) panuje miłość, spokój i życie bez alkoholu. Ich dzieci, a nasze wnuki mają spokojny dom żyjąc bez lęku i strachu.
Bywałeś na rocznicach naszego Klubu, Stowarzyszenia, Forum Trzeźwości i rocznicach indywidualnych, abstynenckich. Byłeś dla nas jeden, jedyny wśród nas a teraz zostaliśmy sami, ale już duchowo mocniejsi na drodze dobrego życia, życia bez alkoholu. Przez cały okres jakim związałeś się z naszym miastem, miasto rozkochało się w życiu w trzeźwości o czym mogą świadczyć powstałe nowe grupy AA (na dziś jest ich sześć), Al-Anon, Al-Ateen czy dwa Stowarzyszenia Abstynenckie do dziś istniejące. Dzięki Tobie w naszych Rodzinach wrócił spokój, radość, uśmiech na twarzach, można powiedzieć, że pełnia życia. Świat bez Ciebie jest teraz inny, ale to co po sobie zostawiłeś w naszych zdrowiejących duszach i sercach (TRZEŹWOŚĆ) zawsze będziemy pamiętać o Tobie. Spoczywaj w spokoju WIELKI WŁODKU, WIELKI PRZYJACIELU WSPÓLNOTY – AA.
….. na dwa/trzy tygodnie (1990r) przed sierpniowym Obozem Terapeutycznym pod JEGO egidą w Białce Tatrzańskiej, na kanwie całkowicie prywatnej. Było to nasze pierwsze spotkanie, do którego doszło w miejscowości Węgrzynowice. Wieś w województwie łódzkim, w której urodził się i prowadził swoją społeczną działalność, pisarstwo Wielki Polak, Jan Chryzostom PASEK (polski zawadiaka, podróżnik, pamiętnikarz z epoki Baroku), do której Włodek przybył ze swoją, życiową partnerką. Tu zamieszkiwali, vis a vis wspaniałego dworu Paska - z cudownym, starym, drzewostanem parku węgrzynowickiego - ich znajomi. ONA miejscowa nauczycielka, ON (z alkoholowym problemem) prowadził swój prywatny business (producent farb). Oboje byli członkami Abstynenckiego Stowarzyszenia, do którego również ja wstąpiłem.
Obóz w Białce z organizowany był dla rodzin (żony, mężowie, dzieci) z naszego Stowarzyszenia. Uczestniczenie w Białce było dla mnie okresem jeszcze dziewiczym i niepewnym w procesie trzeźwienia. Abstynencji miałem zaledwie kilka miesięcy. Do Grupy AA dołączyłem jesienią 1989r, choć wcześniej zaliczałem kilka może kilkanaście mityngów. Tak naprawdę zadomowiłem się w AA po Obozie Terapeutycznym w Białce, nie wierząc jeszcze w jej (ciągła wewnętrzna walka nie z alkoholem, a z samym sobą) skuteczne powodzenie. Włodek, (szybko przeszliśmy na „Ty”) zaimponował mi wewnętrznym spokojem, w jego oczach przebijała, wręcz promieniowała jak zjawisko osmozy, miłość do drugiego człowieka. Jego uśmiech na twarzy dominował przez cały okres naszego, wspólnego pobytu. Zaprzyjaźniliśmy się natychmiast. Do Białki tatrzańskiej jechałem bardziej „towarzysko” niż „szukać” terapeutycznej pomocy. Mój udział w spotkaniach z NIM to …. nic innego jak świadome czy nieświadome przeszkadzanie w zbiorowych zajęciach, terapiach, ogromnie zakłócałem terapeutyczne spotkania. Moja „rozrywkowa” miarka się przebrała. Włodek po tygodniowej męczarni, pobycie ze mną, „zapakował” mnie do malucha i zawiózł na dworzec PKP do odległego o 10 km Nowego Targu.
[reklama2]
Na peronie dworca wręczył mi bilet kolejowy i zagaił drwiąco,- Chciałem ci podziękować za dotychczasowy udział w terapiach ze mną i przykro mi, że nie chcesz dokończyć wspólnego, naszego pobytu w Białce. Trzeźwiej sobie po swojemu. Powodzenia. Do przybycia pociągu z Zakopanego było około 10 min. Był to chyba najważniejszy moment w moim życiu, który miał zadecydować, w którą „stronę pójdę”. Czas do przybycia i odjazdu pociągu, to czas „kolanowego upokorzenia”. Musiałem szybko zadecydować: czy wstać z pozycji kolan i przeprosić Włodka czy krnąbrnie trwać przy wyimaginowanym „swoim ego”. Z wielkim trudem, wewnętrznym bólem, nadludzkim wysiłkiem podniosłem się z kolan i …. uczyniłem to pierwsze. Ten upokorzony zwrot odmienił mnie natychmiast, nigdy już nie poczułem takiej ULGI. Po raz pierwszy pokonałem samego siebie, swój egocentryzm, swoje „ja”. Dla mnie było to ważne ZWYCIESTWO, zwycięstwo nad samym sobą, nad swoim strachem wewnętrznym, pokonaniem niedoskonałości, swojej buty i innych skostnień duchowych.
Jeśli przestaję być klientem nocnych lokali, domów publicznych;
jeśli przynoszę pieniądze do domu, jeśli aktywnie działam w AA,
a inni gratulują mi postępów bo żyję godnie by sobie pogratulować
to nie ma to nic wspólnego z prawdziwą POKORĄ.
Nowotarskie wydarzenie stało się preludium do odzyskiwania w sobie, tak ważnej, życiowej pokory. Wracając po zakończonym „turnusie” do domu, Włodek stał się dla mnie jeszcze bliższym przyjacielem, któremu w sposób świadomy zawdzięczam obecny stan DUCHA.
Kiedy Włodek pracował na plebani kościoła w Kamasznicy (dwa kilometry od słynnej Milówki braci GOLCÓW) w Beskidzie Żywieckim, trzykrotnie naszą sporą grupą aaowców z mojego miasta uczestniczyliśmy w organizowanych przez NIEGO, niezapomnianych dla nas, osób dotkniętych problemem alkoholowym i ich rodzin w „Zlotach Radości”.
W kamasznickim kościele proboszczem parafii był słynący w całym kraju w organizowaniu podhalańskich wesel bez alkoholu, ksiądz Władysław Zązel, przyjaciel księdza profesora Tischnera. Były to cudowne spotkania, przepojone miłością, pięknymi, mądrymi przesłaniami, nie tylko religijnymi. Wpływ krajobrazowych widoków Beskidu Żywieckiego za każdym pobytem w Kamasznicy miał zapewne duże znaczenie na moje zmiany duchowe, które teraz jak o tym piszę, dokładniej to widzę i z dreszczem ciała, odczuwam.
To Włodek jest autorem, pewnej sentencji, myśli, dzięki której zrozumiałem sens i mądrość zawartą w sugestiach AA i co to jest ciągle wykorzystywany wśród trzeźwiejących alkoholików termin, DUCHOWA WOLNOŚĆ, a brzmi on: Abyś nigdy pracując na programie AA nie stał się doskonały, doskonałość zostaw BOGU jakkolwiek Go pojmujesz, a sobie daj szansę na omylność. Obyś nie zawsze miał rację. Obyś nigdy nie wytrzeźwiał.
W Kamasznicy poznałem zaproszonego przez Włodka, naszego śpiewającego barda z Legionowa Marka „A”, który swoimi poetyckimi tekstami w śpiewających songach, oczarował wszystkich obecnych na spotkaniu. Tu zaprzyjaźniłem się z Markiem co poskutkowało tym, że parokrotnie zapraszałem go do mojego miasta. Koncertował w ramach „Forum Trzeźwości”, „Zlotów Radości” czy rocznic Klubowych. Jego teksty z pieśni, często cytowane na mityngach AA, wzmacniały proces trzeźwienia u wielu osób z problemem alkoholowym, wzbogacając tzw pogodę ducha.
[reklama2]
By zakończyć sekwencję z Włodkiem Figlewiczem pozwolę sobie zacytować niektóre teksty Marka zaczerpnięte ze śpiewającej poezji: „Przynoszę Ci Panie swe podziękowanie żeś drugi raz życie mi dał”, „Dzisiaj jest pierwszy dzień całej reszty mego życia”, „Serca mego ogrodzie znika nocy cień bo słonko rozgrzewa moją duszę” czy wcześniej zacytowane słowa”Dzisiaj do mnie dotarło, że z miłością tak bywa, jak ją ludziom rozdaję to mi jeszcze przybywa”.
Kiedy syn zalany łzami chcąc ojcu pomóc wejść na schody,
zapytał - „Tatusiu czy nie mogę ci pomóc, żebyś przestał pić?”
Ojciec także rozpłakał się bo nikt mu nie mógł poradzić.
Bo wiedział, że wszystko zależy od niego.
Pośmiertne wspomnienie o Włodku, to nie tylko pożegnanie ukochanego PRZYJACIELA, również pożegnanie pewnej, romantycznej epoki we WSPÓLNOCIE AA wiernej do bólu ZASADOM i TRADYCJOM, tak rozumianych i stosowanych przez „pierwszych” aaowców w naszym kraju, kiedy jeszcze nie istniało Biuro Służby Krajowej a Wspólnotą AA zawiadywała tak zwana "Siódemka poznańska".
Napisz komentarz
Komentarze