No dobrze, być może gdybym nie miał na co dzień do czynienia z osobami niepełnosprawnymi problemu również bym nie dostrzegał lub widział go inaczej niż obecnie. Tak zresztą do niedawna właśnie było. Przekaz medialny mówi przecież od lat o likwidacji barier, wparciu, integracji i pomocy. To on w głównej mierze tworzy potoczny obraz człowieka niepełnosprawnego i jego problemów. Napiszę kilka zdań z mojego podwórka. Z jednej strony przez pryzmat działalności gospodarczej, jaką prowadzimy, z drugiej z punktu widzenia szefa komisji zdrowia Rady Powiatu.
Jak zawsze, najchętniej pisuję o dzieciach. Od nich więc zacznę, a może nawet skończę. Rząd PiS wprowadził w ubiegłym roku tzw. ustawę za życiem. Kiedy ją przeczytałem, byłem nawet pod wrażeniem. Wprowadza ona bowiem liczne udogodnienia dla dzieci, których niepełnosprawność powstała w okresie prenatalnym. Zlikwidowano wiele limitów dotyczących zaopatrzenia medycznego. Dla przykładu rodzic nie musi już czekać kilku lat by skorzystać z kolejnego dofinansowania do zakupu dla dziecka wózka inwalidzkiego.
To naprawdę doskonałe rozwiązanie, bo przecież wózki są różne. Niektóre bardziej nadają się do użytku domowego inne do wyjścia na ulicę, nie każdy składa się tak, by można go było zmieścić w samochodzie. I tu pojawia się pierwszy "zgrzyt". Konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi dlaczego jedno chore dziecko ma być lepiej traktowane od innego. Choroba małej Julitki Plich nie pojawia się w okresie ciążowym ale w kilka lat po urodzeniu. To dziecko nie może skorzystać z dobrodziejstw ustawy. Dlaczego?
Bo ustawę stworzył bezmyślny poseł czy minister, będący oderwanym od rzeczywistości kosmitą, nie znającym realiów życia chorych ludzi i ich rodzin, a twór legislacyjny zbudowano na potrzeby kampanii antyaborcyjnej, a nie po to, by zapewnić realną pomoc. Mamy więc do jasnej cholery znowu obywateli lepszego i gorszego sortu.
(Przepraszam oczywiście rodziców Julitki, że używam ich córki, jako przykładu, ale mała dama jest już niejako osobą publiczną, więc chyba nie powinno być z tym większego problemu).
Kwoty dofinansowania, to kolejny temat rzeka. Zaznaczę tylko w skrócie od tego, że NFZ do tzw. wózka specjalnego dopłaca 3000 złotych, do aktywnego 1700 złotych. Ich rzeczywisty koszt bywa często kilkakrotnie wyższy. Zdarzały nam się takie wysokiej jakości wyspecjalizowane "pojazdy", które kosztowały ponad 10 tysięcy złotych. W takim przypadku trzeba szukać pomocy w funduszach PFRON lub różnegop rodzaju fundacjach. Z PFRON nie każdemu będzie się należeć a z fundacjami bywa różnie. Zresztą i Fundusz poprzez PCPR-y wprowadza pewne limity kwotowe. Do tego czas oczekiwania na otrzymanie dotacji... kosmiczny. W Tomaszowie to ok. 2 lata. Wózki dla dzieci robione są na wymiar. Za dwa lata... no cóż. Potrzebny będzie być może już nowy.
Pozostając przy tej ustawie, zaznaczyć należy, że nikt nie zadał sobie trudu, by ją jakoś wypromować. Nie zorganizowano żadnej skutecznej akcji mającej na celu zaprezaentowanie praw z niej wynikających. Nic nie wiedzą urzędnicy, lekarze, pielęgniarki. mało co wiedzą też rodzice. Informacje przekazują sobie w formie ustnego telegrafu. Oczywiście nie zawsze prawdziwe, często zniekształcone. W ten sposób stałem się w Tomaszowie jednym z nielicznych specjalistów od ustawy, która sama w sobie stanowi zbiór odnośników do innych ustaw. Nie łątwo się w gtym poruszać. Ludzie dzwonią, pytają, w miarę możliwości doradzam i pomagam. Tyle, że to nie do końca moje zadanie.
Przykłady oczywiście mogę mnożyć. Ta sama ustawa daje również uprawnienia do skorzystania z możliwości dofinansowania turnusów rehabilitacyjnych. Tyle, że jest pusty zapis, bo w ślad za nim nie poszły żadne konkretne pieniądze. Wręcz przeciwnie. Fundusze zostały zmniejszone. Efekt jest taki, że w Tomaszowie PCPR zmuszony jest odmawiać dopłat rodzicom, których dzieci korzystały z nich rok wcześniej. A przecież dzieciaki potrzebują rehabilitacji stale, nie co dwa lub trzy lata. Tylko w minionym tygodniu miałem kilka telefonów od rodziców, którzy dziwili się, że jest ustawa, mają prawa, ale bez możliwości ich egzekwowania.
Komentując dalej ten sam akt prawny, którym władze PiS lubią, lub nie lubią (w zależności od sytuacji) się pochwalić, dodam, że miałem okazję uczestniczyć w Łodzi w konsultacjach społecznych obejmujących zmiany w zakresie funkcjonowania Warsztatów Terapii Zajęciowej. Miałem wrażenie, że chore osoby są tam postaciami drugoplanowanymi, a konsultacje zorganizowano tylko po to, by Caritas mógł zgarnąć kasę za ich przeprowadzenie. Rozmawiając w kuluarach z jednym podsekretarzem stanu usłyszałem, że rodzice to krętacze i nadużywają wprowadzonych przepisów. Byłem w szoku, bo nawet jeśli tak faktycznie jest, to znaczy ni mniej ni więcej, że system ich do tego zmusza.
Same proponowane zmiany dotyczące WTZ budzą przerażenie podmiotów je prowadzących. Wiele z nich alarmuje, że może dojść do ich częściowego zamknięcia. To sam w sobie niezwykle ciekawy temat, którym być może wkrótce się zajmę.
Ustawa, co ciekawe, dotyczy osób niepełnosprawnych do 18 roku życia. Ustawodawca przewidział więc w ten sposób na niespotykaną dotąd skalę serię masowych uzdrowień, które następować będą w chwili osiągnięcia pełnoletności. Brzmi strasznie? To prawda. To właśnie jest problem, w imię którego trwa w sejmie protest. Opieka nad niepełmosprawnym dzieckiem trwa przez całe jego życie oraz życie jego rodziców. Ta opieka z każdym rokiem jest coraz trudniejsza i kosztowniejsza. Koszt pobytu osoby starszej bądź schorowanej w Domu Pomocy Społecznej to minimum 2.5 tysiąca złotych miesięcznie. Zasiłek pielęgnacyjny, jaki jest wypłacany rodzicom to 153 zł. Nie starcza nawet na pokrycie kosztów własnych pieluch, jeśli takie są potrzebne. Skoro więc za 10 tysięcy złotych może wyżyć tylko sędzia pracujący na prowincji, to jak mają żyć Ci, którym Państwo daje tak haniebną jałmużnę? Tak więc trzymam mocno kciuki za protestujących.
Gdyby ktoś z Państwa potrzebował rady lub pomocy, chociażby w zakresie wspomnianej ustawy, pozostaję do dyspozycji. Kontakt znajdzie w redakcyjnej stopce.
Napisz komentarz
Komentarze